czwartek, 23 sierpnia 2012

Eksperyment

Ikea zorganizowała w środku miasta symulację. Postawili barak umeblowany tymi swoimi tekturowymi meblami i zakładali ludziom na oczy, specjalne gogle, żeby mogli się poczuć jak niewidomi. Oczywiście, że to nie była reklama, skąd, przecież zamknąć oczy w domu i próbować się poruszać w ten sposób, to nie jest to samo, co takie proszę Państwa gogle...
Ja też wymyśliłam symulację, taką non-profit.

Połóż się na łóżku, nie, nie wygodnie i nie rozluźniaj się, po prostu się połóż. Zmuś własne ciało, żeby nie poruszyło się o milimetr. Ani głowa, ani ręka ani żaden najmniejszy mięsień. Dla ułatwienia, można poprosić kogoś o skrępowanie (tylko proszę, niech was potem rozwiążą, bo będę miała problemy z prawem). Tylko mrugasz i oddychasz. Nie wypowiadasz ani jednego słowa a twoja mimika jest ograniczona. Słyszysz, czujesz i widzisz, nie możesz jednak reagować. Twoi bliscy krzątają się w kuchni, śmiejąc się i rozmawiając. Tobie włączyli telewizor. Niestety, to nie ten kanał, który cię interesuje. Trudno, pooglądasz telezakupy... Teraz wchodzą do pomieszczenia, wnosząc ciasteczka i zapach świeżej kawy. Rzucają ci przelotne spojrzenia i uśmiechy, szepczą coś o opiekunkach środowiskowych. Zagryzają tą kawę ciasteczkami, a ty leżysz obok z pełną pieluchą. Może z troski, a może dla własnej wygody, przesadzają cię na wózek i wywożą na taras. Jest trochę za duszno, pocisz się, ale musisz poczekać, aż ktoś zajrzy. Masz czas, masz mnóstwo czasu, na myślenie. O rzeczach istotnych, lub tych mniej. Masz może, jakiegoś boga, z którym możesz porozmawiać. Masz rutynę, bezpieczną rutynę. Nie za dużo bodźców, bo jak wiadomo ich nadmiar drażni. A może po prostu nikt nie powiedział twoim dzieciom w szpitalu, że dobrze byłoby czytać ci książki na głos, albo chociaż codzienną prasę. Kiedy skończą podwieczorek, przyjdą po ciebie, żeby cię umyć. Twoja najstarsza córka, razem ze schorowaną żoną, będą myć cię gąbką i zmieniać brudne pieluchy, z miłości. A ty, nie będziesz mógł nawet, okazać wdzięczności. Może byłeś kiedyś profesorem na politechnice i może zjeździłeś świat wzdłuż i wszerz, ale tym razem nie znajdziesz sposobu na wyrażenie czegokolwiek, chociaż twoja wyobraźnia nadal pracuje. Twoje prawnuki będą bawić się w piratów pod kołami twojego wózka, a ty będziesz słuchać. Słuchanie, to coś, czego w życiu się nie nadużywa, a ty masz już tylko to. Cóż z tego, że widzisz, każdy przedmiot i każdy detal w twoim otoczeniu znasz na pamięć, mógłbyś go narysować, w wyobraźni... Tym samym wzrokiem, lustrujesz też twarze bliskich, uśmiechnięte, zmęczone, cierpiące. Zastanawiasz się, jak wygląda twoja. Któregoś dnia, przyprowadzą Opiekunkę, tłumacząc ci, że ona zna się na tym lepiej. Ale będziesz wiedzieć, że to nie dlatego. Będziesz tam leżeć, ze świadomością bycia ciężarem, dla tych, o których dbałeś całe życie. Zobaczysz też, jak opiekunka instrumentalnie wykonuje swoje obowiązki, być może czasem złorzecząc. Jak nie dba o to, czy masz ulubione poduszki. Włączy telenowele, którą mimowolnie obejrzysz, kiedy będzie gotowała obiad. Zaschnie ci w ustach i nie wiesz, kiedy poda ci wodę. Może nie poda? Odwiedzą cię znów dzieci. Rzucą kilka retorycznych pytań, na które się przecież i tak nie odpowiada, coś opowiedzą i znikną w trybach obracających ich własnym życiem. Zostaniesz znów sam, zamknięty we własnej świadomości. Teatr jednego widza w zupełnie niesprawnym budynku. Kiedy umrze twoja żona, nie będziesz mógł nawet uronić łzy. Cierpienie też zostało ci odebrane. Zostaną ci wspomnienia, przerabiane w myślach codziennie od nowa. Żebyś  nie był sam, dzieci postanowią że wyjedziesz. Do miejsca gdzie zajmą się tobą fachowcy. Spotkasz tam może ludzi, którzy będą do ciebie mówić więcej, a może spotkasz tam tylko zapach szpitalnej pościeli i śmierci. Nie boisz się śmierci, za sprawą twojego boga, czy zwyczajnie dlatego, że gorzej już i tak nie może być. Nieważne, nie boisz się jej, bo zapewne czujesz, że już umarłeś, dla świata, a życie dla samego siebie traci sens...

