piątek, 30 listopada 2012

Drama Queen



Wygrzebane z głębin dysku twardego. Trzyaktowy dramat, bez trzeciego aktu i bez tytułu. Nawet już nie pamiętam, jak miał się skończyć, any ideas?
Taki konkurs o! W nagrodę mam dwie żarówki, starą lampkę, kilka zbędnych ładowarek do telefonu, czy coś tam innego.





 OSOBY
Wałęsa Niski, przysadzisty z wąsem. Elektryk, z zawodu były prezydent.
Dali Średniego wzrostu, jego znakiem szczególnym są wąsy, które kocha bardziej niż żonę. Schizofrenik, malarz, z zawodu geniusz.
Janda Nerwowa blondynka, średniego wzrostu. Założycielka teatru, aktorka, z zawodu histeryczka.
Varg Vikernes Znaki szczególne - niebieskie oczy (w stylu huskie) i owłosienie twarzowe uniemożliwiające identyfikację. Muzyk, z zawodu piroman.
Nostradamus Wysoki i brodaty. Znaki szczególne - zamurowany w ścianie schronu. Lekarz, z zawodu jasnowidz. Przepowiedział katastrofę smoleńską.

A także gościnnie:
Duch Dantego narrator moralny
Rzecz dzieje się dnia 21.12.2012 w schronie atomowym z czasów ZSRR.

AKT PIERWSZY
Wszyscy siedzą stłoczeni w jednym pomieszczeniu gospodarczym. Wałęsa chodzi w kółko stukając w ściany i mruczy coś pod nosem. Dali siedzi na taborecie, z lusterkiem w ręku i poprawia wąsy. Pod ścianą Vikernes struga coś w kawałku drewna. Janda kręci się nerwowo, recytując szeptem. Z małego przenośnego radia słychać komunikat:
"...powtarzam, prosze niezwłocznie udać się do schronów z zapasem żywności, wody i środków higienicznych, zbliża się koniec świata. Mogą nastąpicie przerwy w dostawie energii elektrycznej i zakłócenia w przekazie, będziemy jednak starać się informować państwa na bieżąco o..."
Janda potyka się i zderza z Wałęsą.
JANDA  poprawiając ubranie
O Boże! Nie pchaj się pan tak. Nogi się panu plączą, czy co?

WAŁĘSA wstając z ziemi
Droga pani, musi być noga prawa i noga lewa, a ja jestem po środku. To pani jak to ciele na rzeź lezie.

JANDA
Żebyś pan wiedział! Zginiemy tu, wszyscy, zginiemy. Co będzie z moim teatrem? Taka dobra scena się zmarnuje i kontrakt z Szekspirem już miałam podpisany, fatalnie!

WAŁĘSA ściszonym głosem, kontynuując stukanie w ściany
Hamlet już nie żyje, albo ja się nie nazywam Prezydent! Zresztą i tak tu zginiemy, tym bardziej tam na górze, zginie, wszystko zginie. Nie chcem, ale muszem zauważyć, że teatr się nikomu już nie przyda.

JANDA wzburzona
Co nie przyda? Jak nie przyda? Mój teatr się nie przyda? To jest sztuka proszę pana, sztuka, rozumie pan to w ogóle? To jest wieczne, nie umiera ot tak po prostu, bo jakiś głupi koniec świata, proszę pana, o nie.

DALI wyrwany z zamyślenia
Nie sztuka, to Dali jest wieczny, Dali jest sztuką, Dali jest Dalim, zaaaiste.

JANDA kpiąco
Ty?! Znaczy pan?! Może ten Pies Andaluzyjski, w którym nic o psach nie ma? Co to za fabuła, i ten tytuł... Absolutnie się to na deski nie nadaje.

DALI
Jaka fabuła?

WAŁĘSA podekscytowany
Cicho! Znalazłem chyba. Halooo?

Wali z całych sił, aż spada półka, zapas konserw z hukiem uderza w podłogę.
NOSTRADAMUS
Kto tam? Kogo niesie? Na litość boską co to za hałasy?

DALI
Wielki Dali słyszy głooosy, głosy natchnienia! Wielka to chwila, Gala! Gala?! Ołówek!
Odchodzi w kąt i znów popada w otępienie

WAŁĘSA
Dzień dobry. My na chwilę wpadliśmy na okrągły stół. To znaczy, po poradę. Nie! To znaczy, nie o take Polske walczyłem, co się skończy końcem świata!
Odwraca się do reszty.
 To Nostradamus.

VARG
Nie lubię Judas Priest.

JANDA
Jaki ksiądz? Matko! W ścianie?

WAŁĘSA
To byłoby podejrzane, gdybyście coś mądrzejszego powiedzieli. Nostradamus, jasnowidz, ale w sumie racja, żyd. Umówiliśmy się kiedyś, że on przepowie komunizm, a ja go obalę. No, i katastrofę samolotu rządowego... Mów, Nostradamus, co mamy robić, w obliczu tego zwrotu o 360 stopni.

