piątek, 21 czerwca 2013

Bą Tą

Usiadłam i pomyślałam, że napiszę coś mądrego. (nie żebym już przestała czytać książki, ale nie chcecie czytać pseudointelektualnych wypocin, a po ostatnim sensownym wyrażaniu poglądów, dostałam pogróżki od wojujących bananami aktywistów sojowych)
Łatwiej pomyśleć niż zrobić, ewentualnie zrobić bezmyślne. Zastosowałam obydwa, bo chodzenie na łatwiznę jest fajne.
Tak powstał poradnik (nie)towarzyski Lilou. Czyli jak się zachowywać, żeby Twoje życie towarzyskie popełniło in vitro w zarodku. (tak, to była taka łamigłówka językowa...)

  1. Zacznij rozmowę od aktualnych tematów. Szczególnie kiedy nikogo nie znasz a twoją pasją jest polemika z przygłupami. Nie, nie wszyscy poza tobą są przygłupami, ale w gronie osób powyżej czterech sztuk, zawsze się znajdzie przynajmniej jeden. I to właśnie on powinien cię zainteresować. Dlaczego?
    Bo tak. No dobra, tak naprawdę to dlatego, że lubisz ćwiczyć swój mózg, łamiąc go nad dobraniem argumentu na równie niskim poziomie, jak pierwsze zdanie tego akapitu.
    Aktualne tematy to na przykład aborcja, islam, chrześcijaństwo i związki partnerskie.
  2. Jeśli nie znajdziesz „przygłupa”, to zawsze możesz zamilknąć. Ludzie to lubią. Im dłużej milczysz, tym więcej ludzi dookoła ciebie zaczyna skakać, proponować drinki, jedzenie, spacer, seks...
    Jeśli będziesz odmawiać, nazwą cię gburem. Nie tłumacz im nic. Gbur jest na pozycji uprzywilejowanej. Na przykład na weselu. Masz wtedy gwarancję, że ominą cię atrakcje w stylu oczepin i tańców towarzyskich, a resztę imprezy będziesz mógł przestać przy kraniku z wiejskim bimbrem/skrzynce wódki/beczce piwa. Na dodatek, absolutnie nikt nie zrobi ci kompromitującego zdjęcia.
  3. Jeśli jesteś kobietą, szczególnie matką, koniecznie omijaj małe grupki płci żeńskiej. Może się przytrafić, że taka grupka przysuwając się do ciebie coraz bliżej, w końcu wchłonie cię w środek, razem z krzesłem na którym siedzisz, niczym wieloryb Jonasza, uznając za nieodłączny element swojego organizmu. Nie uciekaj. Powiedz głośno, że paznokcie malujesz na „srebrny metallic” bo pasuje do lufy twojego ulubionego rewolweru, albo, że dajesz dziecku słoik nutelli, żeby spokojnie popracować przez godzinę. Wysadzą cię na ląd. Szybciutko.
    Chyba, że pomylisz wyuczony tekst i okaże się, że malujesz dziecko na srebrny metallic i dajesz do zabawy Colta, żeby w spokoju zjeść nutellę. Cóż, wypadki chodzą po ludziach, a kuratorzy to podobno mili ludzie...
  4. Kiedy ktoś zaprasza cię do mieszkania w którym nigdy nie byłeś, dobrze jest po pierwsze wziąć ze sobą alkohol, po drugie strzelić wyszukany komplement gospodarzowi. Alkohol jest po to, żeby kobieta która cię zaprosiła nie obraziła się za tekst „masz zajebiste cycki”.
    Żartuję.
    Bezpieczniej pochwalić wystrój. Chyba, że to akademik, wtedy pierwsza opcja jest nawet zbyt oficjalna. Możesz powiedzieć coś w stylu „Cudowny biały kolor ścian, nigdy takiego nie widziałam/em”, albo „Fantastyczna przestrzeń, zmieściłabym/zmieściłbym się tu razem ze swoją kolekcją książek, płyt, kotów i dzieci!”. Zresztą...
    Powiedz cokolwiek, bylebyście szybciej otworzyli to wino.
    Jeśli trafiasz do mieszkania w którym już cię znają, najpierw zapytaj gdzie jest lodówka, potem zdejmij buty i idź wziąć prysznic.
  5. Choć wydaje ci się to nieprawdopodobne, niektórzy na imprezach lubią grać w planszówki, lub oglądać filmy, zamiast chlać i ćpać. Jeśli tak się wydarzy, to jak najszybciej zmień towarzystwo na takie, które robi to wszystko naraz.
  6. Muzyka, to ważny element spotkań towarzyskich.
    No dobra, tak na prawdę, to YouTube. I to po grubo po północy. Są dwie zasady. Za żadne pieniądze świata nie przyznawaj się do tego, że masz sentyment z lat dziecięcych do Kelly Family, jeśli nie chcesz wylądować na Fejsbuku na drugi dzień. To pierwsza. Druga – nie umiesz śpiewać. Choćby nie wiem co, nie umiesz i już. Ale nikt nie mówił, że twój ważący 90 kilogramów kumpel, nie potrafi tańczyć do Czajkowskiego...
  7. Na koniec, zawsze w dobrym tonie jest pożegnanie. Kiedy już uda ci się wygramolić z wanny o 14 nad ranem, grzecznie podziękuj i powiedz „do widzenia” obściskując przy tym wszystkich. Poważnie. Jeśli mieszkasz z rodzicami, to nawet nie zamkną za tobą drzwi, bo miłość rodzicielska jest bezwarunkowa.
    Barmanowi natomiast nie musisz mówić nic. Bo jeśli po wygramoleniu z wanny, widzisz kontuar z kieliszkami, to znaczy, że jakąś godzinę temu, zafundowałeś mu wakacje życia na wyspach Kanaryjskich. W każdym innym wypadku, wystarczy zwykłe „aśnaebaaem/am” i zgarnięcie cudzych butów. Jeśli jesteś kobietą i złamałaś już jeden obcas (albo nogę) to nie zapomnij rozdać wszystkim numeru telefonu. Ze zmieniona ostatnią cyfrą.

