wtorek, 26 listopada 2013

Vintage

Tak ogólnie, to ja się czuję młoda, no nie. Po schodach na to pierwsze piętro daję radę, zmarszczki mam tylko mimiczne, trądzik mi się już kończy, jak się umaluję to nawet mi oczko puszczają kasjerki na monopolowym kiedy próbuje kupić piwo, jestem w stanie nauczyć się nowych rzeczy w miarę sprawnie, no bo wystarczy mi tylko trzy razy wytłumaczyć co to jest taki śmieszny pilot do telewizora, którym się macha, zamiast wciskać guziki, powiedzieć, że to taki pegasus, który się zaciął i trzeba go naprawić i ja od razu wszystko rozumiem.
Nie mogę się jednak oprzeć natrętnej chęci, użycia przynajmniej raz określenia "za moich czasów". To sobie poużywam.
Za moich czasów...
Jak szłam do toalety w jakimkolwiek publicznym miejscu, to dało się tam umyć ręce swojsko, po domowemu. Dzisiaj, trzeba najpierw poprosić obsługę o instrukcję do kranu, albo spędzić pół godziny na rozpracowywaniu czujników, machając łapami w umywalce. I myli się ten, kto sądzi, że jest to jeden uniwersalny ruch. Raz trzeba pionowo. W innym centrum handlowym poziomo. W jeszcze innym należy poziomo, pionowo i się przedstawić, to w bonusie załączy się tez suszarka do rąk od razu. Po zeskanowaniu tęczówki i wyrecytowaniu z pamięci dwóch zwrotek Ody do radości, dostaje się przydział mydła i listek papieru toaletowego. Teraz już wiem, że Amerykanie mają na wszystkim instrukcje nie dlatego, że sa idiotami. Tylko dlatego żeby nie załatwiali potrzeb fizjologicznych w krzaczkach, kiedy zawieszą skomputeryzowany mechanizm podnoszący klapę od deski sedesowej.

Za moich czasów też, odkurzacz odkurzał. Co za głupota. Dzisiaj odkurzaczem można sobie zrobić pranie, wyczyścić panele ścienne, pozmywać naczynia, kota, dziecko. Składa się to pół godziny, rozkłada drugie tyle, a do odkurzenia jest tylko wysypana ziemia z doniczki. Gdzie się podziały stare, poczciwe Kaśki...

O, albo sprzęt do oglądania filmów. Kiedyś miałam video. Odtwarzało taśmy vhs i nagrywało. Czasami nie nagrywało, ale wtedy wystarczyło zakleić otworek w taśmie ukradzionej z wypożyczalni i znów nagrywało. Zwykle działało na pilota. To znaczy no, zdarzało się, że nie działało ale nie było takich fachowców co przychodzili i mówili "pani, to trzeba nowe kupić...". Nie. Oni to NAPRAWIALI. Takie starożytne słowo, o którym będzie później, anyway... Wiedzieliście, że do dzisiejszych odtwarzaczy dvd można gadać?! Za moich czasów, gadanie do sprzętu rtv/agd leczyło się psychotropami. Dzisiaj to norma. Nie wspomnę już o tym, że mają tyle wejść na najróżniejsze kabelki, karty i Odyn jeden wie, na co jeszcze, że zastanawiam się czasem, czy jak wsadzę w któryś palec niechcący, to na ekranie pokaże się projekcja moich myśli. Mój brat był poniekąd prekursorem tego trendu wszech użyteczności sprzętów grających. Kiedy miał niecałe dwa lata, wsadził figurkę Kaczora Donalda w to miejsce gdzie wkładało się taśmę, ciesząc się, że będzie oglądał bajkę...

Naprawianie. To taka prastara forma nekromancji. Czyli w skrócie - kiedy twoja dziewczyna się zużyje, nie wywalaj jej na śmietnik pochopnie, bo może wystarczy kilka technicznych zabiegów i będzie jak nowa.
To niestety zanika, tak samo jak zanikają profesje rzemieślnicze, wypierane przez masówki z Chin na gwarancji. Buty? Naprawiać? A po co, jak mogę wymienić zwalając zniszczenia spowodowane platfusem, na krzywy szew konających z głodu sierotek z Bangladeszu? Inna sprawa, że dzisiaj nie robi się nic na lata i tak, żeby dało się to naprawić. Wręcz przeciwnie. Inaczej nie potrzeba by tylu modeli jednego telefonu, różniących się milimetrami obudowy i niczym więcej. Smutne to trochę. Dlatego zbieram złom. I dlatego nie wywalam fajnych rzeczy. Ciągle wierzę, że ten boombox z piwnicy w kolorze neonowej czerwieni przyda się jakiemuś murzynowi na ramię.

Jedzenie. No niby nic, bo przecież jak się może zmienić krowa czy kura przez te 15 lat. Może. Dzisiaj jest kura light. Kura dla cukrzyków, alergików, choleryków, geniuszy, kura sojowa, ekologiczna, toksyczna. Jaka tylko chcesz. Podejrzewam, że robią tez kury genderowe. Żeby nie było dyskryminacji. Mleko na przykład, od krowy i nie od krowy. I to nawet nie to, że ono jest od kozy, czy innego ssaka. Bo nie wiadomo skąd, dopóki na kartoniku nie jest napisane Mleko od krowy. W wersji hardcore, jest to mleko od Szczęśliwej krowy. Wiadomo. Cena już wystarczająco dołuje, więc akcent optymistyczny jak najbardziej wskazany. Zdarzyło mi się kiedyś, kupić jabłko, przechuchać, obetrzeć jak leci i zjeść. "No co ty robisz? Ty wiesz co z tymi jabłkami teraz robią?" No nie wiem... Zrywają? Nawożą? Nawet jeśli odprawiają nad nim hinduskie mantry, to jest to nadal jabłko, jak sądzę. Otóż nie. Te jabłka są podobno opryskiwane GMO... Nie wiem, jak taka procedura wygląda, ale sądząc po zdjęciach zawartych na profilu lobbystów przeciwnych genetycznym modyfikacjom, to właśnie rośnie mi druga głowa i trzecia noga. Strach się bać. Za moich czasów, najlepsze ogórki rosły na krowich kupach. I nikt nie miał z tym problemu.

Za moich czasów również, dostęp do ogólnych wiadomości był ograniczony. Internet raczkował, bynajmniej, nie unosząc się na grzbiecie kota srającego tęczą. Za moich czasów, podwórka były szare, dzieci brudne i zasmarkane, w każdej sali wisiał krzyż i godło, a hymn państwowy odśpiewywało się w odruchu pawłowa pod pręgierzem dyrektorki. Bajka dla dzieci leciała raz dziennie. Później, kiedy był już regularny kanał z kreskówkami, trzeba się było kuć z angielskiego, żeby cokolwiek zrozumieć. Za moich czasów w szkole można było używać tylko głuchych telefonów z pudełek po maślance. Za moich czasów katowało się dzieci gorącymi bańkami na byle kaszel. Za moich czasów, dentysta nie puszczał bajek i nie nosił śmiesznych masek, tylko rwał obcęgami na żywca. Za moich czasów...

To nie istotne. Co było kiedyś. Istotne jest to, co jest tu i teraz. I ani wybieganie w przyszłość do latających samochodów i rzeczowych obrad sejmu, ani wracanie do powozów konnych i publicznego wieszania nie jest wyjściem.
Chociaż gdybym miała wybierać... to pewnie założyłabym satynową pepitkę, nylonowe ryże rajstopy, pantofle na słupku i poszła słuchać Gillespie'go.




niedziela, 10 listopada 2013

Brzydkie słowa, ładny świat.

Mam do zrobienia kilka ważniejszych rzeczy, to dlatego mam czas żeby coś napisać.
Posprzątałam już łazienkę i posegregowałam skarpetki, zostało mi tylko to. Każdy wie, że ważniejsze rzeczy zawsze czekają i nic specjalnego im się nie dzieje w związku z tym.
Cenna rada nr1 - jak by ktoś miał sesję kiedyś i nie wiedział co ze sobą zrobić, to polecam grę w pchełki, folię bąbelkową, temperowanie ołówków nożykiem do papieru albo celowanie gumową piłeczką we włącznik światła. Ostatnia umiejętność wytrenowana do perfekcji przydaje się tym, którzy mają komputer zsynchronizowany z łóżkiem.
Ja na przykład mam. Dzięki temu z przerażeniem odkryłam, że w sieci jest coraz więcej dzieci. I to nie tych neostrady. Tych dzieci dzieci. Sześcio i siedmioletnich. Ratuj sześciolatki od szkoły, żeby założyć im profil na FB. Ja wiem, że może szkoła już tak bardzo nie uczy życia, bo ono się do sieci przeniosło, ale bez przesady.
Potem jest wielki dramat, bo się dzieciak uzależnia od reklam i gier z dużą dawką przemocy. Jak na przykład te o opętanych kucykach, albo koteczkach szatana. Tak. Nic tak bardzo nie szkodzi dzieciom, jak wszystko to, co jest do nich kierowane. Tak przynajmniej brzmi wersja oficjalna. Po której zapewne rodzice szturmem ruszyli do śmietników z workami zabawek, oraz nabyli Max'a Payne'a i zarejestrowali pociechy na fejsie ze słowami "Masz i siedź tu tak długo, dopóki nie wybijesz sobie z głowy demonicznych kreskówek i rakotwórczych klocków z chin. Nie zapomnij o tym napisać statusu z błędami ortograficznymi, bo nic tak nie dokształca jak atak trzynastoletnich, zaprawionych w bojach trollów"
Moja wersja zakłada, że najbardziej to jednak rodzice tym dzieciom szkodzą. Nawet jeśli cytat wyżej był nieco przesadzony.
Szkodzą im, kiedy w szale poglądu, że dziecko to taki mały dorosły usiłują z niego robić dorosłego małego.
To nie szkoła. To wy, my, rodzice zabieramy dzieciom to co najlepsze.
Nie jestem wzorową matką. Jestem Chujową Matką Roku. Ale zwracam uwagę na pewne rzeczy.
A wyjątkową, na bluzgi.

(tak, Ty! czytaj do jasnej cholery, zanim zacznę Cię tłuc chodakiem! przyp. red.)

"Ale ono nie powtarza przecież"
"Ale ono nie rozumie"
"Ale to takie śmieszne, jak mówi 'kulwa'"
"Ale to wolno dorosłym a co wolno..."
Ale, żeby cię kiedyś nie przerosło twoje wyimaginowane poczucie bezkarności.
Czym skorupka za młodu? Tak?
Teraz nie powtarza, ale jak będzie miało szesnaście lat i puści wiązankę, za którą dostanie po twarzy, to sorry, ale to będzie twoja porażka. Wulgaryzmy, chcąc nie chcąc, są jednak nacechowane pejoratywnie. I o ile my dorośli, potrafimy wychwycić cynizm i ironię, to dzieci nie do końca. Zanim rzucisz mięsem przy dziecku, wyobraź je sobie jako osiemnastolatka, który z zachwianym przez nieuważny język rodziców, poczuciem własnej wartości wycina sobie pentagramy na czole. Tulipanem z butelki po jabolu. W ciemnej piwnicy.
I to nie tyczy się tylko tych powszechnie uważanych za przekleństwa słów. Moje dziecko, na przykład, wciąż maniakalnie i publicznie poprawia dorosłych. A ja jej na to pozwalam. Nie mówi się "dupa" a "pupa", nie "cycki" a "piersi", nie "rzygać" a "wymiotować". I to tylko po to, żeby wyeliminować negatywny wydźwięk umiejscowiony tam, gdzie go kompletnie nie trzeba. Jeszcze sama dojdzie do tych słów i będzie ich używać świadomie. Znając synonimy. Nasz język jest bogaty i nie warto go tak okrajać.
I żeby było jasne. Używam wulgaryzmów. Jak chcę, to mogę nawet jak szewc. Umiem. Lubię też, kiedy przywalę tym newralgicznym miejscem na stopie w futrynę, posłać tak zwaną kurwę. W nieboskłon. W myślach. Soczyście. Pod nosem. Albo na głos. Ot tak.
Ale niech mi ktoś wytłumaczy, czemu ludzie ślą je co przecinek, mając palce w butach i z dala od niebezpiecznych przeszkód?

To by było na tyle, jeśli chodzi o poważne rzeczy. Teraz dla rozładowania napięcia, przedstawiam niecenzuralny skrót wiadomości. Dla tych którzy nie zrozumieją, oparłam się na Wiadomościach GW

* Smoleńsk, kurwa! Rzygamy tym wszyscy, łącznie z Komisją która na ostatnich obradach, przytruła się chińskim żarciem, zamawianym przez anonimowego posła PO. Poseł PiS o sprawie: - To zajebiście niepatriotyczna postawa.

* PiS świętuje kolejną miesiączkę smoleńską.

* Orzeł może. Kto mu kurwa zabroni? Interes społeczny leży i płacze. Bo nie może.

* Komorowski: - Nie ma łatwych koalicji. Tylko czasem wina brak.

* Haiyan przypierdolił w Filipiny. W Tacloban chcą wprowadzić "stan wojenny", ale Jaruzelski wyjebał telefon przez szpitalne okno tydzień temu. Do dziś komórki szuka ABW.

* Bułgarzy mają dość. "Postawimy drugi mur chiński na granicy z Turcją". Materiały na ogrodzenie sponsoruje firma COVEC, która zasłynęła między innymi zjebaniem autostrady w Polsce.