JANDA
Pan tego Nobla to dostałeś chyba w dziedzinie sportów wyczynowych...
NOSTRADAMUS chrząka wymownie i zaczyna recytować
Ostatni dzień, ma nastąpić
Majowy głosił to lud.
Niech nie raczy nikt wątpić
Nie zdarzy się żaden cud.
Ziemia...
VARG zażenowany
No chyba nie będzie tak rymował cały czas? I co to za indianie? Nie idziemy do Valhalli?  

JANDA
Trochę ma rację, te pana rymy, jakieś takie... Może monolog? Wie pan, ja mogę panu trochę pomóc, ja się znam na tym, pchniemy w to jakieś emocje, ozdobniki...

Podchodzi do ściany i przystawia ucho.
Halo? Jest pan tam?

WAŁĘSA
No, pięknie. I co narobiliście? Trzeba było słuchać. To sobie teraz sami radźcie, ja się wycofuję, ja już na stałe się wycofałem. Chociaż... nie wiem. 

JANDA
Myśli, że jak w ścianie siedzi, to taki ekscentryczny. Wyłaź pan, zobaczymy, kto tu lepiej recytuje!

Zaczyna walić pięściami w ścianę, bez rezultatu.
Przegrałeś, słyszysz? Z kretesem! Ponieważ nie ma chętnych, to ja zainscenizuję przemówienie Nostradamusa. To takie ekscytujące. Będziecie mieć apokalipsę...

 DALI
Apoookalipsa! Zrrrróbmy orrrgię, z homarrrrami!

Podchodzi do Jandy.
Chceszszsz zossstać kochanką wielkiego Dalego?

JANDA
A idź pan w cholerę! Tfu! Surrealista jeden.

WAŁĘSA 
Pani z łaski swojej, poćwiczy sobie rolę, a ja obejmę przywództwo.
Do Varga
Daj tego noża, bierzemy sprawy we własne ręce! Wydłubiemy go z tej ściany. Co pan tam rzeźbisz właściwie?

VARG z uśmiechem
A konika zrobiłem, ładny?

Nagle zaczyna migać żarówka.
WAŁĘSA
Dajcie stołek! Ja się na tym znam!

JANDA
O, stołek, patrzcie go, tylko polityka mu z głowie.

Wałęsa wdrapuje się na stołek i dokręca żarówkę, łapie za kabel i kopie go prąd. Zwala się nieprzytomny na ziemie. W ciemności słychać śmiech:
DUCH DANTEGO
Nie ma dotkliwszej boleści
niźli dni szczęścia wspominać w niedoli

AKT DRUGI
 Zapala się światło. Janda tłucze nieprzytomnego Wałęsę po policzkach. 
WAŁĘSA  na wpół nie przytomny
Danka?! Danka! Ale za te książkę, to nie wybaczę! Co tu się dzieje? Założymy komitet, zjednoczymy siły i hoop, obalimy...

Janda uderza jeszcze raz. Wałęsa znów traci przytomność.
JANDA
  Krysia jestem, bydlaku. Co pan będziesz obalał? Koniec świata? Już się ze stołka obaliłeś, wystarczy. 

DALI z kąta
Dali obali rzrzrzeczywistość! Mam haszysz!
VARG
Podpalimy żyrafy?
JANDA
Zwariuję tu! 
Po namyśle.
Dużo tam pan tego ma?

Pół godziny później, Varg, Janda i Dali siedzą obok siebie na podłodze, oparci o ścianę, przed nimi leży nieprzytomny Wałęsa.

JANDA zanosząc się śmiechem
 Powiedz jeszcze raz!

Szturcha Varga w ramię.
VARG
Wchodzę do Ikei, żeby mebli poszukać, bo Thor na imprezie pokazywał, jak wygląda to całe ognisko domowe, wchodzę i pytam przy kasie, gdzie znajdę komodę z Yggdrasil, a ona na to "A okiem będzie pan płacił, czy gotówką?"

Janda płacze ze śmiechu.
VARG
Kiedyś to było życie, teraz to nawet zapałki u nas na lewo sprzedają

 Nagle Dali zrywa się na równe nogi.

 DALI
Geniusz w moim ciele właśnie zgłodniał! Wielki Dali prrrragnie sarrrrdeli!

JANDA smutnym głosem
U nas proszę pana, cukier po pięć złotych teraz, a szanownemu panu się sardeli zachciało. Chleba i wody. Tu trzeba się napracować, czy pan wie? Śpiewać, grać, tańczyć, recytować, występować w reklamach, tu nikt panu sardeli za darmo nie przyniesie! Poprzewracało się w tej dadaistycznej głowie!

DALI protestując
O drrroga pani. Dadaizm, cóż to jest dadaizm. Dalego od reszty odrrróżnia to, że jest Dalim. Sarrrdela, wielkie rzeczy! Kozie łajno mogę jeść i będzie to wieeelkie!
VARG
Ja bym zjadł dzika z ogniska.
Nagle żarówka znów miga, czuć lekkie trzęsienie ziemi, które po chwili ustaje. Wałęsa wybudza się ze śpiączki.
WAŁĘSA nieprzytomnie
Aresztowali mnie?  SB? Gdzie jestem? Danka?! Do garów kobieto, co tak siedzisz? Kwiatka chcesz?

