poniedziałek, 30 lipca 2012

Think locally, fuck globally...

Miałam zacząć od tego, że powroty do pracy po urlopach wymagają nadludzkiego wysiłku już od wczesnych godzin porannych. Ale siedzę przy tak wygodnym biurku, że postanowiłam jutro zabrać ze sobą śpiwór i tu zamieszkać. Z szacunku, podłożyłam nawet chusteczkę pod kubek, bo podkładki nie znalazłam.

Obejrzałam ostatnio taki oto dokument:
Making Off Grażyna Żarko
Wstrząsnął mną. Bardziej niż nie jednym wstrząsnęła sama postać tej Pani, dopóki jeszcze wszyscy myśleli, że jest prawdziwa.
Bo oto dwóch młodych panów, z ambicjami, wymyśla sobie przy piwku Hiperprowokacyjny Projekt. Obnażą chamstwo w sieci. Co za odkrycie! Pulitzera, natychmiast! Doprawdy nie wiem, gdzie oni się uchowali, bo wystarczy wejść na zwykłe forum GW, a chamstwo się samo obnaża... Większość kontrowersyjnych projektów, jak zdążyłam zauważyć, jako głównego przekaźnika, używa samego pomysłodawcy (jak np.Wojewódzki), ale nie tu. Panowie, dla dobra sprawy, jak mniemam, postanowili pozostać anonimowi i w blask fleszy z nazwiskami i twarzami się nie pchać, więc zrobili casting. Na castingu, wybrali bogu ducha winną starszą panią statystkę, która naprawdę do serca sobie wzięła swoje zadanie i się przyłożyła. Szkoda, bo moim skromnym zdaniem, została wmanipulowana w poważny syf.
Że są ludzie z tak skostniałymi, średniowiecznymi poglądami, jak bohaterka inscenizacji, to chyba wie każdy. Że są tacy, co się zamiast argumentami, posługują wulgaryzmami, też wie każdy. Serio, potrzeba nam było serii filmików na YT, żeby obnażyć mentalność Polaków? Idę do sklepu za rogiem, i mam tam to wszystko jak na tacy podane. Panowie widocznie zakupów nie robią, tylko wysyłają po nie swoje żony, sami zajęci będąc odkrywaniem stereotypów...
To nawet jeszcze nie o to chodzi. Bardziej szkoda mi samej aktorki. Bo o ile nikomu nie zaszkodzi, chamski komentarz pod filmem, to już kamień rzucony w głowę na podwórku, przez jakiegoś narwańca może zaszkodzić. Ta kobieta, firmowała swoją twarzą pole bitwy. Nie twierdzę, że była nieświadoma tego, co robi. Bo na pewno była. Myślę tylko, że to nie fair narażać kogoś, a nie siebie dla tak bzdurnej idei. Jeśli istnieją ludzie, którzy na ulicy wołają za Piotrem Cyrwusem, "Rysio", to nikt mi nie wmówi, że nie znajdzie się taki, który przeoczył informację o tym, że Grażyna Żarko, to tylko fikcja i napluje w twarz Annie Lisak, która jest prawdziwa. A nie jeden opętany, znając jej prawdziwe imie i nazwisko i tak nie uwierzy, że jednak jej poglądy są zgoła odmienne i skończy się tragedią. Co wtedy obnaży ten eksperyment? Wcale nie fakt, że tracimy dystans do rzeczywistości, bo podobno takie było założenie. Raczej to, że tracimy zdrowy rozsądek w dążeniu do celu. A nawet dalej, że ludzkość jakoś tak bezpowrotnie, dąży do zatracenia tego rozsądku w ogóle...
Żeby ta moja tezę trochę uwiarygodnić, to na przykład, zapoznajmy się z wspaniałomyślną, globalną akcją, oszczędzania wody:
Imagine all the water
Ja nie mówię nie. Sama oszczędzam, jak mogę. Ale błagam...
"...aby wyprodukować buty ze skóry, potrzeba wiele wody do uprawy roślin na paszę dla krów, z których wyprawionej skóry wytwarza się buty.
Woda potrzebna jest także do produkcji butów wykonanych z materiału innego niż skóra, tak więc należy wykorzystywać posiadane buty jak najdłużej. Oznacza to kupowanie butów dopiero wtedy, gdy naprawdę ich potrzebujemy, i noszenie każdej pary wielokrotnie. A gdy już musimy sobie kupić nową parę, stare buty należy oddać do lokalnego punktu recyklingu lub jeszcze lepiej do sklepu prowadzonego przez organizacje dobroczynne."

