wtorek, 23 lipca 2013

Die, die my darling...

Lekceważę śmierć.
Sprawiam tym ludziom przykrość i zawód. Nie specjalnie.
I im to dedykuję.


- wierzysz w niebo?
- tak.
- jak? skoro nie wierzysz w boga?
- wierzę w niebo i śmierć. trafię do nieba. rozsypana. będę chmurą. będę powietrzem którym oddychasz. będę wszystkim. wszystkim i niczym jednocześnie. jak za życia. nic się nie zmieni. poza moja świadomością.

Śmierć ma zapach. Wiem to. Zwierzęta pachną tak samo. To ciało. Niektórych to porusza. Ale to tylko ciało. Tylko kożuszek. Kożuszek przez całe życie ogrzewa to, co w środku rośnie. Jak kura, wysiadująca jajko. Nie wierzę w życie po śmierci. Ale wierzę, że dojrzała pod tą pelerynka dusza, jest w stanie być na zawsze. Tam u Ciebie, bo pamiętasz, u kogoś, bo wspomina, a nawet dalej. Tam gdzie zalążek tej duszy został zasiany, za życia. Kiełkuje. To jest życie po śmierci. Nie potrzebujesz do tego ciała, ani świadomości. Umieraj z myślą, że miłość czyni cię nieśmiertelnym. Nie zmumifikuje, bo i po co? Kto kocha ciało? Obumrzesz, ale nie zginiesz. Dlaczego się bać?
Nie płaczę kiedy zdechnie zwierzę.
Zdechnie.
Nie umrze. Zaszlachtuj mnie.
Wiem, że czuje. Ja to wszystko wiem. Ale ono zdycha. Nie umiera. Dlaczego?
Bo kupujesz nowe.
Człowieka nie kupisz. Nie zamienisz. Nie zapomnisz. Sorry. Ale jak umrze tata, to po pięciu latach nie kupisz nowego żeby biegał w kołowrotku. I na odwrót. Jak umrze chomik, to nie kultywujesz jego pamięci przy każdych jego urodzinach. Jeśli tak robisz, to udaj sie do psychoterapeuty.
Wyciągam każdego zagłodzonego kotka spod śmietnika, ale jeśli wyciągnę spod tego śmietnika człowieka, to biorę na siebie odpowiedzialność. Zwierzę mogę odwieźć do schroniska i wierzyć, że tam mu pomogą. Jak z bezdomnym no nie? Nie. Bo zwierze uśpią, jak nie znajdzie domu, albo nie uda im się go wyprowadzić na "ludzi". Z człowiekiem tego nie zrobią. Niestety.
Możesz tylko patrzeć, jak z kogoś kogo kochasz, robią "warzywko". Jak odmawiają mu leczenia powyżej 65 roku życia. Jak nie stosują chemii, bo jest za droga i w ogóle po co? Why? Dusza.
Tam jest i robi swoje. Może się poddać, może walczyć. Whatevershit. Stój i trzymaj za rękę. Nie odchodź nigdy. Bo to, że mówią - tydzień, miesiąc, dwa lata, ale nie kontaktuje... Zawsze kontaktuje. Śmierć mózgu, oznacza śmierć serca, czyli zgon. Może przestać pompować serce, mózg działa dalej. Środek żyje do końca. Pomóż mu zasnąć z godnością.
Pieluchy? No stary, ale ten gość z pielucha ogra cię w szachy, zakład?
Gdybyśmy przestali uśmiercać ludzi, zanim odżyją i pomagali odejść tym, którzy już nie chcą, zauważylibyśmy ta subtelna różnicę.
Przechodzenia ze stanu posiadania, do stanu bycia. To jest śmierć. Nie masz już nic, bo spadek pożrą cmentarne hieny. Jesteś, bo miłość tych najbliższych nie pozwala ci zniknąć.
Tajemnica?
Nie. Sens, za którym gonisz i nieświadomie zatrzymujesz się tylko wtedy, kiedy każą ci założyć czarny garnitur na pogrzeb...


czwartek, 11 lipca 2013

Think. And don't stop.

Po co kopać się ze światem?