wtorek, 18 czerwca 2013

Fuckty

Ponieważ przez dużą część swojego życia byłam wegetarianką, czuję się upoważniona do ich obśmiewania. Ja. Wy nie.
( Wyjaśniam, jak by mnie ktoś nie znał, tak na prawdę to nikogo nie obśmiewam. Nawet katolików. Serio. Więc fajnie jak by się nikt nie obraził. Ale jak się obraził, to ja chętnie podyskutuję. Na prawdę bardzo chętnie i rzeczowo. )

Mówią, że nie jedzą nic co miało oczy.
Spoko. Wychodząc z takiego samego założenia, zeżarłam dżdżownicę w piaskownicy, w wieku lat trzech. Ja, nie dżdżownica. Przysięgam, że nie miała oczu, z żadnej strony głowy, której też nie miała.
Można więc śmiało włączyć ją do diety, jako źródło białka. I jeszcze Skoczogonka (taki stawonóg) oraz  Ślepczyka jaskiniowego (taka ryba). Nie musicie mi dziękować.

Nie spożywają również przyjaciół.
Ja też. Od przyjaciół wolę wieprzowinę.
Nie no, poważnie, ilu z tych wegetarian w ogóle świnię czy krowę kiedykolwiek głaskało?
Załóżmy, że jednak głaskało. I się zaprzyjaźniło. Co teraz? Zwrócimy krowom wolność? Będziemy je hodować dla przyjemności? Czyjej? Ich czy ludzi? Będą noszone w modnych torebkach od Gucciego przez pachnące panienki krzywiące się na widok martwego kurczaka?
Nie za bardzo umiem sobie wyobrazić sytuację, w której cały świat odmawia spożywania mięsa zwierzęcego. Podejrzewam, że po prostu bydło i trzoda byłoby na wymarciu.To byłoby fair? Udomowić w neolicie, żeby w kilka tysięcy lat później, porzucić jak zużytą zabawkę...