Z tych krów, robi się też kiełbasę, kolokwialnie mówiąc, więc nie sądzę, żeby produkcja butów, akurat pod względem oszczędzania wody, była jakąś fanaberią. Wykorzystać posiadane buty jak najdłużej? Dobry żart, kiedy w świecie "taniej jakości" długo, oznacza tydzień, zanim nie odpadnie podeszwa. A te od których nie odpada, kosztują połowę mojej pensji... Oddać buty do PCK? To chyba tylko takie raz założone. Ortopedą nie jestem, ale na mój gust, to stopy w tym samym rozmiarze, jednak się od siebie różnią anatomicznie i chodzenie w cudzych butach nie jest zdrowe, że nie higieniczne, to nawet nie wspomnę.
No to co robić? Jak żyć?
Kupuj buty, wtedy kiedy chcesz, wyrzucaj znoszone na śmietnik, wspieraj akcję recyklingu i zakręć wodę myjąc zęby...
Jeszcze mam parę perełek.
"Przede wszystkim nie należy dopuszczać do zepsucia się nietrwałych owoców, takich jak jabłka, gdyż z chwilą ich wyrzucenia do kosza marnujemy też całą wodę użytą do ich wyprodukowania"
Brzmi sensownie. Ale trochę na wyrost. Ktoś kto się przejmie, gotowy w ogóle jabłka odstawić, bo mu sie zepsują jeszcze... A może by tak jakoś pod drzewko wyrzucić? Pestki wydziobią ptaszki, a jak nie, to może i coś urośnie? Się rozłoży, zgnije, jak Darwin przykazał, porządek świata zostanie zachowany. Chociaż przyznam szczerze, że mi osobiście jeszcze się chyba nie zdarzyło zepsuć jabłka w domu. Ba! Jestem tak ekologiczna, że nawet zjadam ogryzek. Serio.
O ryżu teraz, wszak jego uprawa pochłania ogromne ilości wody.
"Byłoby jeszcze lepiej, gdyby od czasu do czasu spróbować ugotować coś, co wymagało zużycia mniejszej ilości wody, na przykład ziemniaki."
Poważnie? Czy ci ludzie mieli kiedykolwiek do czynienia z ziemniakami? Do produkcji może i mniej potrzeba, ale - obierasz, myjesz ręce, myjesz ziemniaki, nalewasz cały garnek wody, który potem ląduje w zlewie, zmywasz ten garnek, nóż, obieraczkę, milion razy odkręcając kran (zmywarki nie ratują środowiska). Alternatywa? Wsypuję ryż do garnka, zalewam wodą tylko tyle, żeby go przykryło, odstawiam, ryż trochę nasiąka, potem gotuję i odlewam dużo mniej wody przy odcedzaniu, więc prawdopodobnie, biorąc pod uwagę popularność ziemniaków, wychodzi na to samo mniej więcej. Bardziej niż zużycie wody przy produkcji ryżu, martwi mnie zużycie ludzi przy tym procederze.
"Zmniejszając spożycie produktów mleczarskich, spowodujemy spadek zapotrzebowania na wodę i zmniejszymy presję na jej dostawy."
I don't think so. Widzę raczej rosnące ceny sprzedaży wobec malejącego spożycia. Widzę krowy, które nagle nie są potrzebne, widzę plajtujące gospodarstwa, czarno i tragicznie widzę a przede wszystkim widzę brak oscypka! To byłby najbardziej wstrząsający deficyt na świecie. Więc może lepiej skupić się, na wspieraniu mniejszych producentów. Prawdopodobnie jeden rolnik zużywa mniej wody, niż fabryka Nestle, chociaż wiadomo, że nie każdy może kupić sobie mleko z bańki. Proponuję więc lokalnych producentów, zamiast kolorowych etykietek Hochland'a.
"Indywidualne zużycie wody można z łatwością zmniejszyć, kupując mniej koszulek lub zamieniając ubrania z bawełny na odzież wykonaną z włókien sztucznych. Za każdym razem, gdy zakładasz jakąś sztukę odzieży, obniżasz jej wskaźnik zużycia wody. Tak więc zanim zdecydujesz się jakieś ubranie wyrzucić, spróbuj je maksymalnie wiele razy na siebie założyć."
Ale to ekologiczne, jak założę na siebie plastikową, pewnie chińską w dodatku, koszulkę, to spocę się tak, że ciężko będzie nazwać to oszczędzaniem wody, którą wypiję i bezsensu wypocę, po czym wypiję jeszcze więcej itd, itd. Mogę za to obiecać, że zanim wyrzucę swoje pierwsze w życiu śpioszki z 86 roku, spróbuję je jeszcze raz założyć! Będę próbować tak długo, aż uznam, że może jednak nikt nie zwróci uwagi, na ich stan ogólny i komuś oddam. A tak na poważnie, po prostu zrobię z nich ścierkę, jak ze wszystkiego innego, oszczędzając pieniądze i środowisko (modne ściereczki do kurzu, nie są wcale bawełniane...).