JANDA
A ten znów. 
Krzyczy
Krysia! Krysia jestem! Z Tataraku! A to jest koniec świata, paparuchu jeden, a nie Solidarność! Zróbcie że coś! Słabo mi. Moje dziecko...
WAŁĘSA całkiem przejęty
Gdzie pani córka? Ma ktoś różowe tabletki na uspokojenie? Dali, dawaj wodę!
JANDA
Jaka córka?! Teatr! Teatr mój!

DALI błąkając się po kątach
Wody nie ma, ale Dali znalazł sarrrdele.
JANDA histerycznie
Jezu, nie ma wody, nie ma! Ziemia się trzęsie! Przyznaję, spałam z Wajdą! I z człowiekiem z żelaza też, i ze wszystkimi, niech to się już skończy! O Boże! 
 
VARG tonem profesora
Wikingowie pili wywar z muchomora, żeby...

Nagle zza ściany rozlega się:
Ciszaaa!
NOSTRADAMUS już spokojniej
 Włączcie radio.

Wałęsa podchodzi i kręci gałką. Nic się nie dzieje. Właśnie miał się odezwać, kiedy Varg z całej siły walnął pięścią w odbiornik.
"... pilny komunikat. Prosze państwa o uwagę. Majowie wysłali z zaświatów telegram, do naszej bazy wojskowej pod Łomiankami. Oto jego treść. Końca świata nie będzie. Stop. Skończył nam się kalendarz. Stop. Pożyczcie swojego. Stop. P.s. Stop.










 






 

środa, 28 listopada 2012

Life sucks? No chyba ty...

Podmiot w tekście poniżej, jest zbiorowy i fikcyjny, a druga osoba liczby pojedynczej, użyta tylko w celu wzmocnienia przekazu, żeby było jasne.

Najbardziej lubię w ludziach, takie szczególne upodobanie do obarczania winą życia i świata, za własne niepowodzenia. Mówią wtedy np. "Eh, życie..." albo "Cóż, życie jest ciężkie", czy coś w tym stylu. Wrong! To nie życie. Nie prosiło cię na świat, tak samo jak ty się nie prosiłeś o życie, jasne? Najlepiej tak usiąść z założonymi rękami i zdać się na los, a potem złorzeczyć na czym ten świat stoi. I wcale nie stoi na żółwiu, słoniu ani na żadnym badylu który się nazywa Yggdrasil. Jak wsadzisz łapę w ognisko, to chyba nie masz pretensji, że cię poparzyło? Więc jeśli już coś jest do bani w tym wszystkim, to twoje własne podejście. A z podejściem to jest tak, że dopóki nie zadasz sobie trudu zrozumienia samego siebie, to nikt cię nie zrozumie ani tym bardziej ty nie zrozumiesz, czemu ten głupi los tak się sprzysiągł przeciwko tobie. Nie jest tak, że nie ma dla mnie pracy - jest tak, że jestem matołem bez wykształcenia i muszę kombinować, no proste prawda?
Egzystencjonalnie to by było na tyle.
Dawno nie było politycznie, społecznie i w ogóle tak w tematach wagi ciężkiej. To wcale nie dla tego, że wyemigrowałam i nie wiem co się dzieje, ani też nie dlatego, że zatrzasnęłam się w domu, przywalona bałaganem i nawet nie dlatego, że mnie na gazetę nie stać. Zwyczajnie, nie działo się nic ciekawego. 
Ciekawie byłoby, gdyby ten sejm jednak wyleciał w powietrze, gdyby 11 listopada na ulicy, wszyscy dumni Polacy przechadzali się z odsłoniętą twarzą i nazwiskiem na szyi, zostawiali po sobie porządek i palili sztuczne ognie zamiast kiosków w centrum. Byłoby też znacznie ciekawiej, gdyby Carla Bruni, zamiast twierdzić, że miejsce kobiety jest w domu, oznajmiła światu, że miejscem niewiast są pola upraw ryżu w Dali. To chyba oczywiste, że była Pani prezydentowa, musi reprezentować wartości prorodzinne, no nie? Głupio by było, gdyby się przyznawała publicznie do wciągania koksu z Jaggerem.
Więc, po staremu wszystko. 
Ustawy antyaborcyjne są. Legalizacji nie ma. Tusk nadal winny. W rządzie ciągle za i przeciw jako pierwszoplanowe argumenty. Mama Madzi jest. Smoleńsk jest. Porządek rzeczy utrzymany, dajcie znać jak ktoś zaprowadzi chociaż trochę chaosu w tym wszystkim, to się zainteresuję.

Na razie, na największe uznanie zasługuje o to:
Dobro od zła odróżniają już niemowlaki.
Naukowcy, uwielbiam ich...
Wielkie odkrycie, doprawdy. Jasne, że odróżniają, bo dla dzieci świat musi być czarno biały, czyli przejrzysty. To dorośli mają ten dar dostrzegania szarych barw. Dobra, nie wszyscy, ale przynajmniej ci, którzy wyrośli z kierowania się utartymi schematami.
Jest tam taki oto cytat:
Zdaniem prof. Paula Blooma, doświadczenia te obalają freudowską teorię o amoralnej, zwierzęcej naturze człowieka. „Przedstawiamy naukowe dowody, które podtrzymują opinię, że najprawdopodobniej rodzimy się z pewnym naturalnym, nieświadomym wyczuciem dobra i zła”.