* Ekskluzywne fotki z 5+1 w Genewie, tylko u nas. Rowhani: - Pocałujcie mnie w dupę. Nie straćcie wyjątkowej okazji.

* Watykan nadal milczy w sprawie pedofilii. Jak pies je, to nie szczeka.

Prognoza pogody na 11.11.2013
Wiatr zachodni, spienione goni fale i zapierdala z prędkością 6km/h. Od wczesnych godzin porannych nad Warszawą roztoczy się zajebista mgła. Rada dla kierowców - ni chuja, nie widać. Ciśnienie w porze obiadowej wyniesie 1010 hPa i u wyjątkowo wrażliwych spowoduje kurewską migrenę, depresję i kaca. Deszcz będzie. Czego się kurwa spodziewałeś? Jesień jest. To dobra wiadomość dla Szarych Szeregów - jutrzejszy marsz odbędzie się pod znakiem parasola. Generalnie, to dojebało niżem i powietrzem polarnomorskim, więc w trampkach nie pobiegasz. Siedź w domu i nakurwiaj na konsoli.

Żegnam się z Państwem, dziękuje za uwagę. Polecam umiarkowaną i wyważoną wulgarność.
















sobota, 5 października 2013

Autumn guide

Świat jest piękny no nie. Ludzie cudowni. Jesienne spacery, bieganie po parku...
I nagle kończą się psychotropy.
...w szarych, śmierdzących gumiakach, depcząc niewinne i bezbronne dżdżownice. Podczas gdy bura breja leje ci się za kołnierz foliowego płaszcza przeciwdeszczowego, za 5,99 z dyskontu.

Przesadziłam z tymi psychotropami. Ale jak ktoś mi powie, że nie wie o czym mówię, to osobiście polecę go mojemu terapeucie, jako ciekawy przypadek toksycznego optymisty. To znaczy, poleciłabym, gdybym go miała. Ale nie mam. Ostatni poleciał do San Francisco, żeby osobiście rzucić się ze słynnego Mostu Samobójców wprost do mrocznych wód skundlonego Pacyfiku.
Do meritum.
Hormon szczęścia nie istnieje. To wszystko kit. Są tylko narkotyki. Z dwojga złego, lepiej stać się gburem o usposobieniu niewyspanego Shopenhauera niż prostytutką na dworcu. Czyli przeczekać ten okres. Z dala od ludzi, z dala od świata, od ćwierkających ptaków, kolorowych witryn sklepowych i tych wszystkich, innych rzeczy, które ludzie z jakiegoś powodu uznają za przyjemne.
To nie łatwe. Zwłaszcza gdy masz telewizor. Ja nie mam, ale umiem sobie wyobrazić, że mam. Tak samo dobrze, jak wyobrażam sobie, że obok mnie leży półnaga Milla Jovovich...
Więc masz telewizor i chcesz przetrwać okres przyciasnej esencji egzystencjalnej, uwierający cię szew społeczeństwa oraz o rozmiar za małą wyporność na koleje losu.
Świetnie! W takim razie, powiem ci co robić. Nie mogłeś trafić lepiej.

Co z tym telewizorem?
Wyrzuć. A jeśli kosztował 3 wypłaty i pół renty babci, to przetnij kabel. Tym razem, nie chodzi nawet o wątpliwe wartości serwowane w tym urządzeniu. Chodzi o to, że w stanie, w którym prawdopodobnie teraz się znajdujesz, reklama środków na przeczyszczenie, podpasek, albo inny Zygmunt Chajzer mogą wywołać nieopisaną i niebezpieczną melancholię. A jeśli należysz do tych, których wkładki o zapachu rumianku jednak nie wzruszają, to możesz z kolei paść ofiarą niezdrowego zaangażowania. Objawia się ono nagłą troską o losy bohaterów M jak Miłość, lub spisywaniem na kartce wszystkich produktów oferowanych na kanale z telezakupami. Kolejny stopień, to już tylko EzoTv.
Załóżmy jednak, że i telewizor i kabel są ze szczerego złota, a ty jesteś bezrobotny i chciałbyś je kiedyś sprzedać. Jak tylko oczywiście, skończy się jesień, bo kto by chciał biegać po paserach przy panującej aurze pogodowej.
Za żadne skarby świata, przenigdy, broń panie boże wszelkich wyznań - nie włączaj programu ZenTv.
Wierz mi, słuchanie przez godzinę wodospadu, nagranego jakimś pioruńsko włochatym i rzężącym mikrofonem, jest jak harakiri popełniane grzechotką dla niemowląt. Tak samo, jak oglądanie łysego pana, który za cholerę nie może sie zdecydować w którą stronę zagrabić ten piekielny ogródek z głazami narzutowymi na środku. Po 10 minutach, zaczynasz mu kibicować. Ale już po 30, krzyczysz "w lewo! baranie, w lewo!", po to tylko, żeby po 60 wyjść do kuchni i nerwowo zerkać zza futryny, jak gdyby od niechcenia, czy juz mu się udało, czy może jednak nie. Odradzam. Stanowczo.
Animal Planet też. Może się okazać, że niektóre zwierzęta mają ciekawsze życie towarzysko-seksualne niż ty. To tylko pogłębi twój stan rezygnacji.
Jeśli już musisz coś oglądać, niech to będzie coś lekkiego. BabyTv. Dokształcisz się językowo, matematycznie, plastycznie a nawet rozwiniesz na poziomie podstawowym zasady koegzystencji z ludźmi, co w tym przypadku może być niezwykle pomocne. Do tego muzyka. Żadnych złamanych serc w tekście, żadnych dramatycznych zwrotów akcji. If you happy and you know it, clap your hands...
I tak sto razy pod rząd. Kojące.

Nawet bardzo ignorowani ludzie, czasem nie zauważają, że są ignorowani. Jak sobie z tym poradzić?
Mogą zadawać niezręczne pytania, szczególnie przez komunikatory internetowe, bo wtedy nie widzą twoich zbolałych życiem oczu i zgarbionych pod ciężarem tony melancholii ramion.
Możesz ignorować ich dalej.
Możesz też powiedzieć, że twój kot/rybka/prusak właśnie zdechł i odezwiesz się, jak tylko dojdziesz do siebie. To jest działanie długoterminowe. Za każdym następnym razem, przez co najmniej dwa miesiące, możesz mówić, że on nadal nie żyje i to nie jest dobry moment.
Chyba, że będą proponować pracę. To wtedy nic nie mów.
Możesz także, przyjąć strategię absolutnej szczerości. Przykład:
- co słychać?
- tętent galopujących mi przez głowę czarnych myśli. A w tle, jakby bas z jęków nadwyrężonej duszy, co i rusz przerywany rytmicznym dudnieniem otchłani samotności, która pożarła do reszty wszelki zdrowy odruch w mym umęczonym umyśle.
Masz z głowy następnych pięć pytań.
Zdarzają się tez ludzie, którzy za wszelką cenę będa próbować cie uszczęśliwić i rozbawić, tak jakbyś właśnie na to, przez całe swoje życie miał ochotę, ale jeszcze nikt nie był w stanie ci tego zapewnić. Cóż...
Just... don't.
Popij cynizm gorącą czekoladą, przełknij i zapomnij, że go masz. Używanie go na ludzi, wyglądających jak by przed chwilą przemierzyli tęczowe niebo, na fioletowym jednorożcu, ozdobionym balonami i pachnącym truskawką to strata czasu. Po prostu odwróć się i zacznij biec. Jeśli nie należysz do tych szczególnie zamkniętych introwertyków, możesz tez spróbować krzyczeć w biegu.
Niestety nie sposób jest odizolować się zupełnie od innych ludzkich istnień, a zamykanie się w tapczanie może być ryzykowne. Dobrze jest po prostu nie ruszać się z domu i rozładować telefon.

Odcięliśmy się już od świata i ludzi, więc zagadnienia najważniejsze zostały omówione. Przejdźmy do zaopatrzenia praktycznego.
Duża i brzydka piżama jest jak najbardziej na miejscu. Po pierwsze - za każdym spojrzeniem w lustro, upewniasz się, że jesteś właściwym człowiekiem, na właściwym miejscu. Czyli spełnionym. Po drugie - kiedy przyjdzie ci otworzyć drzwi listonoszowi, lub jehowym (choć z nimi może być trudniej, wszak miłość ślepa jest, piekło tym bardziej) zmniejszasz prawdopodobieństwo, że po wstępnych niezręcznościach, nabiorą ochoty na dalszą konwersację. Po trzecie, wreszcie - zwiększa ona komfort tarzania się w pościeli, zawijania w koc, wysmarkiwania nosa w co popadnie i paprania się czekoladą i/lub innymi zdrowymi przekąskami.
Alkohol. Możesz sobie na niego pozwolić, tylko pod warunkiem, że po jednym piwie śmieszy cię najnowsza kolekcja z tygodnia mody w Paryżu, ryczysz ze śmiechu przy czytaniu Kafki, oraz nie jesteś w stanie wyjąć DVD Monthy Pytona z pudełka, bo masz odrętwiałą od uśmiechania się twarz, na dziesięć minut przed sięgnięciem po nie. W przeciwnym razie, polecam odstawić napoje wyskokowe kompletnie. Twoja była/y na pewno nie lubi telefonów w środku nocy, ludzie na forum na pewno nie zrozumieją twojego czarnego poczucia humoru a stare kawałki Metallici na pewno nie są już tak smutne, jak w liceum.
Folia bąbelkowa. Domki z kart. Domino. Puzzle. Wszystko to, co studenci robią w trakcie sesji. Niech stanie się twoim hobby.
Lodówkę należałoby zaopatrzyć już jakoś pod koniec lata. Jeśli jest to jednak niemożliwe, dobrze jest mieć kogoś, do kogo można zadzwonić (w tym kryzysowym i wyjątkowym momencie) i porozumiewając się milczącą ciszą z dyszącym oddechem, dać mu do zrozumienia, że wystąpiła nagła potrzeba. Jeśli to przyjaciel, to po dodatkowym chlipaniu i pociąganiu nosem, powinien zjawić się godzinę później z torbą jedzenia i papierosów. Po czym bez słowa udać się w swoją stronę.
Jeśli zamierzasz czytać, zadbaj o to, żeby książka miała powyżej tysiąca stron, lub składała się z przynajmniej pięciu tomów. Tu idealnie sprawdza się najnowsze wydanie encyklopedii lub Norman Davies. Nawet nie wyobrażasz sobie ile tragicznych, mrocznych, brudnych, okrutnych i negatywnie nastrajających inspiracji tam znajdziesz. Istne SPA dla ciała i duszy. Studium Pesymizmu Absolutnego.
I zasada K6 (nie, nie rzucamy kostkami)
Koc. Kot. Książka. Kolacja. Katharsis. Konkluzje.

W razie pytań i wątpliwości, infolinia z Dr.Lilou, znakomitym konsultantem ds.Ekstremalnych Form Intensywnej Kontemplacji i Afirmacji Marności jest czynna całą dobę.
Wiadomości można kierować na maila.
Możliwe konsultacje prywatne. Koszt pakietu indywidualnego "Twoja domowa pustelnia" to czteropak i dwie czekolady.







środa, 18 września 2013

Myśli na wagę.

A teraz wyobraź sobie, że cała porządna literatura zniknęła wraz z inspiracją i nie ma na świecie żadnej kopalni błyskotliwych cytatów...
Lubię poczytać mądre rzeczy. Czasem jednak, jeszcze bardziej lubię czytać rzeczy pseudomądre.
Nie ma nic fajniejszego, od zbioru "życiowych cytatów" które cieszą się powodzeniem na takim jednym portalu społecznościowym. Poważnie. Trzeba być geniuszem, żeby zwrócić uwagę na tak bezsensowne sformułowania, a jeszcze większym, żeby je kilkoma kliknięciami w fotoszopie wkleić w obrazek z netu. Miód na moje oczy.
Dosłownie.
I kilogram pierza.

Mam swój Top Ten. pozwolę sobie je zaprezentować i krótko omówić. (Zabrzmiało to tak poważnie, jak naukowe opracowania na stronie BlackBoardsInPorn Nie znacie? Polecam.)

10
Całe dwadzieścia siedem lat życia, byłam pewna, że jak mi ktoś utnie rękę, to odrośnie. Gdyby nie ta złota myśl, pozostałabym w nieświadomości.
Nawet jak się nie pozbiera to nie będzie taki sam, bo każda akcja wywołuje reakcję, każda przyczyna ma swój skutek, a skutek przyczynę. Człowiek zastanawiający się nad sobą, doskonale wie, że nie trzeba mu zadawać ciosów, żeby cokolwiek się zmieniło.
Z drugiej strony, jak sobie czasem popatrzę w szklane pudło, to odnoszę wrażenie, że spore grono bogatych i sławnych ludzi, im bardziej jest w stanie pozbierać się po kolejnej operacji naciągania czegoś, tym bardziej pozostaje na tak samo niskim poziomie. Bezmyślność jest constant. Choćby cię i pół świata skopało.


9
Więc wstał i przykuł ja do kaloryfera. Nie okazała się jednak zachwycona tym rozwiązaniem, ponieważ lekko zapędziła się w wymuszaniu reakcji, histerią i szantażem. Normalnemu, zdrowemu i inteligentnemu facetowi, jak powiesz "Odchodzę", to otworzy ci drzwi, pomoże z walizką i da drugie śniadanie na drogę. I tak ma pozostać. To nie telenowela z intrygami.
Nadal dominuje przekonanie, że dla dobra miłości, należy kogoś trzymać siłą. Jak szczęście, to tylko po grób i tylko z nią. Żywą/ym, bądź martwą/ym. Tego chcę. 