Jak widać, nie trzeba wcale zaszywać się w buszu, z jedna parą trampek i zapasem ziemniaków, żeby przyczynić się do ratowania naszej planety. Tak samo, jak nie trzeba żywić się jedynie nasionkami, żeby poprawić byt zwierząt. I tak, jak nie trzeba po trupach kontrowersji, otwierać ludziom otwartych oczu.


środa, 18 lipca 2012

Kwestia biustu, znaczy gustu...

Zupełnie nie wiem, jak to się stało, ale zalała mnie zewsząd plaga obnosicieli własnego gustu. Znaczy, to bardzo fajnie, mieć takie sensowne poglądy na powłokę ludzką, ale czemu w tak bezsensowny sposób, jakim są fan page na fejsbuku. Jaram się rudymi/ brunetkami/ blondynkami/ wytatuowanymi/ opalonymi, Prawdziwa kobieta ma krągłości/ kości/ szparę między zębami/ mleko na dekolcie... etc. 
Zajęłam oficjalne stanowisko w tej sprawie, otóż - Jaram się tymi, którzy nie jarają się publicznie swoimi upodobaniami. 
I jeszcze jedno, drodzy chłopcy. Jak już się tak jaracie, i jak szaleni klikacie w te kciuki pod zdjęciami waszych bogiń z internetu, to nam tu na ziemi, tym bez photoshopa na twarzy i profesjonalnego fotografa pod ręką, wyświetlają się na tablicy te zdjęcia. Po pierwsze, przekreślacie na starcie własne szanse, ograniczając swoje przygody do historii przeglądarki, po drugie, nie mówię, że od razu przykro, ale trochę nieswojo nam się robi i populacja złośliwych feministek rośnie. A powiedzmy sobie wprost, zdecydowana większość, w realu i tak nie pogardzi tą która się trafi, bez względu na to, jak bardzo odbiega od waszego kanonu piękna, w przeciwieństwie do tych, którzy z gustem się nie obnoszą i trzymając fason, jedynie o nim wspominają. Przesadne uwielbienie do nierzeczywistego wizerunku, jest zaburzeniem seksualnym. Proponuję pójść krok dalej, określając swoje preferencje seksualne i dzielić się z innymi ulubionymi filmami porno. Paradoksalnie, to jednak więcej mówi o człowieku, niż bezmyślne lajkowanie cycków, tylko dlatego, że mają właściwy rozmiar i kolor włosów. To pierwsze, to charakter, drugie, to już chyba sport...

Trzymając się tematu gustu.
Wakacje.
Upadki biur podróży.
Straszna tragedia...
A mnie to na przykład, strasznie bawi, jak ludzie są naiwni. Wykupują all inclusive na podróż poślubną, żeby się codziennie zalewać darmowymi drinkami nad basenem w Tunezji. W przerwach jeżdżąc na zorganizowane wycieczki, zardzewiałymi autokarami z może i miejscowym, ale bardzo znudzonym przewodnikiem. Opcjonalnie, ze studentką turystyki, która tyle wie o danym regionie ile sobie przeczytała przed wyjazdem w wikipedii. A to wszystko, jedynie za równowartość miesięcznej pensji minimalnej. Kupuj wakacje na Grouponie... I już naprawdę nie będę wspominać o tym, że te wszystkie rodziny z gromadką dzieci i tatusiem na stanowisku, w życiu nie zwiedziły Bieszczad np, a woda w Bałtyku dla nich za zimna, ale za to plastikowe figurki z Egiptu piętrzą się na regałach w domu.
Przypomniało mi się, jak pojechałam, nastolatką będąc, na takie wakacje do Grecji. Z ówczesną Triadą, która z moim szczęściem, splajtowała właśnie w połowie moich wakacji, upływających w klimacie geriatryczno-encyklopedycznym. I nagle, nudny wypoczynek zamienił się w fantastyczną przygodę. Spało się na plaży, paląc ogniska z miejscowymi, którzy potem za darmo oferowali ciekawe zwiedzanie. Jak na przykład chodzenie po górach z całym dobytkiem na plecach, bo z hotelu nas wyrzucili, albo rejs na gapę z przesiadką na bliżej nie określonej wyspie, która z pozoru wygląda jak Ibiza. Pamiątki nie musiałam kupować, ukradłam ją sobie po prostu z Akropolu. Trzeba było oszczędzać pieniądze, więc jadło się pomarańcze i grejfruty, dzięki czemu, do domu wróciłyśmy o dwa rozmiary mniejsze i zadowolone, że ominął nas szwedzki stół hotelowy, z którego czasem nasi znajomi, kradli butelki paskudnego Ouzo. Na koniec, równie rewelacyjna pięciodniowa podróż powrotna autokarem, z postojami w Rumunii chociażby. Gdzie trzeba było oddawać zegarki w ramach łapówki (to były jeszcze czasy paszportów) a bose dzieci obrzucały kamieniami autokar, kiedy okazało się, że nie mamy drobnych, a my zastanawialiśmy się, ile to jest "drobne" patrząc na ceny gum do żucia, z tyloma zerami (i to były też czasy starych Leji) Tego, nie zapewni żadne biuro podróży. 