Niech rozszarpią mnie kruki i wrony, zdania nie zmienię, tak popieram eutanazję. Na własne życzenie, oczywiście i nie zajmę stanowiska co do dzieci, bo akurat w takim położeniu postawić się nie potrafię. Co innego skazać siebie samego na śmierć, co innego decydować za kogoś.
Wiem, że to jest priorytetowy argument przeciwników. Że niby ci co dokonują samego zabiegu, zachowują się jak bogowie którym dano prawo do decydowania o życiu i śmierci. Większej bzdury nie słyszałam. A jakiemu sądowi dano prawo decydowania o tym jak bardzo kto chce żyć? Religia? Też bzdura, bo może ja wyznaję Jedaizm albo Cthulhu? Oczywiście w tym wypadku, mogłabym sama sobie skrócić życie mieczem świetlnym, ale jeśli nie mogę ruszyć nawet palcem? I jeszcze to używanie określeń "morderca", "skandynawskie umieralnie", "bestialstwo"... Czy nawet o własną godność trzeba się procesować? Nie zmuszam katolików do samobójstw, więc może niech oni też nie zmuszają nas do życia za wszelką cenę, tylko dlatego, że uważają je za słuszne.
Dziękuję, za uwagę.

Dla rozładowania napięcia, rosnącego wraz z dochodzącymi do nas informacjami o burzy magnetycznej i zwiększonej aktywności słońca, pragnę zauważyć, że nastanie fantastyczna era w dziejach ludzkości. Bo jak już nam cała elektryka siądzie, to mainstreamowy stanie się nurt Steampunkowy. Przyznajcie się, kto nie marzył żeby wleźć do ekranu telewizora, oglądając Mad Maxa? Już widzę te pustynie, zawalone słupy energetyczne, walka o wodę, zakurzone piękności w gorsetach ze złomu. Fajnie będzie, mówię wam, nie ma się czego bać. Wreszcie się skończy walka polityczna na słowa, zaczną się ganiać z dzidami i wozić bryczkami (a nie brykami S-klasy). Więc korzystajmy z internetu wszem i wobec, bo niedługo będziemy mieć portale między galaktyczne a nie społecznościowe, tablice z listą zakupów, a nie na fejsbuku i czaty w krzakach na polowaniu, a nie na onecie. Idę konstruować baterie słoneczne do aparatu, bo tego mi będzie brakowało.

środa, 22 sierpnia 2012

A szare jest szare.