8
Brzmi jak groźba.
Ja tam się przestraszyłam, całkiem na serio. Przede wszystkim z powodu konstrukcji nie zakładającej żadnej alternatywy. Wychodzi na to, że należy olać własną, nie zdaną maturę. Tym bardziej się przestraszyłam, bo niebezpiecznie mnie to dotknęło.
Jako perfekcjonistka, powiadam wam, bredzą. Rozpadniesz się na kawałki dopiero wtedy, kiedy przestaniesz dostrzegać porażki i nad nimi pracować. No i jeszcze jak wpadniesz pod kombajn, to wtedy też.


7
A dojrzały partner wie czego chce i nie wciska ci kitu, że twoje małe cycki są idealne, równocześnie śliniąc się na samo wspomnienie o Eden Adams. If you know what i mean.
Wygląd nie ma wyłącznego znaczenia, owszem. Ale jeśli ktoś ma sprecyzowany gust, to nie mamy prawa wytykać mu niedojrzałości.
Żeby do tego dojść, trzeba jednak przejść przez wszystkie klasy gimnazjum...


6
No po plecach nie podrapiesz.
Można nauczyć się całych wersetów Norwida. Wykuć na pamięć erotyki Goethego. Ale czym są puste słowa, bez poparcia gestem. Rozmowa tworzy materiał. Z materiału budujesz własnoręcznie most. Żaden z tych elementów oddzielnie, nie stworzy przejścia.
Słowami tez można manipulować. Nawet sprytniej niż dłońmi.



5
Fuckin brilliant.
Słyszałam o dedykacji utworów disco polo, o dedykacji utworów literackich, o dedykacji na płycie a nawet o dedykacji na cyckach. Ale żeby tak zaraz ryczeć z czyimś imieniem na ustach?
To tak jak obwiniać kogoś za wilgotność powietrza w dżungli amazońskiej. 
Ogarnij się, pozbieraj chusteczki a potem przejdź do rozdziału pod tytułem "Nikt nie może cię pokonać, poza tobą" i zacznij żyć w zgodzie z ludźmi, budując zrozumienie zamiast wystawiania zaświadczeń z opinią.


4
To z cyklu "Jak przysporzyć schizofrenii. Związki. Część pierwsza."
Czy ja na prawdę muszę jakkolwiek to komentować?
"Gdy komuś na tobie zależy, nie pozwoli ci nie jeść brokuła. Będzie się starał tak długo, aż pozbędziesz się uczulenia na niego."






3
W życiu się tak nie cieszyłam.
Gdybym mogła usłyszeć, pewnie ogłuszyłabym się o dwie minuty szybciej, niż Pan Blond był w stanie odciąć ucho policjantowi we Wściekłych Psach.
To co myślisz, powinno być chamskie, to co mówisz, mieć klasę, albo sznyt. Zwłaszcza kiedy jesteś kobietą. W przeciwnym razie, pod maską zionie pustką.


2
o_O
Nie. Ta cecha to głupota. 
Warto to rozgraniczyć, dla nie wprawionych. Nie jest szczerością powiedzenie komuś "Masz brzydki ryj". Szczerość jest wtedy, kiedy powiesz "Nie mogę na ciebie patrzeć". To zasadnicza różnica.
Poza obelgami, istnieją także uzasadnienia...



1
Eat a Snickers. Better?
Szalenie współczuje naiwności pozwalającej na bezmyślne zawieranie znajomości, żeby nie wspomnieć o "przyjaźniach", z byle kim. Warto może dodać, że diamenty, można przeoczyć, kiedy nie umie się ich oszlifować. A jesiennych liści nie ma na pewno na Antarktydzie.




A teraz śmiało. I ty możesz zostać Paulo Coelho internetu.




poniedziałek, 2 września 2013

Razem, ale osobno.

O związkach chętnie wypowiadają się wszyscy. Partnerskich, homoseksualnych, poligamicznych, monogamicznych, małżeńskich, udanych, nieszczęśliwych, otwartych, toksycznych... O związku radzieckim też.
Na świecie żyje około 7 miliardów ludzi. Codziennie rodzi się około 370 tysięcy, a umiera 160 tysięcy. Każdy z tych ludzi, jest jedyny w swoim rodzaju, jak płatek śniegu.
Czy to naprawdę kwestia legalności związku, na jaki się decydują jest tak ważna? Czy raczej chodzi o to, że płatki śniegu, rysuje się zwykle tak samo, jako kropki, gwiazdki, żeby nikt nie miał problemu z odbiorem?
Nie chcę poruszać tematu gejów i lesbijek, bo mnie już od tego mdli. Nie zajmę stanowiska w tej sprawie, dopóki konserwatyści i liberałowie wyłażą mi z lodówki, krzycząc TAK! i NIE!. Zajmę je dopiero wtedy, kiedy już wszyscy o tym zapomną, wałkując inny temat w Świętym Medium Telewizyjnym. Mogę jedynie wtrącić taką małą uwagę, że ani zdanie Biedronia ani zdanie posłanki Pawłowicz nie ma mocy sprawczej i na moje osobiste związki przenigdy nie wywrze wpływu. Bo i jak? (skoro ich nie mam, buahaha...)
Jak uregulować prawnie, albo mocą bożą linię styku dwóch oddzielnych bytów? Nie nażarłam się wcale podejrzanych tabletek z apteczki. Ja to tak widzę. Nie ma związków, są linie styku. Trwałe, trwalsze, zupełnie nietrwałe, regularne, okazjonalne, różne i na różnych płaszczyznach. Związek, to właściwie nie ładne słowo nawet. Nakazuje związanie, zniewolenie, zupełnie nie kojarzy się z nawiązywaniem relacji, raczej z wiązaniem supła. Gordyjskiego.
Nie jesteśmy maszynami, tylko nasze organizmy są. Twoje "ja" to czysta energia upchnięta w kilkudziesięciu kilogramach technicznej konstrukcji (nadal utrzymuję, że nie łykałam żadnych tabletek). To ciało, rodzi oczywiście pewne ograniczenia. Ba! Niektórym nawet przesłania całą resztę a jeszcze inni, sami się w nim zamykają, bojąc się być tą odmienną gwiazdką śniegu na zimowym rysunku.
Nie ma właściwego uniwersalnego schematu na relacje. Nie może być.
Nie można nikogo postawić i kazać mu stać w jednym miejscu. Chyba, że sam się na to zdecyduje. Wydaje mi się jednak, że wielu decyduje o tym nieświadomie. Decyduje także pod presją spełniania oczekiwań. Bo tak jesteśmy kształtowani.Wpaja nam się, że wzajemność polega na "ja się wypatroszę i ty tez musisz w zamian".
Wzajemność linii styku, moim zdaniem, polega na tym, że jesteś sobie dla siebie, a tym czego się dorobisz wewnętrznie, możesz się podzielić. Czym się podzielisz, kiedy na wszystko pracujesz z kimś? Jeśli każda opinię, każde zdanie, każdy krok i każdą myśl, podzielisz na dwa, to po pewnym czasie, ciebie zostanie w tym tylko tyle, na ile pozwoli ci druga osoba. Tyle masz swobody na ile pozwoli ci granica narzucona przez kogoś innego. I zapluj się ze złości ale tak jest. "Mogę dzisiaj wyjść?" nie wynika z szacunku do drugiej osoby, tylko ze strachu, że spowoduje to konflikt. Gdyby było inaczej, pytanie brzmiało by "Chcę dzisiaj wyjść, czy nie pokrzyżuje to twoich planów?"
Krążymy, jesteśmy w drodze i w ciągłym ruchu, psychicznie. Niesprawiedliwym jest, budowanie tam w imię zgodności i dobrego pożycia. Nie możesz zatrzymać kolarza w trasie i powiedzieć mu "Masz natychmiast napić się wody, bo się odwodnisz" On sam wie, czuje, kiedy ma przystanąć. Możesz mu tylko tę wodę przygotować. Najwyżej nie skorzysta. I nawet, jeśli ktoś usiłuje ci wmówić, że dwoje ludzi, może tworzyć nierozerwalną całość, to przemyśl to jeszcze.
Czy warto zespalać się w jedną materię, czy lepiej tworzyć dwa, odrębne i współgrające ze sobą istnienia.
Just sayin'...

Często słyszę, że to nie odpowiedzialne mieć dzieci bez małżeństwa / bez ojca / bez matki. A dlaczego nikt nie mówi o tym, że przede wszystkim, posiadanie dzieci bez szczęścia, jest nieodpowiedzialne?

czwartek, 29 sierpnia 2013

Keep going.

Mam podsumowanie polityczne. Brzmi ono - (nie, takie bez wulgaryzmów)
Zamienił stryjek
siekierkę
na złodzieju
czapka
dołki kopie,
ten sam
nosił wilk, razy kilka
koniom lżej.

A tak na poważnie.
Ciemność widzę, już nawet po stronie oświeconej.  Czyli ateistom też odwala. No naprawdę, ja przepraszam. Cytuje fragment artykułu z "psychologicznego" Zwierciadła.
"Polscy ateiści chcą, by wyznawana religia była u nas - podobnie jak na zlaicyzowanym zachodzie Europy - sprawą prywatną. Dziś prywatny jest ateizm. Właśnie dlatego próbują się ujawnić, policzyć, zaistnieć w świadomości społecznej, jak zrobiły to środowiska LGBT. Po co? "gdy was odkryłem, to nareszcie mama poczucie, że nie jestem sam na świecie - w odpowiedzi cytują fragment listu do portalu "Racjonalista". Albo mówią: "Robiliśmy sobie grupowe zdjęcie pod billboardem ateistycznym przy Sejmie i przyłączył się młody człowiek. Przyjechał specjalnie z Suwałk, by zobaczyć innych ateistów"
Co proszę?!
Jestem ateistką i oni chyba właśnie obrazili moje odczucia. W sensie racjonalnym, bo nie religijnym. Nie róbmy z ateizmu wyznania. Nie łączmy się w zgrupowania. O ile jest to możliwe w katolickich ugrupowaniach, o tyle nie może zaistnieć u ateistów. Każdy z nas jest inny. Nie można tego zrównać, do poziomu żartów z księży pedałów i parad wolności. Nie. Ateizm, to taki wypracowany przez lata, intymny pogląd, dopasowany indywidualnie. Ma być prywatny. Notabene, tak samo jak łóżkowe upodobania...
Rozejrzyjmy się, w poszukiwaniu prześladowań ateistów.
Już?
To jeszcze raz, rozejrzyjmy się...
No.
Ja też nie widzę.
Od kiedy nikt nie chce spalić mnie na stosie, nie grozi mi ostrymi narzędziami i okrutnymi torturami, czuję się bezpieczna. Dlaczego? Bo, jak powtarzam, można nas obrazić, jeśli sobie na to pozwolimy.
Jak się ugniesz, wbrew sobie, ochrzcisz dziecko bo babcia chce, to się kurde nie dziw, że później cię ta babcia będzie prześladować, bo co niedziela się w kościele nie stawiasz. Jak nie wyjaśnisz w szkole, czemu dziecka na religie nie posyłasz, to się nie dziw, że krzywo patrzą. Widocznie nic mądrego nie powiedziałeś. Jak cie boli krzyż gdziekolwiek, to przestań czytać książki o szatanie. Czosnek na straganie ci aby nie przeszkadza? Żyjesz w konkubinacie i nie pozwalają ci dziedziczyć? Przy ślubie cywilnym księdza po pierścionkach się nie całuje, przemyśl to. Że podatki na kościół? Błagam, moje podatki idą na takie głupoty, że kościół już mnie najmniej boli. A jak masz nadal z tym problem, dokonaj apostazji. Będziesz mieć podkładkę. No nie da się? Wszystko się da. Pytanie tylko o co wam na prawdę chodzi, drodzy ateiści.
O zaistnienie polityczne, czy trzymanie się własnych przekonań?
Bo to drugie można robić bez bilbordów. Bez akcji na szeroką skalę. Ludzie naprawdę wiedzą, że istniejemy. Nie trzeba im tłumaczyć na czym to polega i zaistnieć w ich świadomości. Wiara jest prywatna, nie wiara też. Nie sprzedawajmy rozumu, za cenę pięciu minut istnienia. Nie jesteśmy ciemiężoną mniejszością, bo gdzie się nie obejrzę, to znajdę ateistę. Słowa "Przyjechał specjalnie z Suwałk, by zobaczyć innych ateistów" to bardzo ładny chwyt. 
Suwałki. Miasto na prawach powiatu. 70 000 mieszkańców. Ani jednego ateisty. Rilly? Kościołów rzymskokatolickich mają tam 10. 10! Tyle to u mnie na osiedlu jest. Chyba się przejadę gdzieś, żeby zobaczyć prawdziwego ateistę, zanim mnie nawrócą siłą... 
Ale najpierw, wyłączę telewizor, radio i odstawię gazety. To oni przecież wychwytują sonarami każdy trend. Jak zoofilia zacznie się przebijać przez tabu, a statystyki pokażą wzrost "wychodzących z szafy" zoofilów, to spodziewajmy się, że jeden z drugim tygodnikiem, pozabijają się w walce na wysmarowywanie artykułów wolnościowych na ten temat. No bo to przecież o wolność się rozchodzi nie? Dla mnie taką samą wolność ma babcia oddająca ostatnie grosze na pozłacaną kopułę świątyni Rydzyka, jak i radykalny ateista oddający ostatnie pieniążki mamusi, zamiast na akademik to na bilbord fundacji antyklerykalnej. To jasne.
Geje, ateiści, radykałowie, mordercy, sadystyczne matki, bezrobotni alkoholicy, prawicowcy, lewicowcy, wariaci, psychopaci, wszyscy istnieli już dawno temu. Za to tak sprawne media, rozwinęły się dopiero teraz. Proszę, miejcie to na uwadze zawsze.
Niech będzie pochwalony rozum.
Na wieki wieków.
Idźcie w spokoju.


wtorek, 23 lipca 2013

Die, die my darling...