Pisząc tytuł, zastanowił mnie fakt powszechny nr.1. O gustach się nie dyskutuje. Właściwie dlaczego? A jak nie o gustach, to o czym? Czy ludzie tak bardzo nie umieją bronić swojego zdania, że nie dyskutują o nim, czy może są tak go nie pewni, że boją się ulec wpływowi, albo może dyskusja w dzisiejszych czasach kojarzy się już tylko z kłótnią? 

wtorek, 10 lipca 2012

Ateista w powidoku

Wiem, że odwieczna dyskusja katolik-ateista, może być bezsensowna, ale nie mogę się powstrzymać.

Pijąc czwartą kawę, z tępym spojrzeniem, przesuwałam rolkę myszki oglądając poczciwego kwejka. Ponieważ z moim skrzywionym poczuciem humoru, rozbawia mnie już chyba tylko Monty Python - i to od samego trzymania w ręku płyty dvd ze skeczami - to cała rzesza humorystycznych portali, jest dla mnie zwykle świetnym odmóżdżaczem, służącym do resetu, w przerwach.
Do rzeczy. Cudze opinie, na temat moich poglądów, ściśle osobistych, interesują mnie niewiele, zgoła wcale. Ale dostaję gęsiej skórki, kiedy ludzie (gimnazjaliści też) szerzą gdziekolwiek i jakkolwiek swoje własny poglądy generalizując innych, czyli używając np. zwrotów "typowy"... W tym kontekście, akurat, obrazek miał nagłówek "8 cech typowego polskiego ateisty". Zdaję sobie sprawę, że powstał pewnie na klawiaturze nastolatka, którego ochrzcili rodzice, posłali do komunii, oceniali w szkole z klepania zdrowasiek a biblii zna ze dwa rozdziały. Mam jednak wrażenie, że niestety takie cechy, przypisują ateistom, także ci "bardziej doświadczeni". Znaczy się, katolicy wzięli odwet, tylko niestety nie trafili w swojego wyimaginowanego wroga, a jedynie w ignorantów, którzy za szczyt lansu przyjęli określenie - tak, jestem ateistą. Zupełnie pomijając znaczenie tego słowa.
I chociaż, tak jak mówiłam, ani mnie to ziębi, ani grzeje, to tak dla zasady, sprostuję, używając kontrargumentów te osiem cech.
1. Jaki ateista oburza się na słowo Bóg? To po prostu zwykłe słowo. Nazwa własna, chociaż ja i tak zwykle piszę je z małej litery, bo nie ma dla mnie żadnej podszewki. Ot, słowo jak każde inne. Mało tego, to właśnie ateistom wolno mówić "matko boska", "jezu", "o boże" i wiele innych, jako zwykły wykrzyknik, westchnienie. Nazwy i symbole religijne są w tym przypadku, obojętne. Czego niestety katolicy nie są w stanie pojąć chyba, a nie wolno przecież wzywać imienia pana Boga na daremno, czy tak?
" A co z tego, że wierzący robią trochę dobrego, ja nie robię nic dobrego ale przynajmniej znam prawdę i jestem zajebisty"
Jeśli ktokolwiek, gdziekolwiek na świecie, zna prawdę, to należałoby, dać mu nobla i to we wszystkich dziedzinach. Bo z tym, że jedynie katolicy robią "trochę" dobrego, to nie wiem jak się polemizuje. Je też trochę robię, ale nie uważam, żeby mnie to stawiało ponad innymi...

2. Przyznam, że to mój ulubiony punkt. Zupełnie, jak by chrześcijaństwo, czyli fundament katolicyzmu, nie dzieliło się na podkategorie. I to jakie! Jedni wierzą w tą Trójcę Świętą, inni jak np. unitarianie, z kolei negują jej istnienie. Metodyści, owszem, jako doktrynę traktują biblię, ale dodali sobie jeszcze jakieś tam pisma kaznodziei, a co, wolno im przecież... Chrześcijaństwo, ma pięć głównych nurtów wyznaniowych. W jednego Boga, wierzycie na pięć różnych sposobów, ale nie wierzyć można tylko w jeden?