Wśród młodzieży, zaobserwowałam nową falę - nagonki na fałszywych ludzi. I mnożące się infantylne manifesty pisane czcionką Calibri na zinstagramowanych zdjęciach. Fałszywi ludzie? A kto jest prawdziwy? Szczególnie w internecie. Tlenione małolaty z pomalowanymi na Hard Pink tipsami, nienawidzą fałszu, tak bardzo, że wynajmą kolegów do skopania cie w bramie, rzecz jasna, po to, żeby nie brudzić własnych rączek. To takie prawdziwe. Naturalne piękności, podkręcają własne zdjęcia w photoshopie, bo nie znoszą fałszowania urody sztuczną opalenizną, tapetują twarz w stylu "au naturel" kilogramem kosmetyków, bo wszystko inne, to przecież sztuczne. Natomiast te stylizowane na Audrey Tautou, noszą pod pachą Edgara Alana Poe, bo czarny kruk jest taki metafizyczny, zakładają okulary z szybkami, nie zdając sobie sprawy z tego, że ci którzy je noszą naprawdę, zepsuli sobie wzrok czytając po nocach a nie oglądając okładki. Są jeszcze takie wyzwolone, które osiągnęły kulminacyjny punkt emancypacji kiedy tata kupił im mieszkanie,  zapłacił za studia i otworzył konto. Smutni chłopcy, szukający pocieszenia w szatanie na złość babci, opierający swoją wiedzę na smętnych wywodach Charlesa Mansona postawionego przed sądem. Przez wpajane od dziecka, czarno białe spojrzenie, mamy potrzebę przynależności, a czasem, żeby gdzies przynależeć, trzeba coś sfałszować, coś udać, jak inaczej wejść w subkulturę bez ośmieszania się nie wiedzą? Takie czasy, że nie należy pytać, należy wszystko wiedzieć, już na starcie.  Na początku trzeba zmyślać... Potrzeba zrzeszania się w jakieś stada, rodzi zakłamanie. Są nas miliony i każdy jest inny, a to sprawia, że nikt do końca nie jest w stanie idealnie się dopasować. Można by tak długo i właściwie bez końca, bo obłuda, jest cechą człowieczeństwa. Nie da się od niej uciec, a na ramieniu każdego, siedzi taki mentalny edytor, który nas stylizuje. No proszę, kto nigdy niczego nie sfałszował niech pierwszy rzuci mięsem. Kto nigdy nie uśmiechał się do ciotki, zadającej idiotyczne pytania przy stole, w głębi duszy poddając ją najokrutniejszym torturom? Albo "wszystko w porządku, to tylko zmęczenie" zamiast "naprawdę mnie nudzisz"? Samo flirtowanie nawet, to istna symfonia fałszu.
Jim Carrey w filmie Kłamca, kłamca, zaprezentował utopijną wizję szczerego człowieka. No nie da się, chyba, że nagle ogarnęłoby to całe społeczeństwo i w pakiecie z prawdomównością, znajdowałaby się również wyrozumiałość. Fałszujmy sobie dalej, ale taktownie i z umiarem. Bo fałszywy człowiek też jest prawdziwy, jeśli tylko leży to w jego naturze.
Ciągnąc dalej, sprawę black&white, której słuszność wprost uwielbiam obalać...