Lekceważę śmierć.
Sprawiam tym ludziom przykrość i zawód. Nie specjalnie.
I im to dedykuję.


- wierzysz w niebo?
- tak.
- jak? skoro nie wierzysz w boga?
- wierzę w niebo i śmierć. trafię do nieba. rozsypana. będę chmurą. będę powietrzem którym oddychasz. będę wszystkim. wszystkim i niczym jednocześnie. jak za życia. nic się nie zmieni. poza moja świadomością.

Śmierć ma zapach. Wiem to. Zwierzęta pachną tak samo. To ciało. Niektórych to porusza. Ale to tylko ciało. Tylko kożuszek. Kożuszek przez całe życie ogrzewa to, co w środku rośnie. Jak kura, wysiadująca jajko. Nie wierzę w życie po śmierci. Ale wierzę, że dojrzała pod tą pelerynka dusza, jest w stanie być na zawsze. Tam u Ciebie, bo pamiętasz, u kogoś, bo wspomina, a nawet dalej. Tam gdzie zalążek tej duszy został zasiany, za życia. Kiełkuje. To jest życie po śmierci. Nie potrzebujesz do tego ciała, ani świadomości. Umieraj z myślą, że miłość czyni cię nieśmiertelnym. Nie zmumifikuje, bo i po co? Kto kocha ciało? Obumrzesz, ale nie zginiesz. Dlaczego się bać?
Nie płaczę kiedy zdechnie zwierzę.
Zdechnie.
Nie umrze. Zaszlachtuj mnie.
Wiem, że czuje. Ja to wszystko wiem. Ale ono zdycha. Nie umiera. Dlaczego?
Bo kupujesz nowe.
Człowieka nie kupisz. Nie zamienisz. Nie zapomnisz. Sorry. Ale jak umrze tata, to po pięciu latach nie kupisz nowego żeby biegał w kołowrotku. I na odwrót. Jak umrze chomik, to nie kultywujesz jego pamięci przy każdych jego urodzinach. Jeśli tak robisz, to udaj sie do psychoterapeuty.
Wyciągam każdego zagłodzonego kotka spod śmietnika, ale jeśli wyciągnę spod tego śmietnika człowieka, to biorę na siebie odpowiedzialność. Zwierzę mogę odwieźć do schroniska i wierzyć, że tam mu pomogą. Jak z bezdomnym no nie? Nie. Bo zwierze uśpią, jak nie znajdzie domu, albo nie uda im się go wyprowadzić na "ludzi". Z człowiekiem tego nie zrobią. Niestety.
Możesz tylko patrzeć, jak z kogoś kogo kochasz, robią "warzywko". Jak odmawiają mu leczenia powyżej 65 roku życia. Jak nie stosują chemii, bo jest za droga i w ogóle po co? Why? Dusza.
Tam jest i robi swoje. Może się poddać, może walczyć. Whatevershit. Stój i trzymaj za rękę. Nie odchodź nigdy. Bo to, że mówią - tydzień, miesiąc, dwa lata, ale nie kontaktuje... Zawsze kontaktuje. Śmierć mózgu, oznacza śmierć serca, czyli zgon. Może przestać pompować serce, mózg działa dalej. Środek żyje do końca. Pomóż mu zasnąć z godnością.
Pieluchy? No stary, ale ten gość z pielucha ogra cię w szachy, zakład?
Gdybyśmy przestali uśmiercać ludzi, zanim odżyją i pomagali odejść tym, którzy już nie chcą, zauważylibyśmy ta subtelna różnicę.
Przechodzenia ze stanu posiadania, do stanu bycia. To jest śmierć. Nie masz już nic, bo spadek pożrą cmentarne hieny. Jesteś, bo miłość tych najbliższych nie pozwala ci zniknąć.
Tajemnica?
Nie. Sens, za którym gonisz i nieświadomie zatrzymujesz się tylko wtedy, kiedy każą ci założyć czarny garnitur na pogrzeb...


czwartek, 11 lipca 2013

Think. And don't stop.

Po co kopać się ze światem?

Cóż... Po co kopać się z kimkolwiek? Po co żyć? Dlaczego każdy z nas nie ma własnej galaktyki? Dlaczego do jasnej cholery, jesteśmy otoczeni ludźmi, którzy nas tak w oczy kolą i światem który nas bombarduje ta ciemna stroną? Czemu?
Nie wiem.
Ja wiem tylko tyle, że można zostać bucem z własnym telewizorem, albo też człowiekiem z niczym. I znikąd pomocy. Znikąd. Bo karma wraca...

Widzisz w centrum cygankę, brudną, żebrzącą, z niemowlakiem na rękach.
Możesz splunąć jej w twarz, myśląc tylko o tym, ile ci zabiera urząd do spraw emigracji, ile ci psuje widoków zabytkowych na Krakowskim Przedmieściu, ile hajsu wyciągnie od naiwnych dobrych ludzi ile zła ci wyrządziła swoim jestestwem, ile zła wyrządza temu dziecku i niech się do roboty weźmie wreszcie.
A co by się stało, gdybyś pomyślał, że jej mąż, z garniturem złotych zębów, wsadził ją za włosy do nowej hondy civic, wręczając zawinięte w becik dziecko. Cudze, oczywiście, bo jej własne dostało się komu innemu. Pod becikiem ma zaklejone plastrem nóżki, żeby nie wierzgało, i jest lekko niedożywione, żeby ładnie spało, zamiast przeszkadzać. Wywiózł w miasto, zostawił i kazał zebrać pięć stów. Inaczej zero żarcia i w nagrodę cela numer pięć. O ile przeżyje...
Boli cię złotówka? Pięćdziesiąt groszy? Czy jej widok w twoim idealnym świecie?
Think about it.


Widzisz na centralnym bezdomnego.
Siada na ławce, która została przeznaczona dla podróżujących. Na twojej ławce. Przeszkadza ci czytać newsy z Superekspresu i śmierdzi bardziej niż twoje jajka na twardo, które zapakowałeś w podróż do „Lądynu”. Wyciąga z obrzydliwie sfatygowanej siatki, spleśniały chleb i usiłuje to „zwierze” zjeść jak nie przymierzając człowiek, na jednej ławce z tobą. Skandal. Publiczne ławki.
A co by się stało, gdyby ten bezdomny był wykształconym profesorem, który przeczytał więcej o biomechanice niż ty o Joli Rutowicz w tym swoim Fakcie? Co gdyby był ofiarą systemu. W pewnym momencie swojego życia zmuszony do takiej a nie innej drogi, pokonany przez państwo i odrzucony przez społeczeństwo. A jeśli do tego nazwany zbrodniarzem, ubekiem, komunistą... Nikomu nie robi krzywdy.
A nawet jeśli tylko był hazardzistą, którego żona nie chciała już więcej?
Co cię odrzuca, to, że chce zjeść na siedząco jak człowiek a nie leżąc w szalecie? Czy może to, że nie ma radia pod prysznicem? Albo psuje ci image dworca centralnego jako środka Europy?
Think about it.


Słyszysz za ścianą jak sąsiadka wrzeszczy na dzieci.
Kurde, taka dzielnica. Chcesz już się stąd wynieść. Masz dość. Patologia. Norma. Posiniaczone dzieci. Norma. Alkohol. Norma. Przelew, błagasz o przelew od milionera, żeby już się stąd wynieść. Masz normy ponad normę. Ile tego można słuchać? Ile patrzeć? I znikąd pomocy. Znikąd. Bo karma wraca.
I za normę uznasz interwencję policji. I nawet nie zauważysz, że zabierają jej dzieci. Bo leciał w telewizji serial. Przecież nie będziesz się gapił w patologię. Lepiej w telewizor z ładną scenografią.
A gdyby tak w kulminacyjnym momencie iść i z uśmiechem zapytać, czy może nie pomoc przy dzieciach? W nogę nie zagrać? Na spacer iść? Po co. Zaharowany jesteś. Cudze dzieci niańczyć?
Cukru pożyczyć, suchy chleb dla konia, zapytać czy mają światło, chociaż wiesz, że mają. Cokolwiek. Co jeśli uda ci się rozładować napięcie? Czasem nie trzeba wiele.
Boli cię robienie tego dla własnego sumienia? Boli cię, że dasz coś od siebie? Co boli człowieka, który zasypia spokojnie nie robiąc nic z otaczającym go światem? Jak daleko zajdzie?
Think about it.

I widzisz zwierze. Na drodze potrącone.
Chce ci się swoje porshe zatrzymać, żeby odsunąć?
Żeby wypadek spowodować?! No way!
A może by tak na poboczu. I może by tak jednak mieć z jedne rękawiczki. Boli?
Think about it.


I widzisz zwierze. Cierpiące.
Zaślinisz się z oburzenia, jak tak można. Oplujesz z pogardy dla ludzi którzy to robią. Ale nie zrobisz nic.
A może by tak, powiedzieć właścicielowi, że przywiązanie psa na mrozie przed sklepem, to nie najlepszy pomysł? A może by tak zabrać konającego kota do weterynarza? A może odwieźć do schroniska psa który się pałęta sam. A może chorego gołębia odnieść na bok? A może reagować za każdym razem jak ktoś psa leje smyczą? Boli?
A no boli. Bo się trzeba przejąć a nie zakładać maskę empatii dołączona do wyprawki noworodka.

Rozumiem was. Ale nie chce rozumieć.
Bo mnie boli.

wtorek, 9 lipca 2013

Shemale

(cały poniższy tekst, tak w ramach uprzedzenia zarzutów, nie dotyczy przypadków zaburzonych psychicznie, które zdarzają się obu płciom)

Jestem mizoginistką.
I bardzo mi z tym dobrze.

Rozglądam się dookoła już od 27 lat i jestem w stanie stwierdzić, że spora część kobiet, najzwyczajniej w świecie przynosi wstyd mojej płci.
Nie lubię Was przeważnie za ten roszczeniowy stosunek do mężczyzn, których jest mi coraz bardziej szkoda. Poważnie. Zajeździcie ich kiedyś na śmierć i wyginą. Przykro mi patrzeć, jak wiele z wartościowych osobników jest traktowana instrumentalnie na zasadzie maszynek do:
- spełniania Waszych oczekiwań;
- urastania do Waszych wymagań;
- dogadzania Waszym potrzebom;
- zarabiania pieniędzy (często na powyższe, kiedy już zdacie sobie sprawę, że to tak beznadziejny egzemplarz, który potrzebom emocjonalnym nie sprosta, to chociaż groszem niech rzuci).
Patrząc na przebieg rozwodów, obserwując z pozycji świadka kłótnie, problemy i przyczyny rozstań, wydaje mi się, że ktoś powinien zwrócić Wam uwagę na kilka drobnych szczegółów. Tak. To będę ja.
Zostałam adwokatem diabła.

Wbrew powszechnym opiniom, mężczyźni mają bogaty zestaw emocji, tak jak kobiety.
Tylko sposobów na ich wyrażanie potrzebują mniej.  Przecież na widok małego, puchatego szczeniaka wystarczy się uśmiechnąć, nie trzeba skomleć, piszczeć, wzdychać i omdlewać. Spróbujcie kiedyś, to nie boli. Jeśli chodzi o te wyższe - też je mają. Zwykle jednak są nimi tak przytłoczeni, lub przerażeni kiedy je zauważą, że trochę markotnieją. Zwłaszcza jeśli wiążą się z czymś na czym im bardzo zależy.Na zewnątrz wyglądają może nieco jak wyprowadzony z równowagi Arnold Schwarzenegger, ale gwarantuję, że nie zaczną zabijać dopóki nie powtórzysz po raz ósmy "no może byś ze mną porozmawiał?".
Dlaczego?
Bo nie chcą Ci powiedzieć, babo jedna, że jesteś wredną zołzą i strasznie starają się zapanować nad tym, żeby nie powiedzieć nic głupiego, bo im zależy, ale Ty im tego nie ułatwiasz, bo prowokujesz drzemiącą w rycerzu wolę walki, upierając się, że jednak gapił się na biust tej Jolki z imprezy, jak on to robił odruchowo, ale przecież Ci nie powie, bo dla Ciebie to abstrakcja, jak byś wcale nie zauważyła, że Jolka ma biust, oraz nie zerknęła na niego ani razu, co?
Nie na siłę, nie na litość, nie przypierać do ściany. To jak bóg-honor-ojczyzna dla młodzieżówki onr'u. Jasne? Chyba, że chcesz wylądować pięć lat po ślubie z emocjonalnym kłębkiem nerwów, który boi sie wyjść do sklepu, żeby przypadkiem nie zrobić nic źle.

