czwartek, 28 grudnia 2017

Kopipastuje



Znowu mam tyle pracy, że aż takie mądre rzeczy robię...
I nie mogłam się powstrzymać, chociaż to już niemodne.





Moja dziewczyna to fanka BMW. Pół mieszkania zajebane ściereczkami do karoserii i felg. Koty już nie chodzą tylko froterują. Średnio raz w miesiącu ktoś się poślizgnie na takiej nawilżanej i od razu łeb do szycia. W ciągu dwóch lat już z pięć razy byłam na takim zabiegu. Jak tydzień temu poszłam na jakieś losowe badania, to pan z recepcji jak mnie tylko zobaczył, od razu pytał czy się na K2 przejechałam czy na biedronkowej, bo nie wie na jaką sie zdecydowac

Druga połowa mieszkania w pastach i spryskiwaczach. To jeszcze pół biedy, ale jak się kiedyś pomyliłam i okna umyłam woskiem w płynie, nie dość że się ptaki rozbijały o szyby dwa razy dziennie, to jeszcze mi od zewnątrz kazała polerować żeby równo było. Za to jak kupiła aluchrom, to tydzień z nią spała, bo się bała, że mi się felgi z fugami pomylą.

Co tydzień jeździ do biedronki, bo jak nawet niczego nie brakuje to przynajmniej gazetki przywiezie, co tak będzie stało nie jeżdżone, a przy okazji tam do Norauto na chwilę, przelotem, przy okazji tych gazetek oczywiście, ale śmieci to dzieciak codziennie wynosi po 60 litrów worki. Jak jedziemy na zakupy, to z dużymi gabarytami wracam autobusem, żeby przy pakowaniu do bagażnika uszczelka od klapy nie pękła.

Jak już weszła into internety to dzień i noc na BMW Klub Polska. I kręci na forach gównoburze o diesel i gaz. Potrafi drzeć mordę do monitora nawet przez sen, albo wypierdolić klawiaturę przez okno. Jak się kiedyś wkurwiłam, to założyłam tam konto i ją trolowałam, pisząc losowe głupoty w stylu "gaz śmierdzi jajem" albo "seria 3 ssie". Nie nadążałam z otwieraniem jej piwa na uspokojenie. Aha, ma już rangę Clarkson za najebanie 10.000 postów.

Jak dostałam nową pracę, to przez tydzień pierdoliła, że gdybym jechała autobusem, to bym się spóźniła i w ogóle nikt by ze mną nie gadał, gdyby tak pięknie nie zaparkowała, żeby z gabinetu prezesa było widać, a ja specjalnie się kazałam wysadzić trzy ulice wcześniej, bo jak jedną to i tak by było słychać i wszyscy by w oknach stali.

Co sobotę w zimę budzi cały blok o 4 nad ranem, bo trzeba przepalić.

W tym roku sobie kupiła na święta nowe siedzenia. Nawet do Wigilii nie wytrzymała, tylko już wczoraj rozłożyła w salonie i tak siedziała trzy dni na środku trenując zawołania w stylu "kurwa, kierunkowskaz chuju!"

Jak któregoś razu miałam urodziny, to mnie na romantyczną przejażdżkę zabrała. Super prezent. Jedziemy gdzieś wpizdu do lasu, ostatnie 20 kilometrów pcham, a urodziny mam w styczniu, zmęczona chciałam na miejscu kanapkę zjeść i się zagrzać. Wypierdoliła mnie na łono natury, bo jej się żetony do odkurzacza skończyły. Kiedy już się taka zesztywniała z zimna usiłowałam złamać na przednie siedzenie, zahaczyłam nogą o próg i drzwi pierdolnęły aż podsufitka zafalowała. Droga powrotna upłynęła w milczeniu. Na te urodziny dostałam klej do materiału i talon na przyspawanie progów.

Miała kiedyś takiego kumpla, sąsiada, co to sobie razem polerowali maski jak w Karate Kid, bo on miał E36 w kompocie. Raz wpadł na ekhm, jedno piwko. Najebali się i oczywiście cały czas gadają o niebieskich lusterkach, rdzy i zrywaniu dywaników z podłogi w celu wyważenia. Siedzę sobie spokojnie, czytam. W pewnym momencie drą na siebie mordy, czy Active Sound Design czy po ludzku rurę wydechową ujebać.

- weź mnie kurwa nie denerwuj. sractiv sound! co to ma być, żeby bmw z playbacku musiało nakurwiać!

- to twoje czarne to z playbacku jeździ, kurwa, jak z górki popchniesz!