3. Ten akapit traktuję jako zaprzeczanie własnym twierdzeniom, bo mówi coś  ostereotypowym myśleniu a podszyty jest tym samym. Nie wszyscy ateiści, to ignoranci. Znam biblię, przeczytałam całą. Pokażcie mi palcem gimnazjalistkę z oazy, która zamiast w Harrym Potterze, zaczytywała się w ewangeliach.

4. Jestem humanistką, jak najbardziej. Dlatego mówię do księży Proszę Pana. Bo kapłani, to żyli w starożytnym Egipcie, a nie w warszawskich parafiach. Głowa kościoła też jest tylko człowiekiem, więc po co wynosić go na piedestał? Po co gloryfikować, żeby za chwilę rzetelnie uczłowieczać, każdego duszpasterza. "Tylko człowieka" nie całuje się pokornie klęcząc po pierścionkach i szalikach. Popełniać błędy mogą, owszem - przed święceniami. Święceniami, to chyba coś znaczy, albo może tylko ma ładnie brzmieć. Później już, mają chyba być przewodnikami stada baranków bożych, źle mówię? Tacy przewodnicy nie popełniają błędów. Wyobraźmy sobie, że jedziemy w góry z przewodnikiem, który prowadzi nas na sam szczyt, w pewnym momencie stwierdzając, że popełnił błąd i trochę zabłądził i zupełnie nie wie gdzie jest, więc będzie mu trzeba wybaczyć, bo jest przecież takim samym człowiekiem jak każdy inny turysta... Nie wspomnę już o tym, że nie spotkałam w swoim życiu księdza, który poradziłby jak człowiek człowiekowi, a jedynie z pozycji oświeconego pasterza, tłumaczącego półinteligentnej owieczce, żeby się za dużo nie zastanawiała.  Bo ksiądz, nie może z założenia, postawić się na moim poziomie. Dla niego rodzina, związki partnerskie i miłość świecka, to tylko teoria. Jak dla mnie np. medycyna, na której mogę się znać, ale bez praktyki, nie będę ekspertem. 
Wina Boga. Co za ładne stwierdzenie. Sądzę, że to jednak katolicy ukuli powiedzenie "Boże, widzisz a nie grzmisz". 

5. Fakt. Nie chodzę do kościoła, ale nie jest to jednak przedmiotem moich egzystencjalnych kłótni z resztą świata. Bo przyczyna jest prosta. Nie klękam, nie śpiewam, nie modlę się, nie daję na tacę i nie wypełniam reszty procedury obowiązującej na mszy, a to obraża pozostałych tam zgromadzonych i powoduje dziwne oburzenie. A nie lubię obrażać innych. Żeby tego uniknąć, po prostu tam nie wchodzę. Samo stanie w kościele jest dla mnie jak stanie w jakimkolwiek innym miejscu zgromadzenia publicznego. Chciałabym się dowiedzieć tylko, czy katolicy chadzają do meczetu na ten przykład? I czy czynnie uczestniczą w ichnich obrządkach?

6. To co pozwoliło im przetrwać, to chyba nie wiara, tylko siła jednoczenia. Mogę się mylić, ale cała reszta innych wyznań poza chrześcijaństwem, raczej się nie myli. A oni też przetrwali. I to nawet niektórzy przetrwali agresję samych chrześcijan. A rok? No niestety, nie "z dupy" się wziął. Wziął się od opata Dionizego Małego. Taki mnich, który usiadł i wymyślił, kiedy urodził się Jezus. Tak! Trochę mu się jednak te wyliczenia rozmijały, co zresztą potwierdzają nawet naukowcy i historycy którzy niekoniecznie byli ateistami. Polecam zgłębić ten, skądinąd, ciekawy temat, bo rozwijać można go długo a i wiele wniosków na tej podstawie wysnuć. 

7. Polemizowałabym, czy to jest akurat najważniejszy argument stwierdzający nieistnienie Boga. Dla mnie argumentem, najbardziej przekonującym, są ludzie, którzy w niego wierzą. 