Skąd się biorą absurdalne kłamstwa i zaprzeczenia?
* Boi się, kobieto.  Bo zrobisz awanturę, zarzucisz fochem, zaszantażujesz, whatever!
* Nie chce stracić twarzy, to podkoloryzuje. Ale to nie groźne i powinnaś o tym wiedzieć, zanim to powie. A potem zapewnić, od niechcenia, że nawet gdyby zrobił inaczej, to i tak będzie superfajny. Bo będzie nie? Gdyby nie był, to byś z nim nie żyła. A jeśli, wytykanie błędów i równanie z ziemią oraz kładzenie na łopatki, kogoś kogo kochasz, sprawia ci satysfakcję, to polecam wizytę u terapeuty, bo to nie jest zdrowe...
* Walczy sam ze sobą, chciałby być taki, jakim go widzisz (dosięgnąć tych podniebnych poprzeczek, które mu ustawiłaś) ale zdaje sobie sprawę, że jest inny i zawodzi. I jeśli z takich przyczyn, mężczyzna Cię oszukuje, to nie z nim jest źle. Kim trzeba być, żeby pozwolić bliskiej osobie na dyskomfort w byciu sobą?! Mężczyzna to też człowiek, też się myli i popełnia błędy i ma do tego święte prawo. Ty możesz ewentualnie tego nie tolerować i uczciwie go zostawić, szukając dalej księcia na białym rumaku. Czy tam w czerwonym ferrari.

Mężczyzna staje się leniwy, nieobecny i bierny nie bez powodu.
Marzysz pewnie o tym, żeby razem przygotowywać kolację, żeby kontakt w przedpokoju był naprawiony od razu i żebyś nie musiała czytać 50 twarzy Greya do snu, tylko miała je na żywo.
Powiem jak do dziecka. A buzie masz od czego? Od tapetowania czy od komunikacji?
Gotowanie? Skąd on niby ma wiedzieć, jak się robi sos do polędwiczki cielęcej? Jak ma coś zepsuć, to woli nie próbować.  Ale możesz go przecież nauczyć, zamiast opieprzać, że krzywo marchewkę pokroił.
Coś nie działa? To może zamiast kręcenia nosem na widok nie naprawionego kranu, oraz robienia miny strasznej czarownicy z chatki na kurzej łapce z powodu nieskręconego regału, weźmiesz w rączkę młotek i zalotnie oświadczysz, że będziecie się teraz razem pocić. No takie trudne doprawdy... Lepiej położyć dzieci spać, zalegnąć ze zmęczenia przed kolejnym wydaniem Faktów i złorzeczyć jak to ciężko w życiu bywa i jeszcze ZERO OPARCIA w mężczyźnie.
Z tym seksem to też tak dziwnie. No zwyczajnie czasami trzeba im pokazać, gdzie mamy "miniaturkę" penisa zwaną łechtaczką, oraz ustalić spektrum własnych zainteresowań w dziedzinie łóżkowej. To jakaś grubsza filozofia, czy co?
I jeśli za każdym razem, kiedy mu coś nie wyjdzie, spiszesz go na straty, to nie oczekuj, że się jak feniks z popiołów odrodzi silniejszy. Każdy ma czasem dość.

Że Cię nie słucha?
Cóż, jak by to powiedzieć... Ja tez Was przeważnie nie słucham, wyłapując tylko te ważniejsze stwierdzenia, żeby to zakamuflować w razie pytań. Dlaczego tak się dzieje?
Nikt ci nie pomoże wybrać spodni. Nawet przyjaciółka. Gust i styl, to jest coś na co pracujesz latami, po to, żeby nie ulegać wpływom i jest na tyle indywidualny, że prośba o pomoc, jest zwykłą kokieterią. Wyłudzaniem komplementów. Gdyby było inaczej, zwróciłabyś się o radę do stylisty, a nie do faceta w rozciągniętym t-shircie z logiem Misfits, albo do przyjaciółki, która za żadne skarby świata (dlaczego?!) nie kupi sobie takich samych jeansów jak Ty, więc podświadomie powie Ci, że lepiej wyglądasz w tych które jej sie nie podobają. No opanuj się kobieto. Serio potrzebujesz opinii osoby obok przeglądając się w lustrze?
Nie słucham też, kiedy mówicie "a może tutaj tą szafę, co o tym myślisz?". Nie chcesz wiedzieć co myślę. A ich nie interesuje gdzie ta szafa jest, byle by gdzieś stała. Nawet jeśli mają jakieś swoje zdanie na ten temat, to i tak boja się powiedzieć, bo to przecież kulturowo ugruntowane, że Wy się na tym znacie lepiej... Warto jednak czasami po prostu zapytać, jak sobie wyobrażają wspólną przestrzeń. Wieszanie wszędzie błękitnych firanek, może powodować długotrwałą traumę.
Kiedy mówicie o tym, co Wasza mama/przyjaciółka/siostra powiedziała, tez zwykle się wyłączam. Mężczyźni robią to samo, w ramach zasady oko za oko, bo kiedy Ci mówią jak pięknie Andrzej wywinął orła przez stół do brydża w ostatnią sobotę, to robisz zniesmaczoną minę. Jakbyś się nigdy nie pośliznęła o zużytego pampersa.
Lubią rozmawiać za to o polityce, historii a czasem o filmach i książkach. Ale nie o tych z Hugh Grantem i nie z serii harlequin.
Nie muszę mówić chyba o tym, że nie słuchają Cię wtedy akurat, kiedy jest mecz, lub jakiekolwiek dla nich ważne wydarzenie. To tak, jak byś usiłowała skupić się na rozmowie, jednocześnie depilując woskiem okolice bikini...

Dochodząc do końca, John Gray sie mylił. Mężczyźni nie są z Marsa, a kobiety nie są z Wenus. Wszyscy jesteśmy z Ziemi. Jesteśmy ludźmi. Jeśli chcemy być zrozumiani, musimy sami wykazać wolę zrozumienia. Nie wiem, kto wymyślił tak drastyczny podział na emocjonalność płciową, ja zupełnie się z nim nie zgadzam. Nie jestem ekspertem, ale nigdy też nie zostałam potraktowana "jak słabsza płeć". Jesteśmy równi, tylko modne jest przypisywanie utartych cech kobietom i mężczyznom. Po co? Żeby nasilić nieporozumienia? Dlaczego nadal, kiedy kobieta podniesię raz rękę na dziecko, to jest to akt frustracji i puszczają jej nerwy, a kiedy zrobi to mężczyzna, staje się katem z miejsca, bez osądzania przyczyn? Dlaczego kobieta porzucająca męża jest "niedoceniona" a mężczyzna robiący to samo "nieodpowiedzialny"? Takich przykładów jest masa. Kobiety z jednej strony, sprzeciwiają się uprzedmiotawianiu, z drugiej same wpasowują się w tą rolę, twierdząc, że sztuczne cycki, to tylko jej fanaberia. Prawa samotnych ojców, to jakaś czarna utopia. Gwałt na mężczyźnie? No heloł, to przecież nie ma miejsca, tak jak przemoc. To on jest cienias, bo nie odda, jak go taka jedna patelnią napieprza. Feministki? Co to dzisiaj znaczy feminizm? Ja chcę, Ty masz mi dać, spróbuj odmówić, to Cię oskarżę o bycie facetem. I tyle. Opanujcie się troszkę. Amazonki nie skończyły najlepiej...
Patriarchat był zły.
Grożący matriarchat też.
Dorośniemy do partnerstwa?


















piątek, 21 czerwca 2013

Bą Tą

Usiadłam i pomyślałam, że napiszę coś mądrego. (nie żebym już przestała czytać książki, ale nie chcecie czytać pseudointelektualnych wypocin, a po ostatnim sensownym wyrażaniu poglądów, dostałam pogróżki od wojujących bananami aktywistów sojowych)
Łatwiej pomyśleć niż zrobić, ewentualnie zrobić bezmyślne. Zastosowałam obydwa, bo chodzenie na łatwiznę jest fajne.
Tak powstał poradnik (nie)towarzyski Lilou. Czyli jak się zachowywać, żeby Twoje życie towarzyskie popełniło in vitro w zarodku. (tak, to była taka łamigłówka językowa...)

  1. Zacznij rozmowę od aktualnych tematów. Szczególnie kiedy nikogo nie znasz a twoją pasją jest polemika z przygłupami. Nie, nie wszyscy poza tobą są przygłupami, ale w gronie osób powyżej czterech sztuk, zawsze się znajdzie przynajmniej jeden. I to właśnie on powinien cię zainteresować. Dlaczego?
    Bo tak. No dobra, tak naprawdę to dlatego, że lubisz ćwiczyć swój mózg, łamiąc go nad dobraniem argumentu na równie niskim poziomie, jak pierwsze zdanie tego akapitu.
    Aktualne tematy to na przykład aborcja, islam, chrześcijaństwo i związki partnerskie.
  2. Jeśli nie znajdziesz „przygłupa”, to zawsze możesz zamilknąć. Ludzie to lubią. Im dłużej milczysz, tym więcej ludzi dookoła ciebie zaczyna skakać, proponować drinki, jedzenie, spacer, seks...
    Jeśli będziesz odmawiać, nazwą cię gburem. Nie tłumacz im nic. Gbur jest na pozycji uprzywilejowanej. Na przykład na weselu. Masz wtedy gwarancję, że ominą cię atrakcje w stylu oczepin i tańców towarzyskich, a resztę imprezy będziesz mógł przestać przy kraniku z wiejskim bimbrem/skrzynce wódki/beczce piwa. Na dodatek, absolutnie nikt nie zrobi ci kompromitującego zdjęcia.
  3. Jeśli jesteś kobietą, szczególnie matką, koniecznie omijaj małe grupki płci żeńskiej. Może się przytrafić, że taka grupka przysuwając się do ciebie coraz bliżej, w końcu wchłonie cię w środek, razem z krzesłem na którym siedzisz, niczym wieloryb Jonasza, uznając za nieodłączny element swojego organizmu. Nie uciekaj. Powiedz głośno, że paznokcie malujesz na „srebrny metallic” bo pasuje do lufy twojego ulubionego rewolweru, albo, że dajesz dziecku słoik nutelli, żeby spokojnie popracować przez godzinę. Wysadzą cię na ląd. Szybciutko.
    Chyba, że pomylisz wyuczony tekst i okaże się, że malujesz dziecko na srebrny metallic i dajesz do zabawy Colta, żeby w spokoju zjeść nutellę. Cóż, wypadki chodzą po ludziach, a kuratorzy to podobno mili ludzie...
  4. Kiedy ktoś zaprasza cię do mieszkania w którym nigdy nie byłeś, dobrze jest po pierwsze wziąć ze sobą alkohol, po drugie strzelić wyszukany komplement gospodarzowi. Alkohol jest po to, żeby kobieta która cię zaprosiła nie obraziła się za tekst „masz zajebiste cycki”.
    Żartuję.
    Bezpieczniej pochwalić wystrój. Chyba, że to akademik, wtedy pierwsza opcja jest nawet zbyt oficjalna. Możesz powiedzieć coś w stylu „Cudowny biały kolor ścian, nigdy takiego nie widziałam/em”, albo „Fantastyczna przestrzeń, zmieściłabym/zmieściłbym się tu razem ze swoją kolekcją książek, płyt, kotów i dzieci!”. Zresztą...
    Powiedz cokolwiek, bylebyście szybciej otworzyli to wino.
    Jeśli trafiasz do mieszkania w którym już cię znają, najpierw zapytaj gdzie jest lodówka, potem zdejmij buty i idź wziąć prysznic.
  5. Choć wydaje ci się to nieprawdopodobne, niektórzy na imprezach lubią grać w planszówki, lub oglądać filmy, zamiast chlać i ćpać. Jeśli tak się wydarzy, to jak najszybciej zmień towarzystwo na takie, które robi to wszystko naraz.
  6. Muzyka, to ważny element spotkań towarzyskich.
    No dobra, tak na prawdę, to YouTube. I to po grubo po północy. Są dwie zasady. Za żadne pieniądze świata nie przyznawaj się do tego, że masz sentyment z lat dziecięcych do Kelly Family, jeśli nie chcesz wylądować na Fejsbuku na drugi dzień. To pierwsza. Druga – nie umiesz śpiewać. Choćby nie wiem co, nie umiesz i już. Ale nikt nie mówił, że twój ważący 90 kilogramów kumpel, nie potrafi tańczyć do Czajkowskiego...
  7. Na koniec, zawsze w dobrym tonie jest pożegnanie. Kiedy już uda ci się wygramolić z wanny o 14 nad ranem, grzecznie podziękuj i powiedz „do widzenia” obściskując przy tym wszystkich. Poważnie. Jeśli mieszkasz z rodzicami, to nawet nie zamkną za tobą drzwi, bo miłość rodzicielska jest bezwarunkowa.
    Barmanowi natomiast nie musisz mówić nic. Bo jeśli po wygramoleniu z wanny, widzisz kontuar z kieliszkami, to znaczy, że jakąś godzinę temu, zafundowałeś mu wakacje życia na wyspach Kanaryjskich. W każdym innym wypadku, wystarczy zwykłe „aśnaebaaem/am” i zgarnięcie cudzych butów. Jeśli jesteś kobietą i złamałaś już jeden obcas (albo nogę) to nie zapomnij rozdać wszystkim numeru telefonu. Ze zmieniona ostatnią cyfrą.

wtorek, 18 czerwca 2013

Fuckty

Ponieważ przez dużą część swojego życia byłam wegetarianką, czuję się upoważniona do ich obśmiewania. Ja. Wy nie.
( Wyjaśniam, jak by mnie ktoś nie znał, tak na prawdę to nikogo nie obśmiewam. Nawet katolików. Serio. Więc fajnie jak by się nikt nie obraził. Ale jak się obraził, to ja chętnie podyskutuję. Na prawdę bardzo chętnie i rzeczowo. )

Mówią, że nie jedzą nic co miało oczy.
Spoko. Wychodząc z takiego samego założenia, zeżarłam dżdżownicę w piaskownicy, w wieku lat trzech. Ja, nie dżdżownica. Przysięgam, że nie miała oczu, z żadnej strony głowy, której też nie miała.
Można więc śmiało włączyć ją do diety, jako źródło białka. I jeszcze Skoczogonka (taki stawonóg) oraz  Ślepczyka jaskiniowego (taka ryba). Nie musicie mi dziękować.