Nie zgodzę się z tym jakoś, no przepraszam. Szanuję Pana Freuda i uważam, że jest nieco bardziej kompetentnym źródłem niż pluszowe maskotki i kolorowe piłeczki testowane na trzymiesięcznych niemowlakach. Nie rodzimy się z wyczuciem, to wyczucie przejmujemy od dorosłych, rodziców i opiekunów. Przekazują nam je, za pomocą tonu głosu, mimiki, własnego zachowania i to nawet w okresie prenatalnym, czym powinien się zainteresować kościół, skoro chroni życie od samego poczęcia. A jeśli teoria Pana Blooma jest prawdziwa, to jak to jest, że dzieci katowane przez swoje matki, nadal je kochają? Powinny przecież wyczuć zło? Czuć niechęć, a tymczasem, to nie takie oczywiste jest. Przytoczę tu po raz kolejny przypadek Diane Downs i za przykład, można by wziąść jej córkę, która przeżyła.
Nie jestem mądrzejsza od badaczy, ani od żadnych specjalistów, ale nadal uważam, że dobro to gest, a zło to instynkt. A wszystko i tak się przenika. Moralność za to, nie jest uniwersalna, uniwersalne są tylko pewne zachowania, wyrabiane przez obserwację, albo przez autorytety w postaci rodziców i opiekunów. Czasem nie wyrabiane wcale, co prowadzi do zaburzeń, itd, itd...
Dlatego, jeśli cokolwiek nawala, to nie świat, tylko ludzie.

Aha, no i kiedy nie chce ci się żyć, nie pytaj, co świat może zrobić dla ciebie, zapytaj co ty możesz zrobić dla świata i idź kup sobie sznur.
Żartowałam.
Rewolwer byłby lepszy.


piątek, 23 listopada 2012

I uchroń nas od ekstremizmu. Amen.

Tak w duchu Fuentesa. (Wszystkie szczęśliwe rodziny)

Święta idą, a za nimi rodzinne posiedzenia przy stołach. Ciotki, babcie, krochmalone kołnierzyki, siedź prosto, zjedz jeszcze, kiedy będziesz miała męża, powiesić Tuska za ten zamach, żydokomuna... itd.
Tak sobie to wyobrażam. Bo u mnie wcale tak nie jest.
Prawdopodobnie dlatego, że w żadnym pokoleniu naszej rodziny, nie nasączało się młodych skorupek żadną ideologią ani religią. Dla niektórych oznacza to zapewne, brak zakorzenionej kultury, ale to dla tych tylko, co myślą, że chrześcijanie ubierają choinki.
U nas nikt nikogo nie zmusza, do dziękowania bogu za posiłek, śpiewania kolęd, jedzenia opłatka, wysłuchiwania krytycznych opinii politycznych i odsądzania od czci i wiary twórczości polskiej kinematografii w postaci filmu Pokłosie. /nie, nie oglądałam, ale naczytałam się sporo.../
Nie przekazano mi wartości religijnych i dogmatów ideologicznych, czy tam na odwrót. Jedno za to mi wpoili - uważaj sobie co tylko chcesz uważać, uważając na uważanie reszty uważających. To ma sens. Więc, jak spotykamy się przy stole, wygląda to tak:
Mój tata uważa, że geje nie powinni uczyć w szkołach i że im głośniej krzyczy cokolwiek, tym więcej ludzi go posłucha, włączając sąsiadów.
Moja mama uważa, że wie wszystko najlepiej i że pójdzie za to do nieba.
Moja babcia uważa, że komuna powinna wrócić i że za to samo, co uważa mama, osiągnie stan nirvany wzorem Gorakhnatha, czy jakiegoś innego guru.
Mój dziadek z kolei, uważa, że nam młodym będzie jeszcze dobrze w tej całej unii Lubelskiej, znaczy Europejskiej, a także uważa, żeby nie rozlać ze szklanki, bo mu się ręce trzęsą.
Ciocia uważa, że wszystko jest szalenie smutne i warte tego, żeby sobie popłakać, no bo niby czemu nie, a w większości uważa to samo, co uważa jej mąż, bo jest przecież jego żoną.
Wujek, uważa, że świat jest pełen fuszerki, frajerów i że dowcipy o cyckach są śmieszne i dopuszczalne przy nieletnich.
Ja uważam, że to bardzo fajnie kiedy tak przy stole każdy konwersuje sam ze sobą a ja mogę posłuchać i nikt nic ode mnie nie chce, oraz, że zostawienie jednego pustego nakrycia w wigilię, to bardzo ładny zwyczaj, bez względu na jego źródło.
Przy tym wszystkim, największą uwagę wszystkich zwracają "uważania" mojego dziecka, które to jest przekonane, że zasługuję na ciągłą atencję nawet ze strony kota. Który z kolei nie wiem co uważa, bo nigdy jeszcze nie przemówił o północy, co utwierdza mnie w przekonaniu, że jest introwertyczny.
To w kwestii poglądów, bo inną rzeczą jest to, że więzy rodzinne pozostawiają wiele do życzenia i pewnie jak w każdej rodzinie kwalifikujemy się na wielką terapię grupową. Która przypada zwykle na święta właśnie i kolacja kończy się tak:
Bo ja zawsze byłam ta najgorsza /Mama/
Jak ty się zajmowałaś nią, to ja paliłam jointy /Ciocia/
No tak, jak zwykle ja mam wszystko na głowie /Babcia/
W domu dziecka zakładaliśmy sie kto wypije całą skrzynkę piwa /Dziadek, od 15lat, to jest stała kwestia wieczoru/
Włączę Małysza /Wujek/
Ja za kafla miesięcznie nie będę pracował /Tata/
Będzie ktoś jadł te pierogi jeszcze? /Lilou/
I potem, po takim psychicznym oczyszczeniu, już tylko ciasto, kawa i płaszcz.
Za to kiedy idziemy na wybory, to nikt nikogo nie przesłuchuje w kwestii oddanych głosów. Każdy przynosi własną kiełbasę wyborczą na wspólny obiad i jest fajnie.
Smutno i nieciekawie musi być w domu, w którym wszyscy uważają to samo. No bo ile można tak sobie przytakiwać. Ale jeszcze gorzej, kiedy w domu panuje skostniały system wartości. Bo co wtedy łączy ludzi? Krytyka, narzekanie, wspólny język nienawiści. Nawet podyskutować się nie da, chyba że jest się masochistą pragnącym skazać się na wydziedziczenie.
Apeluję więc, upieczcie sobie kurczaka na wigilię, albo golonkę, olejcie 12 potraw, choinki, stroiki, śmierdzący mak, świąteczne porządki, wszystkie "wypada, nie wypada", pasterki, jęczące kolędy o radosnych narodzinach, sztuczne uśmiechy i takie tam. Tradycja, kultura i wartości są w środku, nie ważne, czy zapakowane w świecący papier ze złota wstążką, czy w gazetę (wyborczą).
Ja z okazji świąt, wrzucę sobie cynamon do kieliszka z winem i kupie choinkę w doniczce, żeby ją ubrać w granaty z pierniczków, a potem zrobię pasterkę z Joy Division.
Pewnie nie będę dzięki temu taką patriotką, jak moi rodacy w kominiarkach demolujący ulice, ani nie będę umiała przekazać dziecku wartości płynących ze wspólnego ryczenia kolęd, ale jak w wieku 18 lat, przyprowadzi do domu na wigilię czarnoskórego chłopaka, to nie wywalę jej za próg, tylko go posadzę przy tym jednym pustym nakryciu, którego sens mi kiedyś przekazano.

