piątek, 25 sierpnia 2017

Socjalizacja


Oglądam Warsaw Shore w ramach studiów socjologicznych młodzieży.
Oglądam Magdę Gessler odmalowującą polaków portret gastronomiczno-psychologiczny.
Wreszcie oglądałam przez osiem lat wszystkie części Shreka, szlifując dowcip.
Nadszedł czas na praktykę.
Oglądałam bardzo długo Szpital Królestwo. Grając w nim drugoplanową rolę. A więc, uczestnicząc.
Mam kilka wniosków. (samo to, że je mam oznacza, że jest to jednak coś wartego zrecenzowania)
Zapraszam.

Trzeba mieć zaawansowane stadium schizofrenii, żeby oddział psychiatryczny Ci w niczym nie pomógł. Albo nie zaszkodził...
Każdy kto tu trafia, choćby nie wiadomo w jak ciężkiej depresji, wylatuje przepełniony chęcią do życia. Przynajmniej przez same drzwi zabezpieczone domofonem i dziesięcioma kłódkami, bo potem zaczynają się schody. Dosłownie. Trzy piętra schodów. Winda jest dla sanitariuszy, pod warunkiem, że akurat działa.
Od początku.
Wyobraź sobie miejsce, w tym szarym, obłożonym mnóstwem obowiązków i konsekwencji świecie, miejsce, gdzie możesz robić wszystko co chcesz. Jeżeli nie zagraża to oczywiście Twojemu życiu. Znaczy to też możesz, jak lubisz poleżeć w pustym pokoju w przyciasnych szelkach. Sprzyja medytacji.
Możesz na przykład dłubać w nosie na środku stołówki i wycierać wszystko o krzesło. Nikt nic nie powie. Bo Pani Halinka nie mówi nic z założenia, Pani Irenka zajęta jest wyklinaniem sąsiadów, komunistów, hitlerowców i sanitariuszy. Pan Zbigniew obmyśla 50 sposobów na zabicie się łyżką, Pan Stefan udaje migrenę, żeby za wszelką cenę dostać się do zabiegowego (taki pokój w którym narkoman znajdzie Nirvanę) a pielęgniarki ganiają Babcię z pampersem.
Więc może i nie masz sznurówek, masło musisz rozsmarowywać łyżką, zabrali Ci ładowarkę, kible się nie zamykają, ale pozyskałeś wolność umysłową. Serio.
I możesz palić. To jedyny oddział szpitalny gdzie tego nie zabraniają, bo nikt nie zamierza ryzykować życiem za zdrowe płuca 20 wariatów.
Wolno Ci także zbuntować się i cierpieć. 24 godziny na dobę. Inaczej niż w domu gdzie zmywanie, pranie, sprzątanie i to Wszystko Co Musisz spada Ci na głowę codziennie. Możesz pomiędzy posiłkami (a te należy raczej spożywać, żeby nie zostać oskarżonym o zaburzenia odżywiania) leżeć jak ameba w wykrochmalonej pościeli. W dodatku zaryczana! Problem pojawia się dopiero w sanitariuszach i lekarzach którzy żeby Ci to leżenie i ubolewanie nad marnością obrzydzić, co 5 minut pytają „jak się pani czuje?”. Po godzinie zdrowiejesz, masz ochotę wstać i tańczyć na stole śpiewając Jak się masz, kochanie jaaaak się maaaasz, aaaa aaaa....
W pewnej chwili nawet zaczyna Ci się to podobać. Bo możesz. 
- jak się Pani dzisiaj czuje?
- jak niedożywiona, wyrzucona ze stada, obdarta ze skóry, przewieszona przez płot postawiony gdzieś na środku prerii, gdzie krajobraz spowija pył i spaliny ze starego dodge'a, fretka, której ktoś na wątłym ciele, sprayem ekologicznym napisał - odpad biologiczny.
- ach
Tak działa jawne cierpienie. Natomiast jeżeli przykryjesz się szczelnie kołdrą, udając, że Cię tam nie ma, wtedy sprowokujesz ich do szukania sposobu na przywrócenie Cię do żywych. Mogą na przykład wypuścić z izolatki dziewczynę, której jedynym zajęciem jest trzymanie pampersa lewą ręką a prawą sprawne przywłaszczanie napoi z cudzych stolików. To uczy empatii. Po 10 pogoni po oddziale w końcu machasz ręką. Niech ma coś z życia. Tobie i tak zaraz ktoś przyniesie milion butelek wody. I pomarańcze. I czekoladę. Tylko nie cholerną maszynkę do golenia, żeby móc w końcu na siebie patrzeć. W szybie. Bo lustra nie uświadczysz.