8. Jeśli któryś katolik, zrozumie i pozna buddyzm, to chyba złamie przykazanie, mówiące - nie będziesz miał bogów cudzych przede mną. Ateistom wolno zachwycać się i Koranem i Dalajlamą. Biblią także. Wolno im poznawać i rozumieć. Nie tylko inne wyznania, inne kultury, ale innych ludzi, ludzkich, takich jakimi są. Ja do dżungli nie wiozę krzyżyków i symboli swojej kultury, tylko otwieram się na cudzą, otwieram się na inność. Nie odsądzam od czci i wiary hindusek rzucających się na pogrzebowe stosy mężów. Bo rozumiem, że to ich wiara. Nie nawracam na siłę, nie chrzczę nieświadomie, nie przekonuję, że moja droga jest lepsza. 
I myślę, że jest jeszcze taka dziewiąta cecha ateisty, ale nie tego "typowego polskiego", tylko takiego normalnego.

9. I jedyna. Dyskutuję nie obrażam, przedstawiam pogląd, nie poniżam, szanuję nie wyszydzam, dopuszczam wyjątki, nie generalizuję. 

wtorek, 3 lipca 2012

Realizm / Magiczny

Odradzam spożywanie kanapki podczas lektury.
Choćby się nie wiem, jak uciekało w landrynkowe wizje wszechświata, to jednak są takie sprawy, z którymi warto zaznajomić się, bez zawoalowanych niuansów. Te najważniejsze z nich, to narodziny, życie i śmierć. I nie, to nie jest jednym słowem "wszystko". Można je sobie lukrować ile wlezie, ale realizm magiczny przecież, nawet u Felliniego i J.L.Borges'a opierał się na biologii, fizjologii, na rzeczywistości, psychologii i na tych wszystkich w gruncie rzeczy, brzydkich, odsuwanych na dalszy plan aspektach. A tak, odsuwanych. Nasza fizjologia to tabu, rzeczywistość oszukujemy, choćby poprzez tworzenie idyllicznych wizji, psychologia, może i jest w łaskach jeszcze, ale to raczej dla tego, że po frustracjach związanych z obracaniem się w pył, naszych genialnych scenariuszy na każdą okazję, to właśnie w niej szukamy pomocy...
Dzieci, małe kotki, słodkie prosiaczki, Monica Bellucci, twój szef - wszyscy trawią, pocą się, umierają, rozkładają. Czy nie przeszkadza nam to, bo nie jest to temat do towarzyskich rozmów, czy może dlatego, że jest to oczywiste, ale jednocześnie doprawione magią, która zaciera drobne rysy, w postaci beknięć, dłubania w nosie, kolek jelitowych...

Narodziny.
Trafiłam na taki oto hiperporadnik:
Orgasmic Birth
Po tym, jak już pozbierałam się z pod komputera po spazmatycznym ataku śmiechu, zaczęłam się zastanawiać, skąd u ludzi bierze się ta potrzeba upiększania wszystkiego. Zaczynając od twarzy a na porodzie kończąc...
To jest tak trochę, jak z nazywaniem ciąży, stanem błogosławionym. Wszystkim, którzy tak uważają, życzę takiego błogosławieństwa na całe życie. Wiecznej zgagi, kłucia w mięśniach o których nie miało się pojęcia wcześniej, żołądka turlającego się w lewo i w prawo przy każdym zapachu niesionym podmuchem wiatru i wielu, wielu innych zaszczytów żywota błogosławionych.
Nie. Zwyczajnie nie. Ani grama przyjemności nie ma i nie ma prawa być w porodzie. Chyba, że jest się głęboko patologicznym dewiantem. Jeśli lubisz krew, płyny ustrojowe wszelkiej maści, trzask pękających kości połączony z wywlekaniem wnętrzności, to zwracam honor autorce poradnika, w takim przypadku można przeżyć orgazm, nawet wielokrotny. Nie wierzcie kobietom, które twierdzą, że ich to nie bolało. Prawdopodobnie, należą do jakiejś groźnej sekty, która chce cię zwerbować, albo po prostu w kulminacyjnym momencie, straciły przytomność. Z bólu.
Niestety, po samym fakcie też nie jest lepiej. Przez następne 30 lat...