Nie spożywają również przyjaciół.
Ja też. Od przyjaciół wolę wieprzowinę.
Nie no, poważnie, ilu z tych wegetarian w ogóle świnię czy krowę kiedykolwiek głaskało?
Załóżmy, że jednak głaskało. I się zaprzyjaźniło. Co teraz? Zwrócimy krowom wolność? Będziemy je hodować dla przyjemności? Czyjej? Ich czy ludzi? Będą noszone w modnych torebkach od Gucciego przez pachnące panienki krzywiące się na widok martwego kurczaka?
Nie za bardzo umiem sobie wyobrazić sytuację, w której cały świat odmawia spożywania mięsa zwierzęcego. Podejrzewam, że po prostu bydło i trzoda byłoby na wymarciu.To byłoby fair? Udomowić w neolicie, żeby w kilka tysięcy lat później, porzucić jak zużytą zabawkę...

Teraz będzie moje ulubione. Mleko, sól i cukier to śmierć. Pfff... posunęłabym się dalej - życie, to jest proszę Państwa śmierć.
Samo mleko nie jest nie zdrowe. Zaczyna takie być, kiedy pijemy po pięć litrów dziennie powodując wypłukiwanie wapnia z organizmu (tak, kiedy jest go za dużo, zaczyna się wytrącać, ale nadmiar jakiejkolwiek z witamin, jest szkodliwy). A na jego jakość, mają wpływ nie tylko wielkie koncerny mlekotwórcze (prawda, że ładne słowo?) ale także i zwykli, mali rolnicy. O ile w tym pierwszym wypadku muszą być spełnione jakieś normy, dopuszczające mleko do spożycia, tak rolnik może nakarmić krówkę byle czym i uzyskać klasę mleka o numerku 3, a szatański koncern o numerku 5, czyli lepsze. Nie bronię koncernów. Bronię mleka. I zdrowego rozsądku w spożywaniu czegokolwiek. Czytać etykietki i takie tam. Zamiast wrzeszczeć, że mleko dla cielaka. Jakiego cielaka? Nawet rolnik na wsi, cielaka się pozbędzie. Bo urodzi się buhaj (chłopiec) a z bykami jest kłopot, albo dlatego, że najpopularniejsza krowa mleczna, rasy Holsztyńsko-fryzyjskiej nie daje potomstwa o takich samych mlecznych cechach.
Sól. I tutaj znów, jeśli chcemy pić herbatę parzoną z wody morskiej, to obawiam się, że nam nie wyjdzie, ale bez soli nie ma życia. Nie ma. Dlaczego?
Sól jest chlorkiem sodu. A chlorek sodu wiąże w organizmie wodę, ma więc wpływ na gospodarkę wodną, wspomaga też mięśnie. Ma kilka innych zalet, ale to jak by osobny temat, najważniejsze jest to, że sama sól nie szkodzi, nawet jeśli zawiera jodek potasu (ten z kolei np, ma właściwości wykrztuśne. To dla tych co się zastanawiali kiedyś, po jaką cholerę płukać gardło solą?)
Cukier psuje zęby. Z tym nie sposób się nie zgodzić. Ale zęby psuje także cukier zawarty w jabłku. Tak. Fruktoza zawarta w jabłku, jest równie szkodliwa. Oczywiście w nadmiarze. Ale zastępując słodkim owocem, każdego batonika, prawdopodobnie wychodzisz na tym tak samo.
Ten biały cukier natomiast, to jest sacharoza. Sacharoza jest łatwiej i szybciej przyswajana przez organizm niż fruktoza i tu jest ten haczyk, wymagający zastosowania rozsądnego myślenia. Skoro przyswaja się szybciej, to szybciej masz ochotę na kolejną dawkę węglowodanów. Więc może lepiej nie popijaj landrynek colą i wszystko będzie ok.
Podobno cukier uzależnia silniej niż heroina. Wszystko może uzależniać, no ale skoro wolicie dragi od cukierków, to spoko.

Mięso jest szkodliwe.
Muszę to napisać po raz kolejny - wszystko może być szkodliwe. Najbardziej szkodliwe jest demonizowanie, ponieważ brzydką manipulacją wpływa na zdolność obiektywizowania opinii, a do tego każdy z nas ma prawo.
Masajowie na przykład, mają dietę składającą się w głównej mierze z mięsa. Taki Pan, George Mann, przeprowadził badania, celem sprawdzenia czy umierają oni na raka, zawały serca, osteoporozy i inne badziewia, które rzekomo sa podsycane mięsem. Niewiarygodne, ale okazało się, że NIE. Występowanie u nich tych schorzeń jest znikome lub żadne (http://www.cambridgemedscience.org/reports/CholMythCamb.pdf tak, jest długie i po angielsku, to nie chce się czytać, co nie? )
Oczywiście, że możemy teraz stwierdzić przekupność Pana doktora, który dostał grube miliony od mięsnych korporacji za napisanie kilku bzdur. Wszystko możemy, ale doszukiwanie się spisków w nauce kwalifikuje nas do leczenia psychiatrycznego, jak mniemam.
Nagonka na wołowinę spowodowała, że widząc steka na talerzu amerykanów, wyśmiewamy ich znikomą wiedzę o zdrowym żywieniu. Sami posiadając nie większą, bo sam stek nikomu nie zaszkodził. Szkodzi smażenie na ogromnej ilości tłuszczu. Starego. I kupa frytek obok. Z keczupem.
Wołowina, jako czerwone mięso, jest chudym i bezpiecznym źródłem białka. A także kwasów tłuszczowych, potrzebnych Twojemu mózgowi. Oczywiście o ile w ogóle wiesz, z czego masz zrobiony mózg, bo może brzydzi cię zagłębianie się w budowę ochłapu mięcha... Zaraz obok masa witamin. A, D, witaminy z grupy B (nie, witaminy B12 nie da się znaleźć w niczym innym w ilości zaspokajającej potrzeby organizmu. Dlatego wegetarianie muszą jechać na pigułach, czyli dostarczać jej sobie sztucznie ) i tak dalej jeszcze.
Niestety te fakty przysłania nam choroba wściekłych krów. Wściekle przesłania. Zupełnie, jak by na owocach i warzywach, nie było ani jednego zarazka. Ani jednego jaja tasiemca, odrobiny pestycydu czy groźnej szarej pleśni. Takie ryzyko. To się zdarza i należy to eliminować a nie demonizować, jak już wspominałam. Teraz tak dla porównania, dla fanów "dietetycznego drobiu".
100 gram befsztyku wołowego, to jakieś 113 kalorii. Za to 100g piersi z kurczaka, to jakieś 100kcal. Taka ogromna ta różnica? No właśnie, a prędzej dostaniesz zdrowe mięso wieprzowe, niż zdrowego kurczaka. Dlaczego?
Brojlery (mięsny drób) charakteryzują się tym, że mają szybki przyrost wagi w niewielkim czasie. Są wiec typowo tuczone. A jak na szeroka skalę, to znów jakimś badziewiem. Chcesz mieć zdrową kurę? Utucz sobie sam. No chyba, że zarabiasz gruba kasę i stac cię na ekologiczne mięso. Ale skoro zarabiasz grubą kasę, to pracujesz w korpo? Zakrawa o hipokryzję.

Mięso zabiera energię.
Co to jest kaloria? Ilość energii przyswojonej z pożywieniem. Oczywiście nie oznacza to, że po zjedzeniu udka z dzika, będziemy nagle w stanie przebiec 5 kilometrów. Ale nie oznacza też, że jedzący mięso, sa bardziej leniwi. Dlaczego?
Proces trawienia wymaga od nas wysokiego wydatku energetycznego, bez względu na to czy zjedliśmy naleśniki ze szpinakiem, czy z mięsem. Nazywa się to termogenezą posiłkową. I znów podam przykład kaloryczny.
100g pierogów z truskawkami to ok. 248kcal, a 100g pierogów z mięsem (bez tego strasznego tłuszczu ze skwarkami...) to ok. 260kcal. Czy te 12 kalorii na prawdę sprawi, że będziesz po obiedzie bardziej leniwy?

Jesteśmy owocożerni.
Nope.
Jesteśmy polifagami. Takie fajne mało znane słowo. Polifag to organizm wielożerny. Czyli zeżre papierek, monetę i w zasadzie nic większego mu się z tego tytułu nie stanie. Owocożerni (o ile w ogóle istnieje taki termin oficjalnie) są stenofagami. Czyli naszym przeciwieństwem. Mają cechy przystosowania do spożywania określonego typu pokarmu. My ich nie mamy. Nie mamy szczęki roślinożerców - owszem, porusza się poziomo, jak u roślinożerców, ale mamy także kły. Wiem, że małpy tez mają kły. Ciężko jednak nazwać roślinożernym coś, co jako uzupełnienie diety podjada termity i inne owady. Małpy z rodziny człowiekowatych, są bowiem wszystkożerne, nie owocożerne. Szympansy na przykład polują.
Poza szczęką, odróżnia nas także układ pokarmowy. Nie mówię o żołądkach przeżuwaczy (jak krowa) które sa wielokomorowe. Długość naszego przewodu pokarmowego, jest zbliżona do roślinożerców, jest tylko jeden szkopuł. Trawienie i przyswajanie pokarmu roślinnego. Mamy z tym problem jeśli jest surowe. Znacznie łatwiej strawić nam pokarm poddany obróbce termicznej. No sorry, dla żyrafy nikt nie gotuje, nie?
Chciałabym też zauważyć, że te wielbione przez wegetarian typowo białkowe warzywa, jak fasola, soja, groch, są równie ciężkostrawne.

Mogłabym tak jeszcze długo, ale późno się robi. Na stwierdzenie, że da się całkowicie wyeliminować z diety składniki odzwierzęce odpowiadam - nie. Nie da się.
Jeśli kupujesz warzywa na straganie, to choćbyś je szorował szczoteczką, znajdzie się tam jakiś składnik odzwierzęcy. Jajeczko, pajączek, owadzik, ślimaczek, skrzydełko czy nóżka. To raz.
A dwa, nie masz nawet pojęcia w ilu przeróżnych produktach, w poszczególnych etapach prodkucji używa się składników odzwierzęcych. Przy produkcji piwa też. Mączki kostne (stosowane nawet jako nawozy), filtry kostne i cała masa innych rzeczy.
Możemy jeść zwierzęta, nie możemy im za to zadawać cierpienia.

Ciekawostka - w ciągu całego swojego życia, połykamy lub wprowadzamy przez nos do układu pokarmowego ok 10-12 małych owadów.
Nie zliczę wszystkich rozdeptanych...









środa, 12 czerwca 2013

Awatar

A gdyby tak zostać zgryźliwą starą panną.
Z osiemnastoma kotami. Zrzędzącą na kraj, księży, ludzi, miłość i wszystko. Nad spleśniałym herbatnikiem ze zwietrzałą kawą, oganiać się od hałaśliwych wnucząt od czasu do czasu laską. Zupełnie nie potrzebną laską, bo złego diabli nie biorą, czy jakoś tak. Narzekać na młodych, uprawiających na ławce higieniczne kontrole migdałków. Wyłudzać miejsce siedzące, tak dla fun'u tylko, przecież łydki zdrowe od pielenia truskawek. Żałować przed lustrem, zeschniętych czerwonych ust i permanentnie przemijających brwi. Skubać szczotkę z ostatnich pukli. Kocich. Zakrywać czas peruką, szytą na miarę przez chińskie dzieci, zapałki gratis. Wyśmiewać sąsiadki za monologi z paprotką i pieluchy amantów. Dławić się cynizmem przez kroplówkę, raz w tygodniu na badaniach. Używać zwrotów powszechnie wyśmianych. "Za moich czasów". "Kiedy byłam młoda".
Przepychać się śmiało w kolejce po marchewkę, tylko po to, żeby nazwać ją zleżałą. Nawet jeśli nie zaczęła jeszcze kiełkować. Szydełkować po nocach nerwowo serwetki pod radio. W myślach wciąż obracając słowa z listów już dawno wyblakłych. Kiedy jeszcze używało się atramentu, nie czcionek.
Chodzić z córką pod rękę, złorzecząc na chodnik i łupanie w krzyżu, winą rządów ówczesnych powodowany. Napotykać źrenicą wzrok pobłażliwy, bo swoje przecież przeszła, przeżyła. Zapijać koniakiem tłuczące się serce, co jeszcze nie umarło, a już nie żyje. Jak mała sroka, która wypadła z gniazda. Oglądać seriale, z łokciem wspartym na bieli ściegu łańcuszkowego, który moja wnuczka może wydrukować sobie w 3d. Siedzieć pod bzem obgadując firanki tej flądry z parteru. Trójkę dzieci ma i nie pierze, bałaganiara. I zapisać się do klubu seniora. Koniecznie. Opowiadać o tym ile metrów miała topola, kiedy się urodziłam, a jak za parkingiem skrzynkę piwa się piło i zanim Althamer gołe baby w parku ponaustawiał to było spokojnie. Zeszyty sąsiedzkie zakładać i kłócić się o składki na żółtą farbę do płotu.
To byłoby łatwe przecież. Jak film czarno biały z morałem kamiennym, że dobro na wierzchu choćby miało zęby na nim pozjadać. I wzorców nie zabraknie. Ile wózków na kółkach tyle frustracji na kilogramy przeliczonych, wtaszczonych niezdarnie do komunikacji miejskiej. Podróżujących ramię w ramię ze złem, zamkniętym w elektronicznym kasowniku. Cel wyznaczony przez miękki głos Knapika pozwala nie szukać. Zabrania ci błądzić. Mam na tacy już wszystko.
To się już wydarzyło a ja żyję deja vu.
Moja droga jest wydeptana a skrzyżowań miliony.
I tylko nie wiem ciągle dlaczego, wciąż brak nam kreatywności i odwagi w popełnianiu błędów. Pozwalamy się kształtować nadal tym samym. Tak samo je negując.
Nie rodzimy się z grzechem pierworodnym, rodzimy się z awatarem. I trzeba przejrzeć jakiś FAQ, żeby wiedzieć jak go zmienić.