Teraz będzie moje ulubione. Mleko, sól i cukier to śmierć. Pfff... posunęłabym się dalej - życie, to jest proszę Państwa śmierć.
Samo mleko nie jest nie zdrowe. Zaczyna takie być, kiedy pijemy po pięć litrów dziennie powodując wypłukiwanie wapnia z organizmu (tak, kiedy jest go za dużo, zaczyna się wytrącać, ale nadmiar jakiejkolwiek z witamin, jest szkodliwy). A na jego jakość, mają wpływ nie tylko wielkie koncerny mlekotwórcze (prawda, że ładne słowo?) ale także i zwykli, mali rolnicy. O ile w tym pierwszym wypadku muszą być spełnione jakieś normy, dopuszczające mleko do spożycia, tak rolnik może nakarmić krówkę byle czym i uzyskać klasę mleka o numerku 3, a szatański koncern o numerku 5, czyli lepsze. Nie bronię koncernów. Bronię mleka. I zdrowego rozsądku w spożywaniu czegokolwiek. Czytać etykietki i takie tam. Zamiast wrzeszczeć, że mleko dla cielaka. Jakiego cielaka? Nawet rolnik na wsi, cielaka się pozbędzie. Bo urodzi się buhaj (chłopiec) a z bykami jest kłopot, albo dlatego, że najpopularniejsza krowa mleczna, rasy Holsztyńsko-fryzyjskiej nie daje potomstwa o takich samych mlecznych cechach.
Sól. I tutaj znów, jeśli chcemy pić herbatę parzoną z wody morskiej, to obawiam się, że nam nie wyjdzie, ale bez soli nie ma życia. Nie ma. Dlaczego?
Sól jest chlorkiem sodu. A chlorek sodu wiąże w organizmie wodę, ma więc wpływ na gospodarkę wodną, wspomaga też mięśnie. Ma kilka innych zalet, ale to jak by osobny temat, najważniejsze jest to, że sama sól nie szkodzi, nawet jeśli zawiera jodek potasu (ten z kolei np, ma właściwości wykrztuśne. To dla tych co się zastanawiali kiedyś, po jaką cholerę płukać gardło solą?)
Cukier psuje zęby. Z tym nie sposób się nie zgodzić. Ale zęby psuje także cukier zawarty w jabłku. Tak. Fruktoza zawarta w jabłku, jest równie szkodliwa. Oczywiście w nadmiarze. Ale zastępując słodkim owocem, każdego batonika, prawdopodobnie wychodzisz na tym tak samo.
Ten biały cukier natomiast, to jest sacharoza. Sacharoza jest łatwiej i szybciej przyswajana przez organizm niż fruktoza i tu jest ten haczyk, wymagający zastosowania rozsądnego myślenia. Skoro przyswaja się szybciej, to szybciej masz ochotę na kolejną dawkę węglowodanów. Więc może lepiej nie popijaj landrynek colą i wszystko będzie ok.
Podobno cukier uzależnia silniej niż heroina. Wszystko może uzależniać, no ale skoro wolicie dragi od cukierków, to spoko.

Mięso jest szkodliwe.
Muszę to napisać po raz kolejny - wszystko może być szkodliwe. Najbardziej szkodliwe jest demonizowanie, ponieważ brzydką manipulacją wpływa na zdolność obiektywizowania opinii, a do tego każdy z nas ma prawo.
Masajowie na przykład, mają dietę składającą się w głównej mierze z mięsa. Taki Pan, George Mann, przeprowadził badania, celem sprawdzenia czy umierają oni na raka, zawały serca, osteoporozy i inne badziewia, które rzekomo sa podsycane mięsem. Niewiarygodne, ale okazało się, że NIE. Występowanie u nich tych schorzeń jest znikome lub żadne (http://www.cambridgemedscience.org/reports/CholMythCamb.pdf tak, jest długie i po angielsku, to nie chce się czytać, co nie? )
Oczywiście, że możemy teraz stwierdzić przekupność Pana doktora, który dostał grube miliony od mięsnych korporacji za napisanie kilku bzdur. Wszystko możemy, ale doszukiwanie się spisków w nauce kwalifikuje nas do leczenia psychiatrycznego, jak mniemam.
Nagonka na wołowinę spowodowała, że widząc steka na talerzu amerykanów, wyśmiewamy ich znikomą wiedzę o zdrowym żywieniu. Sami posiadając nie większą, bo sam stek nikomu nie zaszkodził. Szkodzi smażenie na ogromnej ilości tłuszczu. Starego. I kupa frytek obok. Z keczupem.
Wołowina, jako czerwone mięso, jest chudym i bezpiecznym źródłem białka. A także kwasów tłuszczowych, potrzebnych Twojemu mózgowi. Oczywiście o ile w ogóle wiesz, z czego masz zrobiony mózg, bo może brzydzi cię zagłębianie się w budowę ochłapu mięcha... Zaraz obok masa witamin. A, D, witaminy z grupy B (nie, witaminy B12 nie da się znaleźć w niczym innym w ilości zaspokajającej potrzeby organizmu. Dlatego wegetarianie muszą jechać na pigułach, czyli dostarczać jej sobie sztucznie ) i tak dalej jeszcze.
Niestety te fakty przysłania nam choroba wściekłych krów. Wściekle przesłania. Zupełnie, jak by na owocach i warzywach, nie było ani jednego zarazka. Ani jednego jaja tasiemca, odrobiny pestycydu czy groźnej szarej pleśni. Takie ryzyko. To się zdarza i należy to eliminować a nie demonizować, jak już wspominałam. Teraz tak dla porównania, dla fanów "dietetycznego drobiu".
100 gram befsztyku wołowego, to jakieś 113 kalorii. Za to 100g piersi z kurczaka, to jakieś 100kcal. Taka ogromna ta różnica? No właśnie, a prędzej dostaniesz zdrowe mięso wieprzowe, niż zdrowego kurczaka. Dlaczego?
Brojlery (mięsny drób) charakteryzują się tym, że mają szybki przyrost wagi w niewielkim czasie. Są wiec typowo tuczone. A jak na szeroka skalę, to znów jakimś badziewiem. Chcesz mieć zdrową kurę? Utucz sobie sam. No chyba, że zarabiasz gruba kasę i stac cię na ekologiczne mięso. Ale skoro zarabiasz grubą kasę, to pracujesz w korpo? Zakrawa o hipokryzję.