Cóż... Po co kopać się z kimkolwiek? Po co żyć? Dlaczego każdy z nas nie ma własnej galaktyki? Dlaczego do jasnej cholery, jesteśmy otoczeni ludźmi, którzy nas tak w oczy kolą i światem który nas bombarduje ta ciemna stroną? Czemu?
Nie wiem.
Ja wiem tylko tyle, że można zostać bucem z własnym telewizorem, albo też człowiekiem z niczym. I znikąd pomocy. Znikąd. Bo karma wraca...

Widzisz w centrum cygankę, brudną, żebrzącą, z niemowlakiem na rękach.
Możesz splunąć jej w twarz, myśląc tylko o tym, ile ci zabiera urząd do spraw emigracji, ile ci psuje widoków zabytkowych na Krakowskim Przedmieściu, ile hajsu wyciągnie od naiwnych dobrych ludzi ile zła ci wyrządziła swoim jestestwem, ile zła wyrządza temu dziecku i niech się do roboty weźmie wreszcie.
A co by się stało, gdybyś pomyślał, że jej mąż, z garniturem złotych zębów, wsadził ją za włosy do nowej hondy civic, wręczając zawinięte w becik dziecko. Cudze, oczywiście, bo jej własne dostało się komu innemu. Pod becikiem ma zaklejone plastrem nóżki, żeby nie wierzgało, i jest lekko niedożywione, żeby ładnie spało, zamiast przeszkadzać. Wywiózł w miasto, zostawił i kazał zebrać pięć stów. Inaczej zero żarcia i w nagrodę cela numer pięć. O ile przeżyje...
Boli cię złotówka? Pięćdziesiąt groszy? Czy jej widok w twoim idealnym świecie?
Think about it.


Widzisz na centralnym bezdomnego.
Siada na ławce, która została przeznaczona dla podróżujących. Na twojej ławce. Przeszkadza ci czytać newsy z Superekspresu i śmierdzi bardziej niż twoje jajka na twardo, które zapakowałeś w podróż do „Lądynu”. Wyciąga z obrzydliwie sfatygowanej siatki, spleśniały chleb i usiłuje to „zwierze” zjeść jak nie przymierzając człowiek, na jednej ławce z tobą. Skandal. Publiczne ławki.
A co by się stało, gdyby ten bezdomny był wykształconym profesorem, który przeczytał więcej o biomechanice niż ty o Joli Rutowicz w tym swoim Fakcie? Co gdyby był ofiarą systemu. W pewnym momencie swojego życia zmuszony do takiej a nie innej drogi, pokonany przez państwo i odrzucony przez społeczeństwo. A jeśli do tego nazwany zbrodniarzem, ubekiem, komunistą... Nikomu nie robi krzywdy.
A nawet jeśli tylko był hazardzistą, którego żona nie chciała już więcej?
Co cię odrzuca, to, że chce zjeść na siedząco jak człowiek a nie leżąc w szalecie? Czy może to, że nie ma radia pod prysznicem? Albo psuje ci image dworca centralnego jako środka Europy?
Think about it.


Słyszysz za ścianą jak sąsiadka wrzeszczy na dzieci.
Kurde, taka dzielnica. Chcesz już się stąd wynieść. Masz dość. Patologia. Norma. Posiniaczone dzieci. Norma. Alkohol. Norma. Przelew, błagasz o przelew od milionera, żeby już się stąd wynieść. Masz normy ponad normę. Ile tego można słuchać? Ile patrzeć? I znikąd pomocy. Znikąd. Bo karma wraca.
I za normę uznasz interwencję policji. I nawet nie zauważysz, że zabierają jej dzieci. Bo leciał w telewizji serial. Przecież nie będziesz się gapił w patologię. Lepiej w telewizor z ładną scenografią.
A gdyby tak w kulminacyjnym momencie iść i z uśmiechem zapytać, czy może nie pomoc przy dzieciach? W nogę nie zagrać? Na spacer iść? Po co. Zaharowany jesteś. Cudze dzieci niańczyć?
Cukru pożyczyć, suchy chleb dla konia, zapytać czy mają światło, chociaż wiesz, że mają. Cokolwiek. Co jeśli uda ci się rozładować napięcie? Czasem nie trzeba wiele.
Boli cię robienie tego dla własnego sumienia? Boli cię, że dasz coś od siebie? Co boli człowieka, który zasypia spokojnie nie robiąc nic z otaczającym go światem? Jak daleko zajdzie?
Think about it.