piątek, 3 maja 2013

Skrawki

Gummo/Skrawki (1997), Harmony Korine

Przygotowuję się, do obejrzenia Spring Breakers w związku z czym, postanowiłam przejrzeć filmografię Pana Korine. O ile obraz zatytułowany Kids i przedstawiany jako szokujący, był rzeczywiście mocny, to Gummo wgniotło mnie w kanapę. I nie tylko dlatego, że uwielbiam koty...
Kilka faktów.
- podobno Korine wyćpał całą kolumbijska dostawę, zanim postanowił zabrać się do roboty
- szacowny New York Times, ogłosił film najgorszym w roku 1997
- przeczytałam też, że na 40 kwestii w filmie, tylko pięć pada z ust profesjonalnych aktorów
- a wszystko powyższe i tak jest niczym, w porównaniu z TĄ RECENZJĄ. Pisał ją ślepy, głuchy i chyba lekko niesprawny umysłowo...

Rzecz dzieje się w 43 stanie USA, czyli Idaho. Wioska Xenia, od samego początku, nasuwa mi skojarzenie z Sodomą i Gomorą. Jest siedliskiem zła, zepsucia, nękana tornadami i kataklizmami, skazana na zagładę. Wiemy to ze skrawków, które są nam w tym filmie rzucane w konwencji dokumentalnej. Pomiędzy kadrami "z ręki" i dialogami w wersji garażowego grunge'u wyłania się obraz ksenofobii, rasizmu, uprzedzeń, przemocy, wandalizmu, sadyzmu, pedofilii, głupoty, zacofania, zezwierzęcenia, powierzchowność, marazm, radykalizm, hipokryzja, wynaturzenie, deformacja, dno i cała kwintesencja prymitywnego funkcjonowania w nieświadomości. Xenię zamieszkują "white trash", koty i królik. White trash, to to samo co redneck, panie wyglądają jak Courtney Love po ciężkim tygodniu a panowie jak młody Billy Ray Cyrus ze szczęką złamaną w pojedynku z krzesłem. Poważnie. Nie wiem, gdzie Korine znalazł tych wszystkich ludzi, ale wyglądali autentycznie. Czyli tak, jak by wszyscy mieli wspólna matkę. Koty natomiast, padają symboliczną ofiarą. Dziś, kot jest symbolem pozytywnym, jest przyjacielem. W zacofanej, średniowiecznej Europie i w tym filmie, jest symbolem zła, szatana, swoją obecnością, prowokuje do zadawania mu cierpień, tak jak gdyby podświadomie miało to uchronić człowieka przed czynieniem większych krzywd. Na przykład ludziom. Ale nie chroni, z powodu wcześniej wspomnianej analogii, pomiędzy średniowieczną Europą a amerykańskimi wieśniakami.
W tym wszystkim, jest jeszcze królik. Chudy, nagi, z powybijanymi zębami i szarpiący się z drucianym ogrodzeniem w czołówce. I tu już zaczyna się głęboka woda.
W filmie pada wile nawiązań do chrześcijaństwa. Pseudosatanizm na przykład, jako prymitywny bunt przeciwko zastanemu porządkowi. Katolicka hipokryzja, w której bez przeszkód można sprzedać swoją upośledzoną córkę, za drzwiami nad którymi wisi krzyż. Wreszcie naiwność, zobrazowana przez nieświadomą niczego i także (najprawdopodobniej w wyniku rozpowszechnionego kazirodztwa) niedorozwiniętą dziewczynkę, śpiewającą, że Jezus ją kocha. Królik, według chrześcijan, jest swoistą alegorią człowieka, narażanego na upadek moralny, ale broniącego się przed tym. Mającego siłę, żeby przeciwstawić się swoim instynktom. Może też być po prostu symbolem odrodzenia. Nadziei na odrodzenie. To najsmutniejsze. Jest taka scena, w której ta nadzieja w postaci Królika, zostaje upodlona, zlekceważona i poniżona. Widocznie są ludzie, dla których wyjście poza hermetyczne, w tym przypadku patologiczne, środowisko jest niemożliwe.
Choćby potraktować ich tysiącem tornad. Zniszczenie Sodomy i Gomory nie uchroniło ludzi przed kiełkującą zgnilizną...

To nie był najgorszy film, ani wtedy, ani teraz. Trudno jednak przyznać, że są jeszcze miejsca na świecie, gdzie takie środowiska funkcjonują z powodzeniem. Nie tylko za oceanem. Wystarczy przejechać się do najbliższej popegeerowskiej wsi...

niedziela, 28 kwietnia 2013

Dwie strony księżyca

Dennis Lehane, Nocne życie, Prószyński i S-ka, 2013

Rok 1926, prohibicja, prążkowane garnitury gangsterów i skrzynki pełne Thompsonów, na skrzynkach pełnych nielegalnej whisky.
Jeśli znasz na pamięć dialogi z Ojca chrzestnego, wszystkie sezony Boardwalk Empire obejrzałeś w jeden wieczór, a Chłopaków z ferajny pokazujesz znajomym przynajmniej raz w tygodniu, to ta książka jest fajnym literackim uzupełnieniem. Szału nie ma, ale jak może nie być ciekawy gangsterski półświatek Bostonu z lat '20? Choćby nic nowego miało już więcej nie zostać napisane, to nie wierzę, że nie warto wdepnąć w ten klimat raz jeszcze. A potem znów. I jeszcze...
Dennis Lehane opanował sztukę pisania kryminałów do perfekcji. Zawierają proporcjonalną ilość strzelaniny do podłoża psychologicznego. Nie ma pustych postaci. Dialogi są błyskotliwe i prawdziwe. To w końcu ten gość od Rzeki tajemnic, którą wyreżyserował Eastwood i Wyspy tajemnic, za którą z kolei wziął się Scorsese, ramię w ramię z DiCaprio, a jakże. To wystarczy za rekomendację. Nocne życie jest luźnym nawiązaniem do poprzedniego Miasta niepokoju.
Teraz włączamy Glenna Millera i jedziemy dalej.
Dość nietypowe w książce jest to, że właściwie można by ją nazwać gangsterskim romansem. Gangsterskim. Czyli nie uświadczysz mydlanych scen łóżkowych, eterycznych piękności i całego tego romantycznego entourage.
Jest Joe. Syn gliniarza - łapówkarza, który zmienił rodzinę na mafijną. I jest obiekt jego westchnień, kelnerka Emma, dziewczyna big bossa rywali Joego, poznana przy okazji istotnego napadu. Ni mniej, ni więcej, taka:
"Nic dziwnego, że nie przestraszyła się pistoletu. W Charlestown miesza się kawę lufą pistoletu i siada z gnatem do obiadu".
Długa i burzliwa historia z zaskakującymi zwrotami. Tło historyczno - obyczajowe kunsztownie przedstawione. Brakowało mi tylko dokładnych opisów broni, ale to już może skrzywienie takie. Startujemy w Bostonie, a zmierzamy przez Tampę, aż na gorącą Kubę. Trup ściele się gęsto, zalany nielegalnym alkoholem. Mając odpowiednią łopatę, możemy jednak wykopać z pod tej fabuły dość przewrotne przesłanie. Jedno z moich ulubionych - to co widzisz, może okazać się zupełnie czymś innym. Jak opowieść o miłości, która nią nie jest, jak nocne życie przenikające na światło dzienne. Jak dobro i zło.
Tak jak gliniarz może być zły, tak samo gangster może być dobry. Dla jednych to oksymoron, dla innych źródło interpretacji. Kiedy następuje moment w którym policjanta można zepsuć? A kiedy taki, w którym z gangstera, wychodzi dobra podszewka?
Odchodzimy dzisiaj od radykalnych poglądów na świat, bo też i otoczenie, coraz mniej sprzyja ich zachowaniu. Tak nam się przynajmniej wydaje. Na pięciuset stronach powieści, Dennis Lehane udowadnia nam, że nawet przeszło osiemdziesiąt lat temu, było to zagadnienie tak samo trudne. Problem nie leży w otoczeniu, a w nas samych. Otoczenie równoważy się samo, my jednak musimy płynnie robić to we własnej świadomości.  Teraz alkohol jest legalny, słońce Kuby praży jak by trochę mniej, za to konsekwencje własnych czynów, ponosimy nadal tak samo. Nadal pod koniec dnia, zostajemy z nimi sami. Sumienie nie idzie z duchem czasu, to tylko granice można przetrzeć bardziej.
Kogo nazwiesz dobrym, skorumpowanego polityka, który w dzień jest przykładnym mężem i ojcem, czy mafijnego bossa, zabijającego bezwzględnie, lecz według honorowych zasad? I dlaczego polubisz głównego bohatera, który wpycha knebel w postaci skarpetki w usta uroczej damy i nie ma żadnych skrupułów żeby strzelić komuś w skroń?
Doba ma 24 godziny. Po równo dla nocy i dnia, i tylko jedni wstają wcześniej, podczas gdy drudzy, zasypiają nad ranem.



wtorek, 16 kwietnia 2013

Wiele kamieni wywołuje lawinę - pojedynczo żaden.

"Terrorysta, jest jednym z tych słów (podobnie jak okrzyk 'pali się!' w teatrze), które od razu wywołują panikę"

To tylko przypadek, że poruszam ten temat w obliczu ostatnich wydarzeń w Bostonie. Nie chcę też wchodzić w polityczno - społeczne rozważania na ten temat. Wychodzę z założenia, że terroryzm jako taki nie istnieje, istnieją tylko zradykalizowane akty oporu, po obu stronach barykady. W tym kontekście postać Ulrike Meinhof, działaczki RAF'u, mogłaby być alegorią zjawiska terroryzmu.

Wysnuwam taki wniosek, na podstawie dwóch, różnie przedstawionych historii, historii kobiety, która porzuca dotychczasowe życie, stając u boku niezrównoważonych działaczy podziemia. Na pewno?


Książka zaczyna się dwoma wstępami. To chyba najciekawszy moment, bo pisane są z dwóch różnych perspektyw. Z pozycji potępiającej działania mające na celu stawianie czynnego oporu a także z tej która przybliża mechanizm dochodzenia od idealizmu, do agresji spowodowanej narastającym protestem. Nie zapominajmy, że RAF to nie tylko banda bezdusznych morderców, to pokolenie które musiało zmierzyć się z władzą powstałą z byłych nazistów, państwem policyjnym i znaleźć odpowiedź na stosowane przez nią metody. Nie mi oceniać, czy odpowiedź, jak i pytanie było słuszne. Jest pisana chaotycznie i dość emocjonalnie, co jak na biografię, utrudnia odbiór. Składa się z przebitek z sali rozpraw, osobistych zapisków i przemyśleń Pani Meinhof, narracji autora, fragmentów rozmów. Dopiero konfrontując to z jakimś innym źródłem, wyłania się jako tako spójna całość. Widocznie autor uznał, że to co dla Niemców oczywiste i legendarne, dla reszty też takie jest. Błąd.
Mało tego, w wielu miejscach poddałabym pod wątpliwość wiarygodność fragmentów wypowiedzi. Nie jesteśmy w stanie ocenić, przy takim ładunku emocjonalnym, gdzie Sem - Sandberga poniosło literacko a gdzie zahacza choć trochę o fakty. Chociaż okładka informuje nas o przemieszaniu dokumentu z fikcją. W moim mniemaniu, nie jest to powieść biograficzna, a jedynie impresja. Na temat kobiety, rezygnującej z bezpiecznej formy walki, na rzecz aktywnego działania. Zostawia karierę, rodzinę. W książce, wszystko dzieje się jak gdyby za jej zgodą, niekiedy za jej przyczyną. To ona sama, przyłącza się do zbrojnej organizacji, stosującej radykalne i nielegalne metody, sama pogrąża się w swojej nienawiści do konsumpcyjnego społeczeństwa, a to wszystko działa na nią autodestrukcyjnie. Miotana sprzecznymi odczuciami, resztkami sił usiłuje utrzymać buntowniczą postawę, jak choćby obrażając sędziego. Łamie się jednak i popełnia samobójstwo w celi. A czytelnik zostaje z romantyczną wizją żarliwej aktywistki, której działanie prawdopodobnie powodowane było guzem mózgu. No nie przekonuje mnie to troszkę.

Nie dowiemy się niestety, jak było na prawdę. Możemy za to sięgnąć po jakiś inny obraz, który prawdopodobnie nadal rzetelny nie będzie, ale da pole do konfrontacji. Bowiem w ekranizacji nasza bohaterka dostaje komplet trochę odmiennych cech.