Mięso zabiera energię.
Co to jest kaloria? Ilość energii przyswojonej z pożywieniem. Oczywiście nie oznacza to, że po zjedzeniu udka z dzika, będziemy nagle w stanie przebiec 5 kilometrów. Ale nie oznacza też, że jedzący mięso, sa bardziej leniwi. Dlaczego?
Proces trawienia wymaga od nas wysokiego wydatku energetycznego, bez względu na to czy zjedliśmy naleśniki ze szpinakiem, czy z mięsem. Nazywa się to termogenezą posiłkową. I znów podam przykład kaloryczny.
100g pierogów z truskawkami to ok. 248kcal, a 100g pierogów z mięsem (bez tego strasznego tłuszczu ze skwarkami...) to ok. 260kcal. Czy te 12 kalorii na prawdę sprawi, że będziesz po obiedzie bardziej leniwy?

Jesteśmy owocożerni.
Nope.
Jesteśmy polifagami. Takie fajne mało znane słowo. Polifag to organizm wielożerny. Czyli zeżre papierek, monetę i w zasadzie nic większego mu się z tego tytułu nie stanie. Owocożerni (o ile w ogóle istnieje taki termin oficjalnie) są stenofagami. Czyli naszym przeciwieństwem. Mają cechy przystosowania do spożywania określonego typu pokarmu. My ich nie mamy. Nie mamy szczęki roślinożerców - owszem, porusza się poziomo, jak u roślinożerców, ale mamy także kły. Wiem, że małpy tez mają kły. Ciężko jednak nazwać roślinożernym coś, co jako uzupełnienie diety podjada termity i inne owady. Małpy z rodziny człowiekowatych, są bowiem wszystkożerne, nie owocożerne. Szympansy na przykład polują.
Poza szczęką, odróżnia nas także układ pokarmowy. Nie mówię o żołądkach przeżuwaczy (jak krowa) które sa wielokomorowe. Długość naszego przewodu pokarmowego, jest zbliżona do roślinożerców, jest tylko jeden szkopuł. Trawienie i przyswajanie pokarmu roślinnego. Mamy z tym problem jeśli jest surowe. Znacznie łatwiej strawić nam pokarm poddany obróbce termicznej. No sorry, dla żyrafy nikt nie gotuje, nie?
Chciałabym też zauważyć, że te wielbione przez wegetarian typowo białkowe warzywa, jak fasola, soja, groch, są równie ciężkostrawne.