Tvn24 zaatakowało mnie niedawno wstrząsającą wiadomością, że rodzice porzucili dziecko na lotnisku. Podkład muzyczny w reportażu, był chyba wzięty ze Szczęk, a wypowiedzi utrzymane w tonie piętnującym, co na pierwszy rzut oka, zdawało się być słuszne. Nawet miałam okazję zobaczyć jak wygląda Rzecznik Praw Dziecka, bo już myślałam, że to tylko postać fikcyjna. W każdym razie, było to w skrócie tak - rodzice z dwójką dzieci, udają sie w celach wypoczynkowych w kierunku Grecji, na lotnisku, okazuje się, że to młodsze ma nieważny paszport. Szybka decyzja, podrzucają dziecko obsłudze, dzwonią po kogo się da, żeby po nie dojechał, wsiadają, lecą, a w kraju powieszono na nich wszystkie dostępne psy, postawiono w stan oskarżenia i w ogóle nagle cała prokuratura była na nogach. Nie, ja nie popieram zostawiania dzieci na lotniskach, ale porobiło się naprawdę ostro. Jedni wsadzili by "wyrodną matkę" do więzienia i zabrali jej dziecko, drudzy mówią, że to przecież nic wielkiego (to ci którzy zostawiają w samochodzie śpiące niemowlęta, udając się do sklepu i również uważają to za rzecz normalną). Ja uważam, co następuje:
1. Kto nie sprawdza paszportu przed zagranicznym wypadem?!
2. Dlaczego zmartwiona i zbulwersowana obsługa, nie kazała tych "wyrodnych rodziców" zatrzymać przy odprawie, skoro podobno nie zgodzili się zająć dzieckiem, do przyjazdu opiekuna? Jak bym spróbowała wnieść na pokład cążki do paznokci, to by wstrzymali cały lot...
3. Matka nie jest wyrodna i jestem pewna, że kocha swoje dzieci, miała po prostu niewiele czasu na podjęcie decyzji, a my mamy całe dnie na rzucanie opinii.
4. Nie zostawiła dziecka na pastwę losu, opiekunkę zatrzymały korki, czy bóg wie co. Dodam, że np. nieletni pasażerowie mogą podróżować samolotem sami i znajdują się wtedy pod ścisłą opieką stewardess, czy w takim razie rodziców, którzy je wysyłają też należy ukarać?
5. Czemu nadal nikt nie zorientował się, że każde dostępne media bazują na ludzkich emocjach i używają konsekwentnie dobranych słów, dla zbudowania atmosfery?
6. Jasne, że dla tego dziecka, zapewne był to szok, ale nie nieodwracalny. Będzie się bało następnym razem, że rodzice mogą zniknąć, ale wrócili. I jeśli więcej się to nie powtórzy, to odzyska równowagę. Czemu nikt tak bardzo nie przejmuje się tymi dzieciakami z Izb Dziecka? Do nich nikt nie wraca...
7. Ciekawe jak dobrze się bawili w Grecji. I dlaczego nie wpadło im do głowy, żeby jedno z rodziców się poświęciło i zostało na miejscu, a drugie poleciało ze starszym dzieckiem. Bilet przecież można zwrócić...
8. Wniosek końcowy - po raz kolejny okazuje się, że każdy jest specjalistą od wydawania osądów, nie biorącym pod uwagę nic innego niż własne poglądy.
Czarno białe poglądy.
Keep calm, and start thinking, for christ's sake...

