Obejrzałam ostatnio taki oto dokument:
Making Off Grażyna Żarko
Wstrząsnął mną. Bardziej niż nie jednym wstrząsnęła sama postać tej Pani, dopóki jeszcze wszyscy myśleli, że jest prawdziwa.
Bo oto dwóch młodych panów, z ambicjami, wymyśla sobie przy piwku Hiperprowokacyjny Projekt. Obnażą chamstwo w sieci. Co za odkrycie! Pulitzera, natychmiast! Doprawdy nie wiem, gdzie oni się uchowali, bo wystarczy wejść na zwykłe forum GW, a chamstwo się samo obnaża... Większość kontrowersyjnych projektów, jak zdążyłam zauważyć, jako głównego przekaźnika, używa samego pomysłodawcy (jak np.Wojewódzki), ale nie tu. Panowie, dla dobra sprawy, jak mniemam, postanowili pozostać anonimowi i w blask fleszy z nazwiskami i twarzami się nie pchać, więc zrobili casting. Na castingu, wybrali bogu ducha winną starszą panią statystkę, która naprawdę do serca sobie wzięła swoje zadanie i się przyłożyła. Szkoda, bo moim skromnym zdaniem, została wmanipulowana w poważny syf.
Że są ludzie z tak skostniałymi, średniowiecznymi poglądami, jak bohaterka inscenizacji, to chyba wie każdy. Że są tacy, co się zamiast argumentami, posługują wulgaryzmami, też wie każdy. Serio, potrzeba nam było serii filmików na YT, żeby obnażyć mentalność Polaków? Idę do sklepu za rogiem, i mam tam to wszystko jak na tacy podane. Panowie widocznie zakupów nie robią, tylko wysyłają po nie swoje żony, sami zajęci będąc odkrywaniem stereotypów...
To nawet jeszcze nie o to chodzi. Bardziej szkoda mi samej aktorki. Bo o ile nikomu nie zaszkodzi, chamski komentarz pod filmem, to już kamień rzucony w głowę na podwórku, przez jakiegoś narwańca może zaszkodzić. Ta kobieta, firmowała swoją twarzą pole bitwy. Nie twierdzę, że była nieświadoma tego, co robi. Bo na pewno była. Myślę tylko, że to nie fair narażać kogoś, a nie siebie dla tak bzdurnej idei. Jeśli istnieją ludzie, którzy na ulicy wołają za Piotrem Cyrwusem, "Rysio", to nikt mi nie wmówi, że nie znajdzie się taki, który przeoczył informację o tym, że Grażyna Żarko, to tylko fikcja i napluje w twarz Annie Lisak, która jest prawdziwa. A nie jeden opętany, znając jej prawdziwe imie i nazwisko i tak nie uwierzy, że jednak jej poglądy są zgoła odmienne i skończy się tragedią. Co wtedy obnaży ten eksperyment? Wcale nie fakt, że tracimy dystans do rzeczywistości, bo podobno takie było założenie. Raczej to, że tracimy zdrowy rozsądek w dążeniu do celu. A nawet dalej, że ludzkość jakoś tak bezpowrotnie, dąży do zatracenia tego rozsądku w ogóle...
Żeby ta moja tezę trochę uwiarygodnić, to na przykład, zapoznajmy się z wspaniałomyślną, globalną akcją, oszczędzania wody:
Imagine all the water
Ja nie mówię nie. Sama oszczędzam, jak mogę. Ale błagam...
"...aby wyprodukować buty ze skóry, potrzeba wiele wody do uprawy roślin na paszę dla krów, z których wyprawionej skóry wytwarza się buty.
Woda potrzebna jest także do produkcji butów wykonanych z materiału innego niż skóra, tak więc należy wykorzystywać posiadane buty jak najdłużej. Oznacza to kupowanie butów dopiero wtedy, gdy naprawdę ich potrzebujemy, i noszenie każdej pary wielokrotnie. A gdy już musimy sobie kupić nową parę, stare buty należy oddać do lokalnego punktu recyklingu lub jeszcze lepiej do sklepu prowadzonego przez organizacje dobroczynne."
Z tych krów, robi się też kiełbasę, kolokwialnie mówiąc, więc nie sądzę, żeby produkcja butów, akurat pod względem oszczędzania wody, była jakąś fanaberią. Wykorzystać posiadane buty jak najdłużej? Dobry żart, kiedy w świecie "taniej jakości" długo, oznacza tydzień, zanim nie odpadnie podeszwa. A te od których nie odpada, kosztują połowę mojej pensji... Oddać buty do PCK? To chyba tylko takie raz założone. Ortopedą nie jestem, ale na mój gust, to stopy w tym samym rozmiarze, jednak się od siebie różnią anatomicznie i chodzenie w cudzych butach nie jest zdrowe, że nie higieniczne, to nawet nie wspomnę.