Nie ważne, czy to poglądy prawicowe, lewicowe, konserwatywne czy liberalne, vegańskie, anarchistyczne, rasistowskie albo po prostu własne. Z pozamykanych puszek, gulaszu nie ugotujesz, bo się poobijają w garnku.









środa, 7 listopada 2012

Otworzyłam trzecie oko...

... i ono też chyba nie dowidzi, jak się okazało.

Ale od początku.
Bezczynność rodzi stres, poważnie. Zaczęłam się więc wkurzać, tak dla wprawy. Polityka mnie zaczęła wkurzać. Ba! Cały świat mnie zaczął wkurzać. Wypadało by się jakoś zrelaksować. Pomiędzy piątą a dwudziestą kawą, wymyśliłam - joga. O ile rozciągnięcie się i przybranie pozycji linoskoczka po upadku z 50 metrów na bruk, było zadaniem niezbyt skomplikowanym, to już z filozofią poszło mi gorzej. Skorzystałam sobie z internetu rzecz jasna, bo kto w dzisiejszych czasach potrzebuje wychodzić z domu, szczególnie w taką pogodę, żeby się czegoś nauczyć. I tutaj - portal.abczdrowie.pl znalazłam praktyczny poradnik. Mam jednak kilka uwag, jak zwykle. Przesadzonych (jak zwykle), ale nie bez powodu. Ponieważ medytacja, to jednak nie jest hobby dla wszystkich.

  • Usiądź wygodnie, wyprostuj się, rozluźnij ramiona, lekko unieś głowę. Możesz siedzieć po turecku lub w typowej pozycji siedzącej, ze stopami dotykającymi podłogi, a rękami na udach. Ważne jest, aby medytować, siedząc prosto. Jeśli spróbujesz medytacji leżąc, jest bardziej prawdopodobne, że zaśniesz niż wejdziesz w stan medytacji. Nie należy medytować po zjedzeniu ciężkostrawnych posiłków – poczujesz się senny. Jeśli to możliwe, weź prysznic i włóż czyste ubrania przed medytacją. Spróbuj się wyłączyć. Jeśli chcesz medytować po pracy, postaraj się nie myśleć o całym dniu i problemach z nim związanych.
Usiadłam. Przed laptopem, na łóżku, bo mi do głowy nie przyszło najpierw przeczytać potem robić. I czytam, że mam się umyć i przebrać w coś czystego... Po pół godzinie spróbowałam raz jeszcze, w dresach z plamą od wina i trzęsąc się z zimna po prysznicu. I zgłodniałam... Zanim popędziłam po cztery kajzerki z żółtym serem i toną musztardy, wpadł mi w oczy fragment o ciężkostrawnym jedzeniu. No dobra, co mi tam, poczekam ze śniadaniem. A na przyszłość zaplanuje ten relaks jakoś pomiędzy posiłkami, papierosami i kawą. Tym sposobem, na medytacje przypadnie mi jakieś 10 minut w ciągu dnia. Dobre i to.