Wracasz więc do łóżka, po tej lekcji człowieczeństwa, która dla lekarzy świadczy o tym, że zdrowiejesz. Ledwo zaczynasz przytykać poduszkę, muskając ją płatkiem małżowiny, wtem starsza Pani obok w trzy sekundy wyrecytuje jak z automatu 50 razy „och jak by mi tak ktoś przykrył nóżki”. Nie zrobi tego tonem nawołującym sanitariuszy z odległych piwnic. Nie. To robi wołając z kibla o 1 w nocy. Teraz to wyszepcze. Wstajesz, przykrywasz, wracasz, nie zdążysz sobie nawet przypomnieć z jakiego powodu chce Ci się płakać, bo wołają na obiad.
Z miną Rambo, zdecydowanym krokiem, gotowy kroić po raz 10 to jajko łyżką, wkraczasz na stołówkę. A tam Pani Ania, rozładowuje Twój wkurw, ubrana w same skarpetki, w dodatku dwie różne, z kubkiem landrynek, pytając czy zdążyła na pociąg.
Jest też pora leków. Po tym łatwo poznać kto jest nowy. Na hasło „zapraszam po leki” świeżynki pędzą na złamanie karku jakby dawali kilogram kokainy za darmo. Ty, wiedząc już, że hydroxyzyna na Ciebie nie działa, powłóczysz jak zombie nogami, dźwigając uroczy, różowy, plastikowy kubek z wodą. Niektórzy udają, że śpią, żeby pielęgniarki znalazły ich same. Albo nie udają, tylko śpią naprawdę bo maja 80 lat i tydzień temu próbowali popełnić harakiri. Co niestety skończyło się jedynie nieprzyjemnym cewnikiem.
Zabiegowy w którym rozkładają straganik z lekami, ma magiczna właściwość. Za każdym razem kiedy zapytasz co to jest to różowe, albo to małe białe, które masz łyknąć, możesz mieć pewność, że zanim dojdziesz do sali zapomnisz tę nazwę. I możesz wracać dziesięć razy, powtarzać w myślach, przy dobrych wiatrach zapamiętasz pierwsze trzy litery. Próbowałam biegać z powrotem, żeby zapisać. Nie dało rady. Raz o mało nie staranowałam buntującej się na leżąco pod dyżurką Pani Irenki, co wytrąciło mnie ze skupienia. Innym razem z kolei tak skupiłam się na omijaniu przeszkód, że zanim dobiegłam już zapomniałam, bo moje myśli zajęła identyfikacja imion tych przeszkód. Więcej nie próbowałam, żeby się w oczy nie rzucać, bo szelek nie lubię.
Leki za to, nawet jeśli nie masz pojęcia jak się nazywają, mają zaletę kształtującą Twoją erudycję. Możesz w palarni z całym przekonaniem wykładać sposób w jaki działają, efekty uboczne i powody dla których zostały przepisane. Poważnie. Na oddziale znajdziesz mistrzów farmakologi psychiatrycznej. Jeżeli jednak jedynym słuchaczem Twoich deklamacji jest schizofrenik niemowa, który wszystko do jutra zapomni, nie szkodzi. Jutro zrobisz to jeszcze raz, a potem następny, za każdym razem ulepszając swoja retorykę. Cierpliwości i koncentracji uczy także terapia zajęciowa. Trzeba mieć jej całe pokłady, żeby nie zatemperowaną kredka pokolorować kolorowankę antystresową z detalami w rozmiarze pantofelka, nie powiększonego mikroskopem.
Albo rozmowy ze studentami.
Po szóstej takiej pogadance byłam w stanie powiedzieć im o co jeszcze powinni mnie zapytać, bo im umknęło a było dosyć istotne. Po ósmej chciałam już sama ten wywiad napisać, żeby już nie musieć czuć ich zagubienia i konsternacji lekarza.
Nadchodzi czas wypisu. Czekasz jak na maturze, paląc fajka za fajkiem. Bo nie powiedzą Ci – 14, idziesz do domu. Nie. Mówią – pewnie dzisiaj, po obiedzie. Czyli o 16. I nagle oto jest! Wypis! Czytasz, czy udało się zdać. Każdy podpunkt o zaburzeniu o poprawie czytasz jak Zwrotnik Raka w podstawówce, z wypiekami na twarzy. Udało się. Wolność. Wychodzisz, jakoś ot tak, prosto na ulicę. Ostatnia myśl jaka Ci towarzyszy to przegląd asortymentu IKEI pod względem estetycznych łyżek i paniczny strach, żeby nie rozwiązała Ci się sznurówka, bo nie pamiętasz już jak się je wiąże.

Wtem obowiązki i konsekwencje jawią Ci się jako lżejsze do niesienia, niż pościel zalana bimbrem pędzonym przez Panią Anię z landrynek.