Mogłabym tak jeszcze długo, ale późno się robi. Na stwierdzenie, że da się całkowicie wyeliminować z diety składniki odzwierzęce odpowiadam - nie. Nie da się.
Jeśli kupujesz warzywa na straganie, to choćbyś je szorował szczoteczką, znajdzie się tam jakiś składnik odzwierzęcy. Jajeczko, pajączek, owadzik, ślimaczek, skrzydełko czy nóżka. To raz.
A dwa, nie masz nawet pojęcia w ilu przeróżnych produktach, w poszczególnych etapach prodkucji używa się składników odzwierzęcych. Przy produkcji piwa też. Mączki kostne (stosowane nawet jako nawozy), filtry kostne i cała masa innych rzeczy.
Możemy jeść zwierzęta, nie możemy im za to zadawać cierpienia.

Ciekawostka - w ciągu całego swojego życia, połykamy lub wprowadzamy przez nos do układu pokarmowego ok 10-12 małych owadów.
Nie zliczę wszystkich rozdeptanych...









środa, 12 czerwca 2013

Awatar

A gdyby tak zostać zgryźliwą starą panną.
Z osiemnastoma kotami. Zrzędzącą na kraj, księży, ludzi, miłość i wszystko. Nad spleśniałym herbatnikiem ze zwietrzałą kawą, oganiać się od hałaśliwych wnucząt od czasu do czasu laską. Zupełnie nie potrzebną laską, bo złego diabli nie biorą, czy jakoś tak. Narzekać na młodych, uprawiających na ławce higieniczne kontrole migdałków. Wyłudzać miejsce siedzące, tak dla fun'u tylko, przecież łydki zdrowe od pielenia truskawek. Żałować przed lustrem, zeschniętych czerwonych ust i permanentnie przemijających brwi. Skubać szczotkę z ostatnich pukli. Kocich. Zakrywać czas peruką, szytą na miarę przez chińskie dzieci, zapałki gratis. Wyśmiewać sąsiadki za monologi z paprotką i pieluchy amantów. Dławić się cynizmem przez kroplówkę, raz w tygodniu na badaniach. Używać zwrotów powszechnie wyśmianych. "Za moich czasów". "Kiedy byłam młoda".
Przepychać się śmiało w kolejce po marchewkę, tylko po to, żeby nazwać ją zleżałą. Nawet jeśli nie zaczęła jeszcze kiełkować. Szydełkować po nocach nerwowo serwetki pod radio. W myślach wciąż obracając słowa z listów już dawno wyblakłych. Kiedy jeszcze używało się atramentu, nie czcionek.
Chodzić z córką pod rękę, złorzecząc na chodnik i łupanie w krzyżu, winą rządów ówczesnych powodowany. Napotykać źrenicą wzrok pobłażliwy, bo swoje przecież przeszła, przeżyła. Zapijać koniakiem tłuczące się serce, co jeszcze nie umarło, a już nie żyje. Jak mała sroka, która wypadła z gniazda. Oglądać seriale, z łokciem wspartym na bieli ściegu łańcuszkowego, który moja wnuczka może wydrukować sobie w 3d. Siedzieć pod bzem obgadując firanki tej flądry z parteru. Trójkę dzieci ma i nie pierze, bałaganiara. I zapisać się do klubu seniora. Koniecznie. Opowiadać o tym ile metrów miała topola, kiedy się urodziłam, a jak za parkingiem skrzynkę piwa się piło i zanim Althamer gołe baby w parku ponaustawiał to było spokojnie. Zeszyty sąsiedzkie zakładać i kłócić się o składki na żółtą farbę do płotu.
To byłoby łatwe przecież. Jak film czarno biały z morałem kamiennym, że dobro na wierzchu choćby miało zęby na nim pozjadać. I wzorców nie zabraknie. Ile wózków na kółkach tyle frustracji na kilogramy przeliczonych, wtaszczonych niezdarnie do komunikacji miejskiej. Podróżujących ramię w ramię ze złem, zamkniętym w elektronicznym kasowniku. Cel wyznaczony przez miękki głos Knapika pozwala nie szukać. Zabrania ci błądzić. Mam na tacy już wszystko.
To się już wydarzyło a ja żyję deja vu.
Moja droga jest wydeptana a skrzyżowań miliony.
I tylko nie wiem ciągle dlaczego, wciąż brak nam kreatywności i odwagi w popełnianiu błędów. Pozwalamy się kształtować nadal tym samym. Tak samo je negując.
Nie rodzimy się z grzechem pierworodnym, rodzimy się z awatarem. I trzeba przejrzeć jakiś FAQ, żeby wiedzieć jak go zmienić.