Życie.
Znów cud miód. A zaczyna się od słodkich, małych bucików i kolorowych ubranek. Nie łudź się. Na dobrą sprawę, możesz kupować same lniane szmatki do naczyń i szyć z nich śpioszki, bo te wszystkie różowe falbanki i fioletowe misie i tak będą zarzygane, zaplute, zasikane i ubłocone, prawdopodobnie przez najbliższy rok... Potem wchodzą gadżety. Przeklniesz je, za każdym razem, kiedy zaplączesz sobie głowę w grającej karuzeli, pochylając się nad kołyską, która traci równowagę, przeklniesz każdy rowerek, w który kopniesz małym palcem u nogi i każdą grającą zabawkę, która włącza się jak kołysanka w horrorze w środku nocy. Marzysz o tym, że będziesz grać razem z nastoletnim synem na konsoli i wprowadzać go w męski świat a on w wieku 13 lat wróci do domu z policją, która przetrzepie mieszkanie w poszukiwaniu zielonych krzaczków. Chcesz, żeby się ustatkował i dorobił w wieku 30 lat, a on właśnie dopiero teraz, zaczął odkrywać zalety gry w Fifę, a także zdumiewający fakt, że skarpetki same z siebie nie wiedzą jak trafić do pralki. Więc myślisz sobie - kupię sobie kota, tak na pocieszenie. I nagle z małej puchatej kulki, po dwóch tygodniach wyrasta dzikie, zmutowane zwierze, sikające na świeżą pościel, skaczące po meblach i ostrzące pazury o twój księgozbiór. Zaczynasz powoli rozumieć, co miał na myśli Grabaż śpiewając "Któregoś dnia kupię sobie psa, przynajmniej będę miał co kopać z rana", ale i tak brniesz dalej w optymistyczne złudzenia, bo nie może być przecież tak źle.
Kupujesz sukienkę, z fantastycznej wystawy w luksusowym sklepie. Przyznaj się, nie wiedziałaś, że zadziera się i podwiewa tak samo jak ta z lumpeksu? Że tak samo uwiera suwak, który na manekinie jednak jakoś lepiej się układał. Albo szpilki. Teraz taki trend jest, że nawet matki z wózkiem i w piaskownicy mają obcasy. Widocznie one nigdy nie utknęły w studzience kanalizacyjnej, przy przejściu dla pieszych, ze spacerówką. Ani nie puściły się w swoich Manolo Blahnikach w morderczy pościg za dwulatkiem, ścigającym gołębia, którego ścigał pies, z właścicielem na smyczy...
Świat nie może być straszny kiedy wszystko leży w twoich rękach. No bo leży, nie? Jeśli w dwa tygodnie, łykając tabletki i obżerając się pączkami, możesz schudnąć, jeśli w tydzień, smarując się śmierdzącym specyfikiem, podniesiesz sobie pośladki, które notabene i tak opadną za 10 lat. Bo opada wszystko, od biustu, przez libido, aż po złudzenia. Przecież z jakiegoś powodu, wierzymy, zakochując się, że nasz partner, nie ma gazów, z łazienki korzysta tylko po to, żeby się wykąpać, a w sumie nie wiadomo po co, bo przecież zawsze ładnie pachnie, że nie rozmazuje jej sie makijaż kiedy się całujecie w deszczu, że on nawet na kacu jest atrakcyjny a jego dwudniowy zarost nie drapie tylko dodaje seksapilu. A przede wszystkim, wierzymy, że będzie tak aż po grób.

Śmierć.
Podobno, może być tak:
The Most Beautiful Suicide
Z reguły jednak samobójstwa zachwycić mogą tylko fanów gatunku gore i medyków sądowych.
Miały być narty w Alpach, ręczniki w Tunezji mnóstwo wigoru i drugie, lepsze życie. Kontakty towarzyskie nawiązujesz w kolejce po chemię, którą wycofali, a podróże robisz po okolicy, szukając najtańszych aptek. Bo śmierć naturalna, zaczyna się za życia. Mniej więcej wtedy, kiedy orientujesz się, że wsadzasz telefon do zamrażarki i że dobrze jest mieć kozę, która zje wszystko z podłogi, oszczędzając twój sztywny kręgosłup. Za to jeśli ze zdumieniem, zauważasz, że nie pamiętasz jak wygląda twoja łazienka, a pies chyba znów zjadł coś niezdrowego, to już jesteś jedną noga w grobie. Dzieci rozpisują dyżury na herbatkę z tobą a emeryci na ławce nie proponują już "na druga nóżkę". Podobno ten brak estetyki ma nam zrekompensować trochę, godne umieranie. Wśród ofert, znajduje się państwowy ośrodek opieki (zwany także "Zblazowana Salowa"), albo ten prostytuujący, za twoją emeryturę, czyli prywatny.
A na koniec, jakby ludziom było mało, to wypudrują cię jak lalkę, otworzą trumnę, i każą dzieciom i wnukom patrzeć i całować, żeby się pożegnać.