  • Zamknij oczy i weź kilka głębokich oddechów. Powiedz sobie, że przez następne 10-15 minut nie trzeba myśleć o przeszłości i przyszłości – wystarczy skoncentrować się na chwili obecnej, a medytowanie będzie prostsze. Ten etap relaksu to wstępny etap do medytacji, ale warto podkreślić, że medytacja jest czymś więcej niż tylko relaksem.
Opanowałam burczenie w brzuchu i chłód, ledwo zamknęłam oczy i wpadłam w hiperwentylacje, bo zadzwonił telefon. Mama.
- przeszkadzasz mi!
- tak? a znalazłaś już pracę?
Szlag trafił resztę wyłączania się i nie myślenia o przeszłości i przyszłości. To poszłam zapalić koncentrując się na chwili obecnej.  


  • Staraj się skupić na własnym oddechu, nie na codziennych problemach. Oddychanie ma duży wpływ na nasz umysł. Jeśli możemy, wyciszmy oddech – pomoże to spowolnić nasz umysł. Jednak skupianie się na oddechu i niczym innym nie będzie miało korzystnego wpływu na naszą medytację. Piękno medytacji to jej prostota – wystarczy być w pełni świadomym oddechu, a poczujesz spokój ducha.
Podejście numer dwa. Cudowne pięć minut udało mi się utrzymać pożądany stan świadomości własnego ciała. Bo potem zaczęło mnie łupać w krzyżu, rzęzić w płucach i zdrętwiały mi kolana. Myśli o tym, że chyba się starzeję posypały się już po tym jak lawina. No trudno. Poszłam zapalić i przeniosłam się z poduszką na podłogę. Naprawdę nikt nie widział, że po drodze z kuchni zjadłam batonika...

  • Kolejnym krokiem jest rozluźnienie mięśni od czubka głowy do palców u stóp. Można to zrobić za pomocą napinania i rozluźniania po kolei wszystkich mięśni lub za pomocą wyobrażania się, że mięśnie te się rozluźniają (niektórzy sugerują, aby wyobrażać sobie ciepło w poszczególnych partiach ciała).
Dwa razy musiałam to przeczytać. To miał być relaks a nie jakiś fitness. Zastosowałam swoją technikę przerzucania bólu, tylko trochę zmodyfikowaną. Polega to na tym, że jak boli mnie głowa, to z całych sił staram się wmówić sobie, że boli mnie ząb i sobie to wyobrażam. Zwykle działa na tyle, że nie używam tabletek przeciwbólowych. Skupiłam się więc, na tych mięśniach. I to tak skutecznie, że złapał mnie skurcz w łydce. Prawdopodobnie, jak zwykle spowodowane odwodnieniem po nadmiernej konsumpcji kawy, ale uznałam, że to moja świadomość tak cudownie działa i o mało nie zrezygnowałam z dalszej części medytacji. Jak mam taki wpływ na własne ciało, to po co mi jakieś hinduskie modły. Skoro jednak już zaczęłam... 


  • Na medytację składa się także odliczanie od 20 lub 10 do 1, podczas którego wyobrażamy sobie poszczególne liczby. Nie myślimy wtedy o niczym innym.
I to było najfajniejsze. Do tego stopnia, że musiałam przerwać i zacząć te liczby rysować, bo mi się spodobało. 

  • Podczas medytacji możemy próbować nie myśleć o niczym, co bardzo rzadko się udaje, szczególnie na początkowym etapie nauki. Można wtedy zamiast tego wyobrazić sobie miejsce pełne bezpieczeństwa i przebywać tam w wyobraźni.
Co zrobiła Lilou? No jasne, zaczęłam standardowo, od bezludnej, egzotycznej plaży a skończyłam w jakimś buszu z plemieniem ostatnich na świecie kanibali... Ale odhaczyłam ten punkt, bo udało mi się po przebywać we własnej wyobraźni całe 15 minut. Potem kot, myśląc chyba, że umarłam, wpakował mi się na kolana i zaczął prosić o jedzenie. 


  • Afirmacja może być ważną częścią medytacji. Afirmacja oznacza, że powtarzamy sobie pozytywne zdanie, takie jak na przykład: „Czuję się coraz lepiej”.
Usilnie starałam się nie myśleć "Rośnie mi biust, do miseczki C", ale poległam. Potem spróbowałam z "Właśnie znalazłam fantastyczną pracę" i "Czuję jak moje talenty osiągają szczyt". Jak w końcu otworzyłam oczy, to się okazało, że niestety wszystko jest po staremu. Trzeba było poszukać lampy alladyna...