I tym to sobie już kompletnie przejebał, więc się zaczęło.

Kluczyki im musiałam pochować, bo nie wiem ile by to trwało. Od tej pory nie utrzymują kontaktu i nawet nie mówią sobie na klatce dzień dobry. Jak kiedyś ktoś sąsiadowi oponę przedziurawił, to wyniosła sobie krzesełko na parking i nie chciała wracać dopóki nie przekonała się naocznie, że wyjął wszystkie 25 gwoździków, za które paragon znalazłam w praniu. Do dzisiaj na słowo "czarny" reaguje nerwowym "carbon black, kurwa!"

Jakiś czas temu, wypadła jej zaślepka z tylnego zderzaka. Tak się akurat składa, że to małe gówno jest warte więcej niż pierwszy lepszy gruz na otomoto, to się postanowiła złożyć z kumplami. Przypadkiem im też brakowało. Umówili się, że wożą po tygodniu na zmianę. Na początku wszystko szło dobrze, co cztery tygodnie zmieniałyśmy biedronki, żeby się nikt nie poznał, że to nie na stałe. Aż któregoś tygodnia się rozchorowała i nie mogła po te zaślepkę pojechać. Jeszcze ci jej kumple dzwonili, że się wożą jak pojebani i żaden agrotuning, kurwa, więc tylko leżała czerwona ze złości na kanapie i sapała z wkurwienia. Sytuację pogarszało jeszcze to, że nawet jak by się zaparła to nie zatankowała i nigdzie nie pojedzie. W końcu doszła do wniosku, że to niesprawiedliwe, bo przecież po równo się zrzucali i w niedzielę wieczorem wyszła nagle z domu.

Po godzinie dzwoni i mówi, że muszę jej pomoc i żebym superglue wzięła. Wychodzę na zewnątrz a ta na hulajnodze rozbitej o drzewo na parkingu siedzi i krzyczy żebym się pospieszyła. Okazało się, że pojechała zaślepkę zajebać i nie jest pewna czy to ta, więc lepiej ja wkleić i spieprzać do domu. Wkleiła, trzyma, dmucha, żeby na pewno jej żaden Seba z powrotem nie wydłubał a tu nagle dwie fury ze współwłaścicielami zaślepki świecą nam tymi Angel Eyes po gałach, aż mnie zamroczyło. Zaczęło się. Karki drą mordy, że dlaczego zajebała i że ma oddawać, ona się drze, że ją oszukali i się 50zl skladała a nie woziła w ten weekend, zresztą nie może oddać bo przyklejone.


Po kilkunastu minutach sytuacja wyglądała tak:
- moja dziewczyna leży wklejona razem z zaślepką w zderzak, bo ciemno było i się klej omsknął i krzyczy że nie odda;
- karki krzyczą, że ma oddawać;
- jeden ma rozjebany nos, bo za blisko podszedł i za nogę ją próbował odciągnąć więc drugą dostał z kopa;
- dwóch policjantów ciągnie za tą jedną wolną nogę i mówi, że jedzie z nimi na komisariat, bo człowieka pobiła;
- obok stoi całkiem cichy gość i usiłuje panów policjantów poprosić, żeby zabrali ze sobą jednak te karki, bo zaslepka kradziona, z jego auta w dodatku;
- ja błagam żeby klej odpuścił i policjantów, żeby jej nie aresztowali;

W końcu ją policjanci oderwali, niestety razem z zaślepką, karki uciekły a gość zadowolony dostał zaślepkę i jeszcze odstąpił znaleźne.

Moja dziewczyna do tej pory robi gownoburze na forum, bo karki założyły tam specjalny temat w którym przestrzegały przed robieniem z nią jakichkolwiek interesów. Porobiła więc trollkonta żeby ich prześladować. Z tych samych trollkont udzielała się w swoich tematach i jak na przykład wrzucała zdjęcie nowej kierownicy sportowej sąsiada, to sama sobie pisała:


- Nooo, gratuluję! Pasuje do tej zajebistej zaślepki! Widać pasję!


a potem się z tego cieszyła i kazała mi oglądać, jak ją chwalą na forum a teraz mnie ciąga po mieście i każe sobie zdjęcia z betami robić, bo fani się domagają a ona napisała że ma w kolekcji już 15.


True story.

piątek, 25 sierpnia 2017

Socjalizacja


Oglądam Warsaw Shore w ramach studiów socjologicznych młodzieży.
Oglądam Magdę Gessler odmalowującą polaków portret gastronomiczno-psychologiczny.
Wreszcie oglądałam przez osiem lat wszystkie części Shreka, szlifując dowcip.
Nadszedł czas na praktykę.
Oglądałam bardzo długo Szpital Królestwo. Grając w nim drugoplanową rolę. A więc, uczestnicząc.
Mam kilka wniosków. (samo to, że je mam oznacza, że jest to jednak coś wartego zrecenzowania)
Zapraszam.