czwartek, 2 sierpnia 2012

"Ten percent luck, twenty percent skill"

Jeśli należysz do tej grupy, która ma dla narzekających na sytuacje w kraju, fantastyczną radę "Jak się nie podoba, to wyemigruj", to sobie nie zawracaj głowy czytaniem, bo będę narzekać.
I to bardzo.
To wcale nie chodzi o to, żeby uciekać do raju pełnego jednorożców, żrących koniczynki na końcu tęczy, albo do plastikowej, postindiańskiej nibylandii. Chodzi o to, żeby w tym słowiańskim grajdołku, życie zaczęło płynąć zgodnie ze wskazówkami zegarka, a nie w poprzek i żeby ludzie przestali się na to gapić przez różowe okulary tabelek statystycznych.
Miałam zacząć od siebie, ale zacznę od resocjalizacji. Żeby tak na próżno nie gadać, przygotowałam się, oglądając wszystkie reportaże i dokumenty o bezdomnych, recydywistach i młodzieży z domów poprawczych. Te z przed lat 5, 3, ówczesne, te które nigdy nie powstały, i te które jeszcze nie powstały też, nawet te, o których reżyserzy dopiero myślą. I kręci mi się już od tego w głowie, bo niby sprawa banalnie prosta, a jednak okazuje się, że resocjalizacja i pomoc jako taka, nie rządzą się prawami logiki.
Może to dlatego, mało kto wierzy, że samo zjawisko powtórnego przystosowania do życia w społeczeństwie ma szansę zachodzić w wielu przypadkach, jeśli jest mądrze przeprowadzone. A nie tylko w książkach dla studentów. Nie, nie wierzę, że seryjnego mordercę, gwałciciela, psychopatę i pedofila można zreedukować. Nawet metodami Anthony’ego Burgessa, stosowanymi na Aleksie. Ale wierzę, po obejrzeniu tych filmów, że istnieje grupa bezdomnych, którym państwo odcina drogę powrotną, że wielu recydywistów, staje się nimi ze względu na brak jakichkolwiek perspektyw, z nudów i wygody, którą zapewnia im system penitencjarny, a także, że wielu małolatów, dorastających w patologii rodzinnej i trafiających do zakładów poprawczych, można uchronić przed wdepnięciem w jeszcze większe szambo. Wspaniałym przykładem, jak tego nie robić, jest pomysł Pana Reżysera Roberta Glińskiego, tego od "Cześć Tereska". Pominę walory filmu, bo o tym można by osobny wywód popełnić. Pobawił się w pana boga, dając tym dwóm dziewczynom wielką szansę. Szansę? Na co? Na showbiznes? To niby mniejsza patologia, niż ta którą miały w poprawczaku? Nie skorzystały z niej podobno. Ciekawe dlaczego... Mam teorię - może dlatego, że to dla nich abstrakcja? Podejrzewam, że w ich mniemaniu, to nawet nie była praca. Pobyły w centrum zainteresowania, potraktowały to chwilowo, bo w ich życiu wszystko jest chwilowe. Jak dorastasz w domu w którym wszyscy leżą pijani na podłodze i okazyjnie nakarmią cię sąsiadki, ktoś weźmie na chwilę, ktoś przelotnie zainteresuje, to wszystko jest nietrwałe. Zupełnie jak okazja zagrania w filmie. Nikt ich nie nauczył, co to wiara we własne możliwości, wiara w samego siebie i jak to wykorzystać, żeby móc na tym np zarobić. Przyszedł pan z ekipą, dał możliwość wyrwania się za kraty, fajnie było, zapłacili, wzięli do jakiegoś programu i już. Czerwony balonik w prezencie od babci, na zdewastowanym śmietniku pełnym butelek wódki. Czego więcej może spodziewać się dziewczyna, która uczy się jak przetrwać z dnia na dzień, a nie myśli perspektywicznie? Jasne, no przecież nie pan Gliński będzie je wychowywał, on tylko na nich zarobi. Od wychowania jest państwo, skoro rodzina nie trzeźwieje. I co robi to państwo?
1. Karmi i uczy matematyki w zakładzie poprawczym.
2. Resocjalizuje robótkami ręcznymi na terapii i psychotropami na depresję.
3. Wypuszcza z zakładu.
I dalej, niepełnoletnich pilnuje potem kurator, pełnoletni idą w świat, ot tak, po prostu...
Trafiają do więzienia, szybciutko. Dziwne? Nie, mają ciepło, mają jedzenie, zero wysiłku, inni myślą za nich. Teoretycznie, bo gdyby naprawdę myśleli, to w więzieniu do dziś, zamiast internetu, byłby obowiązek pracy. Jasne, mamy bezrobocie, i oni pewnie zajmowali by nam miejsca pracy, prawda? Tylu chętnych do budowy dróg jest przecież, do sprzątania ulic...
Co robi więzień? Jak mija jego dzień?
Wstaje na apel, jest prowokowany przez klawiszy, z nudów kombinuje, robi tysiąc pompek, śpi wpędzając się w apatię, łyka tabletki w ramach konsultacji psychologicznych, co ambitniejszy - czyta i się uczy. Później wychodzi, tak jak trafił do więzienia, i... już.