No to co robić? Jak żyć?
Kupuj buty, wtedy kiedy chcesz, wyrzucaj znoszone na śmietnik, wspieraj akcję recyklingu i zakręć wodę myjąc zęby...
Jeszcze mam parę perełek.
"Przede wszystkim nie należy dopuszczać do zepsucia się nietrwałych owoców, takich jak jabłka, gdyż z chwilą ich wyrzucenia do kosza marnujemy też całą wodę użytą do ich wyprodukowania"
Brzmi sensownie. Ale trochę na wyrost. Ktoś kto się przejmie, gotowy w ogóle jabłka odstawić, bo mu sie zepsują jeszcze... A może by tak jakoś pod drzewko wyrzucić? Pestki wydziobią ptaszki, a jak nie, to może i coś urośnie? Się rozłoży, zgnije, jak Darwin przykazał, porządek świata zostanie zachowany. Chociaż przyznam szczerze, że mi osobiście jeszcze się chyba nie zdarzyło zepsuć jabłka w domu. Ba! Jestem tak ekologiczna, że nawet zjadam ogryzek. Serio.
O ryżu teraz, wszak jego uprawa pochłania ogromne ilości wody.
"Byłoby jeszcze lepiej, gdyby od czasu do czasu spróbować ugotować coś, co wymagało zużycia mniejszej ilości wody, na przykład ziemniaki."
Poważnie? Czy ci ludzie mieli kiedykolwiek do czynienia z ziemniakami? Do produkcji może i mniej potrzeba, ale - obierasz, myjesz ręce, myjesz ziemniaki, nalewasz cały garnek wody, który potem ląduje w zlewie, zmywasz ten garnek, nóż, obieraczkę, milion razy odkręcając kran (zmywarki nie ratują środowiska). Alternatywa? Wsypuję ryż do garnka, zalewam wodą tylko tyle, żeby go przykryło, odstawiam, ryż trochę nasiąka, potem gotuję i odlewam dużo mniej wody przy odcedzaniu, więc prawdopodobnie, biorąc pod uwagę popularność ziemniaków, wychodzi na to samo mniej więcej. Bardziej niż zużycie wody przy produkcji ryżu, martwi mnie zużycie ludzi przy tym procederze.
"Zmniejszając spożycie produktów mleczarskich, spowodujemy spadek zapotrzebowania na wodę i zmniejszymy presję na jej dostawy."
I don't think so. Widzę raczej rosnące ceny sprzedaży wobec malejącego spożycia. Widzę krowy, które nagle nie są potrzebne, widzę plajtujące gospodarstwa, czarno i tragicznie widzę a przede wszystkim widzę brak oscypka! To byłby najbardziej wstrząsający deficyt na świecie. Więc może lepiej skupić się, na wspieraniu mniejszych producentów. Prawdopodobnie jeden rolnik zużywa mniej wody, niż fabryka Nestle, chociaż wiadomo, że nie każdy może kupić sobie mleko z bańki. Proponuję więc lokalnych producentów, zamiast kolorowych etykietek Hochland'a.
"Indywidualne zużycie wody można z łatwością zmniejszyć, kupując mniej koszulek lub zamieniając ubrania z bawełny na odzież wykonaną z włókien sztucznych. Za każdym razem, gdy zakładasz jakąś sztukę odzieży, obniżasz jej wskaźnik zużycia wody. Tak więc zanim zdecydujesz się jakieś ubranie wyrzucić, spróbuj je maksymalnie wiele razy na siebie założyć."
Ale to ekologiczne, jak założę na siebie plastikową, pewnie chińską w dodatku, koszulkę, to spocę się tak, że ciężko będzie nazwać to oszczędzaniem wody, którą wypiję i bezsensu wypocę, po czym wypiję jeszcze więcej itd, itd. Mogę za to obiecać, że zanim wyrzucę swoje pierwsze w życiu śpioszki z 86 roku, spróbuję je jeszcze raz założyć! Będę próbować tak długo, aż uznam, że może jednak nikt nie zwróci uwagi, na ich stan ogólny i komuś oddam. A tak na poważnie, po prostu zrobię z nich ścierkę, jak ze wszystkiego innego, oszczędzając pieniądze i środowisko (modne ściereczki do kurzu, nie są wcale bawełniane...).
Jak widać, nie trzeba wcale zaszywać się w buszu, z jedna parą trampek i zapasem ziemniaków, żeby przyczynić się do ratowania naszej planety. Tak samo, jak nie trzeba żywić się jedynie nasionkami, żeby poprawić byt zwierząt. I tak, jak nie trzeba po trupach kontrowersji, otwierać ludziom otwartych oczu.