I widzisz zwierze. Na drodze potrącone.
Chce ci się swoje porshe zatrzymać, żeby odsunąć?
Żeby wypadek spowodować?! No way!
A może by tak na poboczu. I może by tak jednak mieć z jedne rękawiczki. Boli?
Think about it.


I widzisz zwierze. Cierpiące.
Zaślinisz się z oburzenia, jak tak można. Oplujesz z pogardy dla ludzi którzy to robią. Ale nie zrobisz nic.
A może by tak, powiedzieć właścicielowi, że przywiązanie psa na mrozie przed sklepem, to nie najlepszy pomysł? A może by tak zabrać konającego kota do weterynarza? A może odwieźć do schroniska psa który się pałęta sam. A może chorego gołębia odnieść na bok? A może reagować za każdym razem jak ktoś psa leje smyczą? Boli?
A no boli. Bo się trzeba przejąć a nie zakładać maskę empatii dołączona do wyprawki noworodka.

Rozumiem was. Ale nie chce rozumieć.
Bo mnie boli.

wtorek, 9 lipca 2013

Shemale

(cały poniższy tekst, tak w ramach uprzedzenia zarzutów, nie dotyczy przypadków zaburzonych psychicznie, które zdarzają się obu płciom)

Jestem mizoginistką.
I bardzo mi z tym dobrze.

Rozglądam się dookoła już od 27 lat i jestem w stanie stwierdzić, że spora część kobiet, najzwyczajniej w świecie przynosi wstyd mojej płci.
Nie lubię Was przeważnie za ten roszczeniowy stosunek do mężczyzn, których jest mi coraz bardziej szkoda. Poważnie. Zajeździcie ich kiedyś na śmierć i wyginą. Przykro mi patrzeć, jak wiele z wartościowych osobników jest traktowana instrumentalnie na zasadzie maszynek do:
- spełniania Waszych oczekiwań;
- urastania do Waszych wymagań;
- dogadzania Waszym potrzebom;
- zarabiania pieniędzy (często na powyższe, kiedy już zdacie sobie sprawę, że to tak beznadziejny egzemplarz, który potrzebom emocjonalnym nie sprosta, to chociaż groszem niech rzuci).
Patrząc na przebieg rozwodów, obserwując z pozycji świadka kłótnie, problemy i przyczyny rozstań, wydaje mi się, że ktoś powinien zwrócić Wam uwagę na kilka drobnych szczegółów. Tak. To będę ja.
Zostałam adwokatem diabła.

Wbrew powszechnym opiniom, mężczyźni mają bogaty zestaw emocji, tak jak kobiety.
Tylko sposobów na ich wyrażanie potrzebują mniej.  Przecież na widok małego, puchatego szczeniaka wystarczy się uśmiechnąć, nie trzeba skomleć, piszczeć, wzdychać i omdlewać. Spróbujcie kiedyś, to nie boli. Jeśli chodzi o te wyższe - też je mają. Zwykle jednak są nimi tak przytłoczeni, lub przerażeni kiedy je zauważą, że trochę markotnieją. Zwłaszcza jeśli wiążą się z czymś na czym im bardzo zależy.Na zewnątrz wyglądają może nieco jak wyprowadzony z równowagi Arnold Schwarzenegger, ale gwarantuję, że nie zaczną zabijać dopóki nie powtórzysz po raz ósmy "no może byś ze mną porozmawiał?".
Dlaczego?
Bo nie chcą Ci powiedzieć, babo jedna, że jesteś wredną zołzą i strasznie starają się zapanować nad tym, żeby nie powiedzieć nic głupiego, bo im zależy, ale Ty im tego nie ułatwiasz, bo prowokujesz drzemiącą w rycerzu wolę walki, upierając się, że jednak gapił się na biust tej Jolki z imprezy, jak on to robił odruchowo, ale przecież Ci nie powie, bo dla Ciebie to abstrakcja, jak byś wcale nie zauważyła, że Jolka ma biust, oraz nie zerknęła na niego ani razu, co?
Nie na siłę, nie na litość, nie przypierać do ściany. To jak bóg-honor-ojczyzna dla młodzieżówki onr'u. Jasne? Chyba, że chcesz wylądować pięć lat po ślubie z emocjonalnym kłębkiem nerwów, który boi sie wyjść do sklepu, żeby przypadkiem nie zrobić nic źle.