Film ukazuje dramat kobiety, intelektualistki, dysponującej bronią potężniejszą niż bomby - słowem. Docieka prawdy, za wszelką cenę i chyba to właśnie w pewnym momencie ją gubi. Kiedy znajduje się pod wpływem Gudrun Ensslin, dziewczyny Andreasa Baadera, wyszczekanej, autorytarnej i charyzmatycznej działaczki z którą przeprowadza rozmowę w areszcie, jeszcze jako wolna dziennikarka, coś w niej zaczyna kiełkować. Nie bierze jednak do ręki MP5 i nie wychodzi na ulicę. Zostaje w to biernie wciągnięta. Na wikipedii, można przeczytać, że akcja uwolnienia Baadera z aresztu, była kierowana przez Ulrike. W filmie jest zgoła inaczej. Zostaje użyta jako wabik, wszak dziennikarce wolno więcej, podstawiają ją więc pod przykrywką pisania książki. Założenie było takie, że nikt nie zginie. Stało się inaczej, zamiast zachować zimną krew (!) Meinhof przestraszona ucieka wraz z grupą, tym samym przypieczętowując swoją przynależność do komando. Wszystko dalej dzieje się poza nią a jej uczestnictwo w zamachach i wszystkich akcjach jest poniekąd mimowolne. Dzieci nie porzuca, dzieci po szkoleniu w Palestynie, zostają jej odebrane, do czego przyczynia się Gudrun mijając się z prawdą w roli tłumacza. Manifesty, celne, zajadłe i agresywne pisze po części sama, po części pod presją członków grupy. Nie przyjmuje do siebie zbiegów, to oni sami szukają u niej schronienia, wiedząc, że jest bezpieczniejsza. Ulrike zostaje wciągnięta w wir wydarzeń, choć widać, że nie do końca się z nimi zgadza, nie odpowiadają jej środki, ale jednocześnie, nie sprzeciwia się, wiedząc jakie konsekwencje ponoszą zdrajcy. Ponosi więc te drugie, osobiste. I tak się to kręci, do czasu aż guerilla nie zostanie skutecznie przygaszona, kiedy czołowi przywódcy, w tym i Meinhof, trafiają do więzienia. Na ich miejsce, wkraczają młodsi i kontynuują dzieło, mniej jednak dbając o idee, a bardziej o liczebność ofiar śmiertelnych... W tej historii Ulrike również jest zagubiona gdzieś w środku, zupełnie jak w książce, tyle, że nie popełnia samobójstwa z powodu własnych sprzeczności, a z powodu ostracyzmu, którego stała się ofiarą. Już wcześniej zarówno Baader jak i Ensslin, zarzucali jej wiele, między innymi właśnie bierność w działaniu.

- To wy jesteście trucizną.
- Nie, to ty, Ulrike – ty jesteś nożem w plecy RAF!

Te słowa padają i w książce i w filmie. Świadczą o tym, że nie zależnie od faktów, Meinhof myślała inaczej, krytycznie, trzeźwo i bardziej niż efekt zastraszenia i siania nienawiści, liczyła się dla niej prawda przemyślana i wycelowana w sam środek, a nie podłożona gdzieś w supermarkecie.

"Jeśli rzuci się jeden kamień, jest to czyn karalny. Jeżeli zostanie rzuconych tysiąc kamieni, jest to akcja polityczna. Jeśli podpali się jedno auto, jest to czyn karalny, jeżeli zostanie podpalonych sto aut, jest to akcja polityczna."
Zależy, z której strony stoisz, zależy czyją opinią się kierujesz, zależy co usłyszysz i w co wierzysz. Ulrike Meinhof może być bezwzględną rewolucjonistką, albo zagubioną intelektualistką. Terroryzm może być aktem przemocy stosowanym w celu zastraszenia, albo aktem desperacji stosowanym w celu zademonstrowania braku akceptacji dla zaistniałych wydarzeń. Może. Tymczasem, paradoksalnie, terroryzm nie jest bronią samą w sobie, jest bronią mediów używaną do kreowania nastrojów i bronią polityków do ich podtrzymywania.


Na podstawie:
Steve Sem - Sandberg, Teresa, Wydawnictwo Czarne, 2009
Baader-Meinhof Komplex, reż. Uli Edel

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Money, money, money...

Dlaczego piloci kamikadze zakładali hełmy? Czyli ekonomia bez tajemnic, Robert H. Frank, Wydawnictwo Literackie, 2009

Do tej pory, najprostszym sposobem, żeby odstraszyć mnie od książki, było użycie słowa ekonomia w tytule, nagromadzenie zwrotu "Dlaczego?" w treści i ujęcie tego wszystkiego w formie poradnika. Tym razem było jednak inaczej, może za sprawą tej krowy na okładce i zrównoważenia ekonomii hełmem. Odważyłam się przeczytać i okazało się, że nie było tam porad jak oszczędzać. Ufff...
Książkę napisał profesor, podobno nazywany "najfajniejszym ekonomista na świecie", razem ze swoimi studentami. Stawiając pozornie absurdalne pytania, na które odpowiadali w formie eseju. Krótkiego, bo to w końcu prawie poradnik. Prawie, ponieważ każdy poradnik, w końcowym efekcie, ma nam dodać skilla z jakiejś dziedziny. A ten tylko pokazuje, że nie potrzeba zbyt wielu umiejętności, żeby myśleć logicznie. Powiedzenie "Nie ma głupich pytań" zdaje się znajdować potwierdzenie.
Odpowiedź na pytanie tytułowe, znałam zanim w ogóle zabrałam się za czytanie i nie brzmiała ona - bo dostają je w przydziale. Później za to, było już tylko ciekawiej. Dlaczego łatwiej znaleźć partnera, gdy już się go ma? Dlaczego producent bielizny, oferuje klientom wysadzane klejnotami biustonosze, których nikt nie nosi? Dlaczego guziki w męskich koszulach zapinają się na lewą stronę, a w damskich na prawą? I dlaczego wypadek po prawej stronie jezdni, powoduje korek po lewej? Zazwyczaj się nad tym nie zastanawiamy, klasyfikując takie pytania, jako zajęcie dla filozofów. Tymczasem, okazuje się, że ma to więcej wspólnego z matematyką, ekonomią i logiką, niż z dywagacjami na temat istoty świata. Chyba, że poniekąd słusznie, założymy, że istotą świata są pieniądze i wokół nich, a nie wokół słońca, się kręci. Dostrzeżemy ich wpływy w psychologii, biologii, kulturze - nie tylko tej masowej. Jakby w każdym aspekcie naszego życia, występowała zasada podaży i popytu. Na całe szczęście, książka jest pełna humoru a odpowiedzi na pytania w anegdotycznych formach. To trochę łagodzi efekt drastycznego uświadomienia sobie, że jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze.
Lubię, kiedy coś zmusza mnie do myślenia i spojrzenia pod innym kątem niż dotychczasowy. Czasem jednak, wolałabym pozostać w przekonaniu, że odpowiedź na pytanie "Dlaczego nie ma lewych i prawych skarpetek?" jest bardziej złożona i nie wynika jedynie z potrzeby oszczędzania. Nadal wierzę, że istnieją sprawy i zagadnienia, których nie da się wytłumaczyć sensownie. Świat byłby smutny, będąc oczywistym.

czwartek, 11 kwietnia 2013

Yes, you can!

Robiąc research do jakiegoś tam tekstu, zdarzyło mi się wejść na forum racjonalista.pl, w dział Filozofia i światopogląd. Naiwnie szukałam kilku konkretnych informacji. Po 48h zielone kółko w zakładce z kartą Firefoxa kręci się nadal, a ja musiałam zmienić komputer, który uległ zawieszeniu, tak konkretne były wypowiedzi. Podejrzewam, że liczba znaków we wszystkich postach tego wątku, przekracza pięć razy objętość ośmiotomowego wydania Britannici. Tyle tylko, że w encyklopedii jest mniej trudnych słów.

Jest taka seria, popularnych i nieco, jak by to ująć grzecznie, wyjałowionych poradników. Powstały zapewne dla tych, którzy lubią rzucać krótkimi hasłami w towarzystwie, żeby sprawiać wrażenie roztargnionych ekspertów. Przy czym są raczej roztargnionymi amatorami z eksperckimi zapędami. Seria owych dzieł, ma wymowny tytuł For Dummies i podobno w oryginale liczy jakieś 1500 pozycji, dotyczących różnych dziedzin życia. Co oznacza, że w polskim przekładzie wyszło ich nie więcej niż pięć. No taki "must read" niemalże...
Nie jestem ekspertem niestety w żadnej dziedzinie. Ale gdybym była specjalistą od połowu śledzi, dajmy na to, to bym wydała taki życiowy przewodnik Philosophy For Dummies. To byłaby bardzo tania książka, bo miała by tylko okładkę. A w wersji ekologicznej, to nawet tego nie, bo dla zdania "Usiądź i pomyśl" szkoda wycinać dwieście hektarów lasów równikowych. Dołączyłabym do niej, chcąc ułatwić ludziom drogę ku zrozumieniu z łatwym zastosowaniem w życiu codziennym, dodatek w postaci Rozmówek. Taki, jaki jest w każdym słowniku. Dzięki niemu, można by było w otoczeniu sprawiać wrażenie myśliciela.

A wyglądałoby to, mniej więcej tak.
Nie należy ograniczać się tylko do jednego nurtu, ponieważ jesteśmy gatunkiem dość wybiórczym, i pogląd zależy od sytuacji w jakiej się znajdujemy, co pozwala nam uniknąć przeziębień, spowodowanych podważaniem słuszności noszenia odzienia zewnętrznego przy dwudziestostopniowym mrozie. Proszę bardzo, i ty możesz zostać filozofem patrząc codziennie rano na termometr za oknem. Tylko trzeba trzymać się kilku zasad.
Po pierwsze, jak już chcesz coś powiedzieć, choć to wcale nie jest konieczne, bo aura milczącego malkontenta poprawia wizerunek, no ale jeśli już na prawdę, koniecznie musisz, to najpierw to skomplikuj.
Nie możesz powiedzieć "Jestem głodna". To zdanie powinno brzmieć trochę jak:
Stając w obliczu konfrontacji niedoskonałości mojej natury, z jej dążeniem do osiągnięcia stanu absolutnego zrzucenia ciężaru wynikającego z zaistniałych samoistnie ograniczeń, muszę przystanąć na chwilę w celu zaspokojenia potrzeb niższego rzędu, których deficyty hamują wzrost pędu poznawczego na szczeblach tych wyższych, co stawia mnie w nie lada konflikcie.
Czy jakoś tak. Kiedy już się tego nauczysz, możesz stosować lakoniczne skróty i dopiero sprowokowany zacząć je rozwijać bez końca. Pamiętaj tylko, żeby nie były jednoznaczne.
Natomiast, na następujące zwykle po zakomunikowaniu głodu, pytanie "Idziemy coś zjeść?", nie jest wskazane udzielenie odpowiedzi twierdzącej, ani przeczącej, ani nawet zwykłe "nie wiem". Na początku należy podważyć słuszność każdego postawionego pytania. Na przykład tak:
A czy ryba karmiona czystym powietrzem, pozostanie nadal zdrową rybą?
Takie ujęcie tematu, bez względu na to, jakiego, powoduje, że rozmówca, po pierwsze, uzna, że odpowiedź brzmi tak i/lub nie, nie wiem. Po drugie, zacznie się zastanawiać nad sensem wypowiedzianych słów i być może podsunie nam jakieś propozycje które pozwolą nam samym w nich go dostrzec.
Proste no nie?
Teraz, kiedy pani w okienku budki z kebabem, zapyta nas "Ostry czy łagodny", a my za cholerę nie możemy się zdecydować, bo nie wiadomo, czy muszą być osobno, czy mogą być razem, powinniśmy zastosować zabieg synkretyczny (to nie jest obraźliwy zwrot):
Taki w sam raz.
I gotowe. Szef kuchni będzie zadowolony, bo pozbędzie się resztek, wrzucając tam co popadnie i jeszcze napluje, wyrzucając z siebie frustrację, jaką wyhodowała w nim żona, a ty wypowiedziałeś właśnie zdanie będące esencją filozofii. Ale uwaga! Bo może się trafić ekspedientka, która również ma zapędy myślicielskie i zapragnie na przykład dociekać podstaw twojego stwierdzenia, pytając "Czyli z  surówką?". I o kant stołu poprzedni sukces. Nie można się jednak poddawać, bo od czego mamy erystykę. Czyli takie coś, co pozwala osiągnąć cel, bez rozbijania krzeseł na głowach rozmówców. A w niej jak byk stoi:
Przedstaw przeciwnikowi jakiekolwiek słuszne, choć nie oczywiste, stwierdzenie. Jeśli odrzuci - wykazujemy, że jest słuszne i triumfujemy; jeśli przyjmie – mamy plus, bo zgodził się z naszym twierdzeniem.
Stwierdzamy więc:
Z ostrygami.
Gwarantuje nam to oczywisty sukces. Najwyżej będziemy zmuszeni do wyławiania widelcem muszelek z baraniego mięsa.
To by było na tyle w kwestiach gastronomicznych. W następnym odcinku zajmiemy się zagadnieniami związanymi z motoryzacją, gospodarką, ekonomią i niech już będzie, z tym połowem śledzi.

Chętnie pociągnęłabym ten temat dalej, ale zawiesiłam serwer.