Rok 1926, prohibicja, prążkowane garnitury gangsterów i skrzynki pełne Thompsonów, na skrzynkach pełnych nielegalnej whisky.
Jeśli znasz na pamięć dialogi z Ojca chrzestnego, wszystkie sezony Boardwalk Empire obejrzałeś w jeden wieczór, a Chłopaków z ferajny pokazujesz znajomym przynajmniej raz w tygodniu, to ta książka jest fajnym literackim uzupełnieniem. Szału nie ma, ale jak może nie być ciekawy gangsterski półświatek Bostonu z lat '20? Choćby nic nowego miało już więcej nie zostać napisane, to nie wierzę, że nie warto wdepnąć w ten klimat raz jeszcze. A potem znów. I jeszcze...
Dennis Lehane opanował sztukę pisania kryminałów do perfekcji. Zawierają proporcjonalną ilość strzelaniny do podłoża psychologicznego. Nie ma pustych postaci. Dialogi są błyskotliwe i prawdziwe. To w końcu ten gość od Rzeki tajemnic, którą wyreżyserował Eastwood i Wyspy tajemnic, za którą z kolei wziął się Scorsese, ramię w ramię z DiCaprio, a jakże. To wystarczy za rekomendację. Nocne życie jest luźnym nawiązaniem do poprzedniego Miasta niepokoju.
Teraz włączamy Glenna Millera i jedziemy dalej.
Dość nietypowe w książce jest to, że właściwie można by ją nazwać gangsterskim romansem. Gangsterskim. Czyli nie uświadczysz mydlanych scen łóżkowych, eterycznych piękności i całego tego romantycznego entourage.
Jest Joe. Syn gliniarza - łapówkarza, który zmienił rodzinę na mafijną. I jest obiekt jego westchnień, kelnerka Emma, dziewczyna big bossa rywali Joego, poznana przy okazji istotnego napadu. Ni mniej, ni więcej, taka:
"Nic dziwnego, że nie przestraszyła się pistoletu. W Charlestown miesza się kawę lufą pistoletu i siada z gnatem do obiadu".
Długa i burzliwa historia z zaskakującymi zwrotami. Tło historyczno - obyczajowe kunsztownie przedstawione. Brakowało mi tylko dokładnych opisów broni, ale to już może skrzywienie takie. Startujemy w Bostonie, a zmierzamy przez Tampę, aż na gorącą Kubę. Trup ściele się gęsto, zalany nielegalnym alkoholem. Mając odpowiednią łopatę, możemy jednak wykopać z pod tej fabuły dość przewrotne przesłanie. Jedno z moich ulubionych - to co widzisz, może okazać się zupełnie czymś innym. Jak opowieść o miłości, która nią nie jest, jak nocne życie przenikające na światło dzienne. Jak dobro i zło.
Tak jak gliniarz może być zły, tak samo gangster może być dobry. Dla jednych to oksymoron, dla innych źródło interpretacji. Kiedy następuje moment w którym policjanta można zepsuć? A kiedy taki, w którym z gangstera, wychodzi dobra podszewka?
Odchodzimy dzisiaj od radykalnych poglądów na świat, bo też i otoczenie, coraz mniej sprzyja ich zachowaniu. Tak nam się przynajmniej wydaje. Na pięciuset stronach powieści, Dennis Lehane udowadnia nam, że nawet przeszło osiemdziesiąt lat temu, było to zagadnienie tak samo trudne. Problem nie leży w otoczeniu, a w nas samych. Otoczenie równoważy się samo, my jednak musimy płynnie robić to we własnej świadomości. Teraz alkohol jest legalny, słońce Kuby praży jak by trochę mniej, za to konsekwencje własnych czynów, ponosimy nadal tak samo. Nadal pod koniec dnia, zostajemy z nimi sami. Sumienie nie idzie z duchem czasu, to tylko granice można przetrzeć bardziej.
Kogo nazwiesz dobrym, skorumpowanego polityka, który w dzień jest przykładnym mężem i ojcem, czy mafijnego bossa, zabijającego bezwzględnie, lecz według honorowych zasad? I dlaczego polubisz głównego bohatera, który wpycha knebel w postaci skarpetki w usta uroczej damy i nie ma żadnych skrupułów żeby strzelić komuś w skroń?
Doba ma 24 godziny. Po równo dla nocy i dnia, i tylko jedni wstają wcześniej, podczas gdy drudzy, zasypiają nad ranem.