Trzeba mieć zaawansowane stadium schizofrenii, żeby oddział psychiatryczny Ci w niczym nie pomógł. Albo nie zaszkodził...
Każdy kto tu trafia, choćby nie wiadomo w jak ciężkiej depresji, wylatuje przepełniony chęcią do życia. Przynajmniej przez same drzwi zabezpieczone domofonem i dziesięcioma kłódkami, bo potem zaczynają się schody. Dosłownie. Trzy piętra schodów. Winda jest dla sanitariuszy, pod warunkiem, że akurat działa.
Od początku.
Wyobraź sobie miejsce, w tym szarym, obłożonym mnóstwem obowiązków i konsekwencji świecie, miejsce, gdzie możesz robić wszystko co chcesz. Jeżeli nie zagraża to oczywiście Twojemu życiu. Znaczy to też możesz, jak lubisz poleżeć w pustym pokoju w przyciasnych szelkach. Sprzyja medytacji.
Możesz na przykład dłubać w nosie na środku stołówki i wycierać wszystko o krzesło. Nikt nic nie powie. Bo Pani Halinka nie mówi nic z założenia, Pani Irenka zajęta jest wyklinaniem sąsiadów, komunistów, hitlerowców i sanitariuszy. Pan Zbigniew obmyśla 50 sposobów na zabicie się łyżką, Pan Stefan udaje migrenę, żeby za wszelką cenę dostać się do zabiegowego (taki pokój w którym narkoman znajdzie Nirvanę) a pielęgniarki ganiają Babcię z pampersem.
Więc może i nie masz sznurówek, masło musisz rozsmarowywać łyżką, zabrali Ci ładowarkę, kible się nie zamykają, ale pozyskałeś wolność umysłową. Serio.
I możesz palić. To jedyny oddział szpitalny gdzie tego nie zabraniają, bo nikt nie zamierza ryzykować życiem za zdrowe płuca 20 wariatów.
Wolno Ci także zbuntować się i cierpieć. 24 godziny na dobę. Inaczej niż w domu gdzie zmywanie, pranie, sprzątanie i to Wszystko Co Musisz spada Ci na głowę codziennie. Możesz pomiędzy posiłkami (a te należy raczej spożywać, żeby nie zostać oskarżonym o zaburzenia odżywiania) leżeć jak ameba w wykrochmalonej pościeli. W dodatku zaryczana! Problem pojawia się dopiero w sanitariuszach i lekarzach którzy żeby Ci to leżenie i ubolewanie nad marnością obrzydzić, co 5 minut pytają „jak się pani czuje?”. Po godzinie zdrowiejesz, masz ochotę wstać i tańczyć na stole śpiewając Jak się masz, kochanie jaaaak się maaaasz, aaaa aaaa....
W pewnej chwili nawet zaczyna Ci się to podobać. Bo możesz. 
- jak się Pani dzisiaj czuje?
- jak niedożywiona, wyrzucona ze stada, obdarta ze skóry, przewieszona przez płot postawiony gdzieś na środku prerii, gdzie krajobraz spowija pył i spaliny ze starego dodge'a, fretka, której ktoś na wątłym ciele, sprayem ekologicznym napisał - odpad biologiczny.
- ach
Tak działa jawne cierpienie. Natomiast jeżeli przykryjesz się szczelnie kołdrą, udając, że Cię tam nie ma, wtedy sprowokujesz ich do szukania sposobu na przywrócenie Cię do żywych. Mogą na przykład wypuścić z izolatki dziewczynę, której jedynym zajęciem jest trzymanie pampersa lewą ręką a prawą sprawne przywłaszczanie napoi z cudzych stolików. To uczy empatii. Po 10 pogoni po oddziale w końcu machasz ręką. Niech ma coś z życia. Tobie i tak zaraz ktoś przyniesie milion butelek wody. I pomarańcze. I czekoladę. Tylko nie cholerną maszynkę do golenia, żeby móc w końcu na siebie patrzeć. W szybie. Bo lustra nie uświadczysz.
Wracasz więc do łóżka, po tej lekcji człowieczeństwa, która dla lekarzy świadczy o tym, że zdrowiejesz. Ledwo zaczynasz przytykać poduszkę, muskając ją płatkiem małżowiny, wtem starsza Pani obok w trzy sekundy wyrecytuje jak z automatu 50 razy „och jak by mi tak ktoś przykrył nóżki”. Nie zrobi tego tonem nawołującym sanitariuszy z odległych piwnic. Nie. To robi wołając z kibla o 1 w nocy. Teraz to wyszepcze. Wstajesz, przykrywasz, wracasz, nie zdążysz sobie nawet przypomnieć z jakiego powodu chce Ci się płakać, bo wołają na obiad.