Skąd się biorą absurdalne kłamstwa i zaprzeczenia?
* Boi się, kobieto.  Bo zrobisz awanturę, zarzucisz fochem, zaszantażujesz, whatever!
* Nie chce stracić twarzy, to podkoloryzuje. Ale to nie groźne i powinnaś o tym wiedzieć, zanim to powie. A potem zapewnić, od niechcenia, że nawet gdyby zrobił inaczej, to i tak będzie superfajny. Bo będzie nie? Gdyby nie był, to byś z nim nie żyła. A jeśli, wytykanie błędów i równanie z ziemią oraz kładzenie na łopatki, kogoś kogo kochasz, sprawia ci satysfakcję, to polecam wizytę u terapeuty, bo to nie jest zdrowe...
* Walczy sam ze sobą, chciałby być taki, jakim go widzisz (dosięgnąć tych podniebnych poprzeczek, które mu ustawiłaś) ale zdaje sobie sprawę, że jest inny i zawodzi. I jeśli z takich przyczyn, mężczyzna Cię oszukuje, to nie z nim jest źle. Kim trzeba być, żeby pozwolić bliskiej osobie na dyskomfort w byciu sobą?! Mężczyzna to też człowiek, też się myli i popełnia błędy i ma do tego święte prawo. Ty możesz ewentualnie tego nie tolerować i uczciwie go zostawić, szukając dalej księcia na białym rumaku. Czy tam w czerwonym ferrari.

Mężczyzna staje się leniwy, nieobecny i bierny nie bez powodu.
Marzysz pewnie o tym, żeby razem przygotowywać kolację, żeby kontakt w przedpokoju był naprawiony od razu i żebyś nie musiała czytać 50 twarzy Greya do snu, tylko miała je na żywo.
Powiem jak do dziecka. A buzie masz od czego? Od tapetowania czy od komunikacji?
Gotowanie? Skąd on niby ma wiedzieć, jak się robi sos do polędwiczki cielęcej? Jak ma coś zepsuć, to woli nie próbować.  Ale możesz go przecież nauczyć, zamiast opieprzać, że krzywo marchewkę pokroił.
Coś nie działa? To może zamiast kręcenia nosem na widok nie naprawionego kranu, oraz robienia miny strasznej czarownicy z chatki na kurzej łapce z powodu nieskręconego regału, weźmiesz w rączkę młotek i zalotnie oświadczysz, że będziecie się teraz razem pocić. No takie trudne doprawdy... Lepiej położyć dzieci spać, zalegnąć ze zmęczenia przed kolejnym wydaniem Faktów i złorzeczyć jak to ciężko w życiu bywa i jeszcze ZERO OPARCIA w mężczyźnie.
Z tym seksem to też tak dziwnie. No zwyczajnie czasami trzeba im pokazać, gdzie mamy "miniaturkę" penisa zwaną łechtaczką, oraz ustalić spektrum własnych zainteresowań w dziedzinie łóżkowej. To jakaś grubsza filozofia, czy co?
I jeśli za każdym razem, kiedy mu coś nie wyjdzie, spiszesz go na straty, to nie oczekuj, że się jak feniks z popiołów odrodzi silniejszy. Każdy ma czasem dość.