  • Wyjście z medytacji to odliczanie od 1 do 5, także z wizualizowaniem sobie poszczególnych cyfr. Można sobie także pomyśleć, jak zrelaksowani będziemy za chwilę, kiedy skończymy medytację.
Bzdura. Ja wyszłam z hipnozy, to znaczy z medytacji otwierając oczy i biegnąc do kuchni po papierosa. Nie zdążyłam doliczyć nawet do trzech.

Koniec końców, zajęło mi to jakieś dwie godziny, oczywiście z przerwami i tak mnie zmęczyło, że... poczułam się zrelaksowana, i to w poniedziałek!
Z czystym sumieniem stwierdzam, że medytacja przeszła pomyślnie test rozładowywania napięcia, następnym razem jednak, polecam strzelnicę.  

poniedziałek, 5 listopada 2012

Jobless tutorial cz.1

Pod natchnieniem, jako profesjonalny już chyba, poszukiwacz pracy, mam kilka spostrzeżeń, dotyczących konstruowania oficjalnych dokumentów.
Zacznijmy od CV.

 1. Co to jest CV?
Curriculum vitae. Czyli to, czego nikt tak na prawdę nie czyta, jeśli nie błyszczy milionem neonów i nie ma efektów dźwiękowych. Taki o, życiorys, no i kogo interesuje życiorys przeciętnego zjadacza chleba, którego ma zatrudnić? Ważne, żeby miał sto dyplomów, dwie ręce i był dyspozycyjny 24h na dobę. Podobno idealne cv, ma nie mniej niż 2/3 strony a4 i nie więcej niż dwie strony, tego samego formatu. Na mój gust, to i tak można wysłać pusty plik, z nazwą cv. I oczywiście nazwiskiem, bez tego ani rusz...
Jeśli ktoś jednak chce mieć +10 do ambicji i +5 do kreatywności, to jedziemy dalej.

 2. Liczy się pierwsze wrażenie.
Więc ubierz się w najładniejszą piżamę jaką masz, zaparz dwa litry kawy i zacznij pisać. Zaczynamy od najmniej istotnych rzeczy, jak dane i szkoły które ukończyłeś. Nie piszemy Comic Sansem, chociaż kusiło mnie to już nie raz. Trzeba wybrać coś pomiędzy tym a pismem bastardowym. Najlepiej, żeby litery były czarne, ale skoro jesteśmy przy pierwszym wrażeniu, to mogą być i zielone. Tylko nie magenta. Chyba, że dołączycie do tego zdjęcie w białych kozaczkach za kolano. Podobno istnieje jakiś klasyczny układ cv. Akapity, punkty, równanie do lewej, justowanie. Who cares? Ma być spektakularnie, czemu nie napisać inaczej? Grunt to sie sprzedać. O ile oczywiście, ktokolwiek będzie zainteresowany kliknięciem w "Otwórz" przy załączniku.
Może więc warto o tym tle dźwiękowym pomyśleć. Proponuję coś w tym stylu (ale prosze się za bardzo nie sugerować - na stanowisko przedstawiciela handlowego z prawem jazdy kategorii B, to może się nie nadawać):

 

 3. Pisanie CV
Mają przemawiać suche fakty. Tylko kto powiedział, że nie można ich trochę nagiąć. Nie należy oczywiście, podawać fikcyjnych miejsc pracy, szkół i tym podobnych. Ale jeśli byłeś kiedyś na wakacjach w Hiszpanii i potrafisz się w tym języku przedstawić oraz zamówić w knajpie piwo, to napisz, że znasz podstawy. Reszta wyjdzie w praniu. Chyba, że ubiegasz się o posadę w hiszpańskiej firmie budowlanej, może być ciężej, co nie znaczy, że to nie wykonalne, najwyżej wykręcisz się katalońskim dialektem, albo zatkanym nosem. 
Wypadało by także, napisać coś o zainteresowaniach, zwłaszcza jeśli jesteś świeżo po studiach i nie masz doświadczenia zawodowego. Najlepiej napisz, że lubisz gotować, w McWymiocie będzie to na plus. A jak chcesz być asystentką, to tym bardziej. Dobrze jak kochanka szefa potrafi też zrobić kolację. 
Jeśli szkoła, którą skończyłeś, nie miała zniewalająco oryginalnego kierunku, albo nie miała go wcale, bo był to ogólniak, postaw na kursy. Jakiekolwiek. Co to za problem wydrukować dyplomy i zrobic stempelki z ziemniaka?
Osiągnięcia. Też chwytliwe i dość ogólne. Bo czy skręcenie własnoręcznie regału to nie osiągnięcie? To nic, że mebel był z Ikei i miał instrukcję. Podciągniemy to pod zdolności manualne, albo technologię drewna, tak ładnie brzmi. Z byle czego zrób osiągnięcie roku. Tylko nie przesadzaj, większość szefów ma ludzi zatrudnionych do podnoszenia ich własnych ambicji i ego. Nie możesz okazać się lepszy. W końcu i tak nie jeździsz żółtym Ducati. Nie, nie Ducato, Ducati...
Doszliśmy do punktu kulminacyjnego - zdjęcia.
Bezrobotni zwykle mają szarą cerę i wory pod oczami, nie bierzmy jednak pracodawcy na litość. Trochę photoshopa nie zaszkodzi. Trochę. Bez gwiazdek, blura, brokatu, dzióbków, ramek z palmami i tym wszystkim, czego właściwie nie wiadomo po co użyć. Ma być normalnie, a że to pojęcie względne jest, no to już nic nie poradzę. Nie przetestowałam tylko, jak sprawdziłby się gif, zamiast zdjęcia i nie mam na myśli takiego z trzęsącą się pupą. Chociaż...
Jest taki punkt - Cel zawodowy. Cholera wie po co, bo i tak celem zawodowym większości, są przecież pieniądze. Co za tym idzie, mieszkanie, samochód, tajskie masażystki i apartament w Nowym Jorku. Ale może lepiej, byłoby napisać, coś o rozwoju, dostosowanego oczywiście do rodzaju oferty. Nie napiszemy, że zależy nam na zdobyciu umiejętności krawieckich na wysokim poziomie, aplikując do działu mięsnego w supermarkecie.
Na koniec zrobimy test cv. Wydrukuj to co napisałeś i popatrz na kartkę z odległości metra. Ewentualnie na monitor, bo jak jesteś bezrobotny, to może nie być cię stać na tusz i to zupełnie zrozumiałe. Tak samo jak to, że prawdopodobnie już jakiś czas temu, sprzedałeś drukarkę na allegro.
I teraz tak:
- widzisz drobny maczek. Załatw sobie skierowanie do okulisty albo poszukaj okularów.
- widzisz tekst i nagłówki. Jest dobrze. Serio. Nawet jeśli tekst składa się tylko z Lorem ipsum. 
- widzisz tekst, nagłówki i poprawne zdjęcie. Jest mega. Padnij na kolana i módl się do jakiegoś boga, żeby panie z HR'u zechciały zrobić ten sam test co ty.