Z miną Rambo, zdecydowanym krokiem, gotowy kroić po raz 10 to jajko łyżką, wkraczasz na stołówkę. A tam Pani Ania, rozładowuje Twój wkurw, ubrana w same skarpetki, w dodatku dwie różne, z kubkiem landrynek, pytając czy zdążyła na pociąg.
Jest też pora leków. Po tym łatwo poznać kto jest nowy. Na hasło „zapraszam po leki” świeżynki pędzą na złamanie karku jakby dawali kilogram kokainy za darmo. Ty, wiedząc już, że hydroxyzyna na Ciebie nie działa, powłóczysz jak zombie nogami, dźwigając uroczy, różowy, plastikowy kubek z wodą. Niektórzy udają, że śpią, żeby pielęgniarki znalazły ich same. Albo nie udają, tylko śpią naprawdę bo maja 80 lat i tydzień temu próbowali popełnić harakiri. Co niestety skończyło się jedynie nieprzyjemnym cewnikiem.
Zabiegowy w którym rozkładają straganik z lekami, ma magiczna właściwość. Za każdym razem kiedy zapytasz co to jest to różowe, albo to małe białe, które masz łyknąć, możesz mieć pewność, że zanim dojdziesz do sali zapomnisz tę nazwę. I możesz wracać dziesięć razy, powtarzać w myślach, przy dobrych wiatrach zapamiętasz pierwsze trzy litery. Próbowałam biegać z powrotem, żeby zapisać. Nie dało rady. Raz o mało nie staranowałam buntującej się na leżąco pod dyżurką Pani Irenki, co wytrąciło mnie ze skupienia. Innym razem z kolei tak skupiłam się na omijaniu przeszkód, że zanim dobiegłam już zapomniałam, bo moje myśli zajęła identyfikacja imion tych przeszkód. Więcej nie próbowałam, żeby się w oczy nie rzucać, bo szelek nie lubię.
Leki za to, nawet jeśli nie masz pojęcia jak się nazywają, mają zaletę kształtującą Twoją erudycję. Możesz w palarni z całym przekonaniem wykładać sposób w jaki działają, efekty uboczne i powody dla których zostały przepisane. Poważnie. Na oddziale znajdziesz mistrzów farmakologi psychiatrycznej. Jeżeli jednak jedynym słuchaczem Twoich deklamacji jest schizofrenik niemowa, który wszystko do jutra zapomni, nie szkodzi. Jutro zrobisz to jeszcze raz, a potem następny, za każdym razem ulepszając swoja retorykę. Cierpliwości i koncentracji uczy także terapia zajęciowa. Trzeba mieć jej całe pokłady, żeby nie zatemperowaną kredka pokolorować kolorowankę antystresową z detalami w rozmiarze pantofelka, nie powiększonego mikroskopem.
Albo rozmowy ze studentami.
Po szóstej takiej pogadance byłam w stanie powiedzieć im o co jeszcze powinni mnie zapytać, bo im umknęło a było dosyć istotne. Po ósmej chciałam już sama ten wywiad napisać, żeby już nie musieć czuć ich zagubienia i konsternacji lekarza.
Nadchodzi czas wypisu. Czekasz jak na maturze, paląc fajka za fajkiem. Bo nie powiedzą Ci – 14, idziesz do domu. Nie. Mówią – pewnie dzisiaj, po obiedzie. Czyli o 16. I nagle oto jest! Wypis! Czytasz, czy udało się zdać. Każdy podpunkt o zaburzeniu o poprawie czytasz jak Zwrotnik Raka w podstawówce, z wypiekami na twarzy. Udało się. Wolność. Wychodzisz, jakoś ot tak, prosto na ulicę. Ostatnia myśl jaka Ci towarzyszy to przegląd asortymentu IKEI pod względem estetycznych łyżek i paniczny strach, żeby nie rozwiązała Ci się sznurówka, bo nie pamiętasz już jak się je wiąże.

Wtem obowiązki i konsekwencje jawią Ci się jako lżejsze do niesienia, niż pościel zalana bimbrem pędzonym przez Panią Anię z landrynek.