Że Cię nie słucha?
Cóż, jak by to powiedzieć... Ja tez Was przeważnie nie słucham, wyłapując tylko te ważniejsze stwierdzenia, żeby to zakamuflować w razie pytań. Dlaczego tak się dzieje?
Nikt ci nie pomoże wybrać spodni. Nawet przyjaciółka. Gust i styl, to jest coś na co pracujesz latami, po to, żeby nie ulegać wpływom i jest na tyle indywidualny, że prośba o pomoc, jest zwykłą kokieterią. Wyłudzaniem komplementów. Gdyby było inaczej, zwróciłabyś się o radę do stylisty, a nie do faceta w rozciągniętym t-shircie z logiem Misfits, albo do przyjaciółki, która za żadne skarby świata (dlaczego?!) nie kupi sobie takich samych jeansów jak Ty, więc podświadomie powie Ci, że lepiej wyglądasz w tych które jej sie nie podobają. No opanuj się kobieto. Serio potrzebujesz opinii osoby obok przeglądając się w lustrze?
Nie słucham też, kiedy mówicie "a może tutaj tą szafę, co o tym myślisz?". Nie chcesz wiedzieć co myślę. A ich nie interesuje gdzie ta szafa jest, byle by gdzieś stała. Nawet jeśli mają jakieś swoje zdanie na ten temat, to i tak boja się powiedzieć, bo to przecież kulturowo ugruntowane, że Wy się na tym znacie lepiej... Warto jednak czasami po prostu zapytać, jak sobie wyobrażają wspólną przestrzeń. Wieszanie wszędzie błękitnych firanek, może powodować długotrwałą traumę.
Kiedy mówicie o tym, co Wasza mama/przyjaciółka/siostra powiedziała, tez zwykle się wyłączam. Mężczyźni robią to samo, w ramach zasady oko za oko, bo kiedy Ci mówią jak pięknie Andrzej wywinął orła przez stół do brydża w ostatnią sobotę, to robisz zniesmaczoną minę. Jakbyś się nigdy nie pośliznęła o zużytego pampersa.
Lubią rozmawiać za to o polityce, historii a czasem o filmach i książkach. Ale nie o tych z Hugh Grantem i nie z serii harlequin.
Nie muszę mówić chyba o tym, że nie słuchają Cię wtedy akurat, kiedy jest mecz, lub jakiekolwiek dla nich ważne wydarzenie. To tak, jak byś usiłowała skupić się na rozmowie, jednocześnie depilując woskiem okolice bikini...

Dochodząc do końca, John Gray sie mylił. Mężczyźni nie są z Marsa, a kobiety nie są z Wenus. Wszyscy jesteśmy z Ziemi. Jesteśmy ludźmi. Jeśli chcemy być zrozumiani, musimy sami wykazać wolę zrozumienia. Nie wiem, kto wymyślił tak drastyczny podział na emocjonalność płciową, ja zupełnie się z nim nie zgadzam. Nie jestem ekspertem, ale nigdy też nie zostałam potraktowana "jak słabsza płeć". Jesteśmy równi, tylko modne jest przypisywanie utartych cech kobietom i mężczyznom. Po co? Żeby nasilić nieporozumienia? Dlaczego nadal, kiedy kobieta podniesię raz rękę na dziecko, to jest to akt frustracji i puszczają jej nerwy, a kiedy zrobi to mężczyzna, staje się katem z miejsca, bez osądzania przyczyn? Dlaczego kobieta porzucająca męża jest "niedoceniona" a mężczyzna robiący to samo "nieodpowiedzialny"? Takich przykładów jest masa. Kobiety z jednej strony, sprzeciwiają się uprzedmiotawianiu, z drugiej same wpasowują się w tą rolę, twierdząc, że sztuczne cycki, to tylko jej fanaberia. Prawa samotnych ojców, to jakaś czarna utopia. Gwałt na mężczyźnie? No heloł, to przecież nie ma miejsca, tak jak przemoc. To on jest cienias, bo nie odda, jak go taka jedna patelnią napieprza. Feministki? Co to dzisiaj znaczy feminizm? Ja chcę, Ty masz mi dać, spróbuj odmówić, to Cię oskarżę o bycie facetem. I tyle. Opanujcie się troszkę. Amazonki nie skończyły najlepiej...
Patriarchat był zły.
Grożący matriarchat też.
Dorośniemy do partnerstwa?