Pożegnać? Ludzie nie odchodzą, tylko pamięć najwyżej.
Brzydota jest ludzka, bliżej krwioobiegu, ale magia może uczynić ją łatwiej przyswajalną.






poniedziałek, 2 lipca 2012

Każdemu wolno

Zaczęło się.
Nie ma sensu pytać kto będzie utrzymywał teraz ten cały Stadion, bo to chyba oczywiste, że podatnicy. I tak, nie ma też sensu spodziewać się świetnych koncertów, jakie można by tam zorganizować. A wreszcie, nie ma sensu, zatruwać sobie życia takimi problemami. Też mi się robi gorąco, jak myślę ile zarabia taki młodszy o zaledwie dwa lata Lewandowski, za "zwykłe kopanie piłki". Raczej nie w kontekście zazdrości, a refleksji nad tym, czy mi coś przypadkiem w życiu nie umknęło... Cóż, jest jak jest i proponuję się z tym jakoś oswoić, ponieważ odnoszę wrażenie, że zjawisko narodowego popadania we frustrację, przybiera na sile. I tylko sobie tak pod nosem nucę...hej, hej, hej, inni mają jeszcze gorzej, ale nie da ukryć się że są tacy którym jest lepiej.
Pozostanę w klimatach frustracji. Ze zdziwieniem spostrzegłam, że dotyka ona także silne i zdecydowane jednostki społeczne, jakimi są Panie Feministki. Emancypantki. Dokładniej, drapieżne, wściekłe i zajadłe Emancypunk'i. Szanuję dziewczyny, naprawdę, ale wśród nich zdarzają się egzemplarze (kładę głowę pod topór, brzmi zbyt przedmiotowo) balansujące na granicy zdrowego rozsądku i trzeźwości emocjonalnej.
Biorę ja, do ręki płytę, nieistniejącej już El Bandy. Muzyczne cudo, jak na polskie realia. Wokalistka hipnotyzująca głosem. Tylko jak długo, przeciętny słuchacz gatunku, może znieść teksty o tym, że poniżające jest klepanie kotletów, zaraz po małżeńskim gwałcie... To nie są cztery kawałki na godzinnej płycie, o nie. To są 24 numery, z których jeden porusza w kilku wersach inną tematykę. Widocznie dlatego, dzieło ma tytuł "Skutki uboczne"... Czepiam się może, ale wprawia mnie to w muzyczne zakłopotanie. Jak może brzmieć tak fantastycznie, a zarazem mieć wydźwięk banalny. Nie wspomnę już o tym, że moja osobista refleksja (widocznie jako ten Skutek Uboczny) jest taka, że to same feministki obrażają kobiety. Nie wszystkie są biernymi, otępiałymi, idiotkami, które nie mają w ogóle świadomości, że są wykorzystywane w męskim świecie, a zdają sobie z tego sprawę, dopiero jak im to ktoś wymaluje krwią menstruacyjną na transparencie. Mężczyźni bywają fajni, naprawdę. To nie tak, że oni ciągle gwałcą, stają się pedofilami, sieją strach i zniszczenie... Dlaczego nie widziałam jeszcze, żadnego koncertu utrzymanego w tym klimacie, który odbył by się dla więźniów skazanych za przestępstwa seksualne? Może nie tylko, tym biednym kurom domowym, styranym przez los i kapeć męża trzeba oczy otwierać? A na nich się to skupia zwykle. Strasznie mi się podobała kontrowersyjna liryka tej płyty, ale tylko przez trzy kawałki. później już czułam, że za każdym razem kiedy przestępuję próg kuchni, poddaję się męskiemu pręgierzowi. A to nie zdrowo. Tylko chyba tak to jest, z każdymi ideałami, że z czasem, coraz bardziej ubywa im dystansu. I wtedy to już nawet największy liberał zmieni się w betonowy szkielecik, płynący jedną tylko rynną. Powiedzmy sobie wprost, są kobiety zniewolone i zbyt mało świadome, żeby się chcieć wyzwolić, ale są i takie, które spełniają się w tym podporządkowaniu, bo same są nieporadne. Nie przerywają błędnego koła od pokoleń i pewnie genetycznie się już przystosowały, do obrywania za zupę, ale za nic na świecie nie zamieniły by tego, na możliwość decydowania o sobie, wypowiadania swoich poglądów, rządzenia etc. Nie odnalazły by się w tym. I pozwólmy im też żyć na tym świecie. Pozwólmy im czytać kretyńskie gazety dla pań domu, kupować idiotyczne solniczki w kształcie kurczaczków i trwać w związkach, których my nie rozumiemy, a w których one znajdują swoje miejsce. Ktoś musi być przykładem, choćby tym złym...
Szczególnie, że czasy mamy takie, w których to właśnie zdecydowana kobieta, budzi więcej kontrowersji i niesmaku, niż George Sand w swoich. Dzisiaj trzeba się rozłożyć na jedwabnych poduszkach, pachnąc piżmem i czekać, aż zjawi się, ten co nas zechce. Byle tylko nie drgnąć, bo najmniejszy ruch go spłoszy i zostaniemy na tym stosie szmat, aż się seksapil razem ze szkieletem w proch obróci.
No risk, no fun!