 

Ę, ą, ależ...

... czyli jak zabić wewnętrznego artystę i podciąć skrzydła swojemu feniksowi.


Zaczęło się od maila. Ludzie! Co to komu przeszkadza, że kojarzy się z programem kulinarnym w TV? Już aż tak daleko posuniętą mamy formę oceniania treści książki, po kodzie kreskowym na okładce?
Szanowna Pani, na przyszłość radzę zmienić adres, na imienny... bla bla, a może ja nie lubię swojego imienia? Bo mnie tak nazwali rodzice a ja nie chciałam i tak na prawdę, chcę nazywać się Zupa Pomidorowa? A jak by mnie nazwali Zupa Pomidorowa, to czy byłabym wtedy mniej poważnym i godnym zaufania człowiekiem niż cała reszta?
"What's in a name? That which we call a rose, by any other name would smell as sweet."

To raz. A dwa, oficjalne formy wszystkiego. Równa ilość linijek, w lewo, w prawo, na środek, zero inwencji, jak by to nie była pusta kartka w wordzie, tylko jakiś tajny kod do złamania. A jak ci się nie uda go złamać, to nie przyjmą cię na posadę kierowniczki spożywczaka za rogiem. Aplikujący, powinni pisać jak chcą, a flądry z działu rekrutacji (serdecznie przepraszam, wszystkie flądry i wszystkie panie rekrutujące) powinny z tego wybierać, kandydatów którzy im odpowiadają. Moje cv, to ja. Albo mnie bierzesz bo ci odpowiadam, albo szukaj sobie japiszona pod krawatem. Podobno nowy dresscode na ten sezon, to garnitury unisex. Czekam, aż im każą chodzić w jednakowych szarych albach i tłuc czołem o dywanik w sali konferencyjnej.
Ja wiem, że my jesteśmy w Unii, że nam się marzy jakaś Ameryka, ale ludzi się nie da popakować w jednakowe pudełka o tych samych standardach.
Może dlatego Relanium ma takie wzięcie...
Koniec z tym. Od dzisiaj, wyciągam maszynę i każdy list motywacyjny, każde cv, napiszę na maszynie i wyślę pocztą. Zastrajkuję internet. Niech mi odpisują tak samo. Przynajmniej będę miała z kim wymieniać korespondencję, bo stoen i pgnig już mi się znudziły. Będę robić wycinanki, komiksy, kolaże, pisać rymy, wierszyki i akronimy, cokolwiek, byle już nigdy więcej nie klepać tak obrzydliwie napompowanych formułek. W końcu to nie jakieś Wall Street, tylko ojczyzna elektryka-noblisty, to chyba do czegoś zobowiązuje.
Jestem grzeczna, kulturalna i wychowana (jakoś tam, no ale zawsze to coś) i potrafię to okazać niekoniecznie w formie ogólnie przyjętej w społeczeństwie. Jak na przykład, mówienie do księdza dzień dobry, no bo to grzeczne prawda? Nie muszę wiedzieć, jak sobie tam inni do niego mówią, fakt jest faktem, uprzejmie go witam, forma dostosowaną do okoliczności a nie branżowym slangiem. Branżowego języka, mogę się nauczyć, jak już w to wejdę, a nie wykazywać się nim na starcie, tak samo jak dwudziestoletnim doświadczeniem, tuż po studiach i solidną praktyką w zawodzie, w wieku lat szesnastu.
Skąd się bierze ten brak luzu?