Może kurator znów, ale psycholog? Terapeuta? Leczenie uzależnień? Najprostsza na świecie praca? Jakiś sens egzystencji, widmo powrotu do społeczeństwa? Cień szansy. Z wyrokiem w niewielu miejscach można podjąć pracę. Nawet jeśli dotyczył żony która w obronie własnej i dzieci, zadźgała męża psychopatę nożem. Dzieci straciła prawdopodobnie, perspektywy też, to pytam, co w życiu da jej nabyta umiejętność wydziergania na drutach kurczaka na jajko? Albo idzie na ulicę i wraca szybko tam skąd wyszła, albo staje się bezdomna. A bezdomnym daje się obiady, skarpetki i wyrzuca się ich za drzwi, bo na pewno przecież piją, ćpają i sami chcieli wieść taki żywot. No zgoda, tacy też są. Ale daje się wędkę, nie jałmużnę, właśnie po to, żeby odizolować jednych od drugich. Nie chcesz pracy? To nie. Idź żyj w kanałach, zbieraj puszki, czyściej będzie. I tu pojawia się kolejny bezsens systemu. Wychodzi z więzienia - staje się bezdomnym - zamykają go z powrotem, np za to, że nie płaci alimentów - wychodzi... i tak w kółko. Może to i tanie jest, ale produkuje bezproduktywnych obywateli. A dlaczego właściwie oni nie mogliby sobie żyć na tych ogródkach działkowych? O ile rzecz jasna, nie włamali się tam. I czemu nie mogliby sobie gdzieś pracować, posiadać jakiejś formy dokumentu, korzystać z zasiłku i mieć otwartych drzwi, a taki pan Stanisław z pod sklepu, co wszystko przepija z kumplami, może zajmować mieszkanie obok mnie, za które nie płaci i w którym nie ma prądu, jak sobie ode mnie nie pociągnie i w którym tak śmierdzi, że nawet mój kot nie wychodzi już na korytarz. A jak zrobi awanturę, to go policja nie może zabrać, bo chory na serce jest. Pieniążki państwowe ma, detoks raz na pół roku, za free i nawet mandatów za sikanie i spożywanie nie dostaje, bo straż wiejska macha rączką, ot taki, niegroźny menel. To rozumiem, jest jeszcze tańsze niż realna pomoc dla bezdomnych? Bo pana Stasia nie da się zresocjalizować, on powinien zostać tym bezdomnym z własnego wyboru, bo szansę miał i nie wykorzystał. Kwestia wspomnianej pomocy medycznej, też pozostawia wiele do życzenia. W konstytucji, jest taki zapis o tym, że każdemu, nawet nie ubezpieczonemu, należy się pomoc zdrowotna. Nikt jej nie respektuje i nikt o nią nie walczy, bo kto ma to robić? Bezdomny? Przecież on nie jest obywatelem... Ale mój pan Staś jest i to jakim! Jak się spierniczy ze schodów na głowę, to karetka pędzi na sygnale, bo zagrożenie życia... A to z kolei, kosztuje podatników mniej, niż zdezynfekowanie stóp bezdomnego. No i żyją tak sobie na marginesie społecznym, gdzie można przetrwać dzięki szczęściu i umiejętnościom. A społeczeństwo, które wymyśliło resocjalizacje ślepo egzystuje obok nich. Czasem rysując sobie szlaczki na tym marginesie...
P.S Nie uważam, że za wszystko ma być odpowiedzialne państwo i nie uważam, że rozbudowany socjal, jest korzystny. Uważam za to, że socjal polegający na dawaniu, a nie uczeniu, to studnia bez dna i bez efektów.
Ja też chciałam być wartościowym obywatelem i zdobyć realny i konkretny zawód. Najpierw jeden, potem drugi, w końcu trzeci... Pech chciał, że wszystkie były związane z rzemieślnictwem. Może to dlatego, że jestem kobietą, kilku mistrzów kowalstwa z którymi rozmawiałam, setnie się ubawiło słysząc czego chcę się uczyć. Jeden nawet niedyskretnie spytał, ile ważę. A szkoły nie ma, bo nie ma chętnych... Pan szklarz, wysłał mnie na kurs, a potem zaproponował, że jakieś praktyki ewentualnie. Kursów nie ma, tu w Warszawie nie znalazłam, może źle szukam? Ale określenia "jakieś" i "ewentualnie" i tak mnie trochę zniechęciły. No to złotnik - jubiler myślę sobie. Ale nie, szkoła zmieniła profil i już nie kształci w zawodzie, tylko prowadzi kursy. Na plaster mi taki kurs, ale chyba nie mam wyjścia, dopóki nie trafię gdzieś po znajomości.
Za to, gdybym chciała zostać informatykiem, administratorem, wizażystką, kosmetyczką, ekonomistą, księgową, technikiem bhp, to proszę bardzo. Nawet w prywatnych szkołach, te kierunki są darmowe. Przecież taki deficyt ludzi w tą stronę wykształconych... Nie wiem, co robi technik bhp, ale chyba nie mam predyspozycji do pilnowania higieny pracy, skoro oblizuję pędzelki po terpentynie, mój plan X, zakłada więc opcję ze ślusarstwem. Będę robić takie instalacje, że ci kowale pochowają się w imadła, zrobię mistrza i będę uczyć zawodu kryminalistów, recydywistów i młodzież i będę szczęśliwa. Najpierw jednak przykuję się kajdankami do siedziby Izby Rzemieślniczej, żądając nauki. Nie, nie będę się podpalać pod kancelarią premiera, chociaż przeszło mi to przez myśl.