piątek, 3 maja 2013

Skrawki

Gummo/Skrawki (1997), Harmony Korine

Przygotowuję się, do obejrzenia Spring Breakers w związku z czym, postanowiłam przejrzeć filmografię Pana Korine. O ile obraz zatytułowany Kids i przedstawiany jako szokujący, był rzeczywiście mocny, to Gummo wgniotło mnie w kanapę. I nie tylko dlatego, że uwielbiam koty...
Kilka faktów.
- podobno Korine wyćpał całą kolumbijska dostawę, zanim postanowił zabrać się do roboty
- szacowny New York Times, ogłosił film najgorszym w roku 1997
- przeczytałam też, że na 40 kwestii w filmie, tylko pięć pada z ust profesjonalnych aktorów
- a wszystko powyższe i tak jest niczym, w porównaniu z TĄ RECENZJĄ. Pisał ją ślepy, głuchy i chyba lekko niesprawny umysłowo...

Rzecz dzieje się w 43 stanie USA, czyli Idaho. Wioska Xenia, od samego początku, nasuwa mi skojarzenie z Sodomą i Gomorą. Jest siedliskiem zła, zepsucia, nękana tornadami i kataklizmami, skazana na zagładę. Wiemy to ze skrawków, które są nam w tym filmie rzucane w konwencji dokumentalnej. Pomiędzy kadrami "z ręki" i dialogami w wersji garażowego grunge'u wyłania się obraz ksenofobii, rasizmu, uprzedzeń, przemocy, wandalizmu, sadyzmu, pedofilii, głupoty, zacofania, zezwierzęcenia, powierzchowność, marazm, radykalizm, hipokryzja, wynaturzenie, deformacja, dno i cała kwintesencja prymitywnego funkcjonowania w nieświadomości. Xenię zamieszkują "white trash", koty i królik. White trash, to to samo co redneck, panie wyglądają jak Courtney Love po ciężkim tygodniu a panowie jak młody Billy Ray Cyrus ze szczęką złamaną w pojedynku z krzesłem. Poważnie. Nie wiem, gdzie Korine znalazł tych wszystkich ludzi, ale wyglądali autentycznie. Czyli tak, jak by wszyscy mieli wspólna matkę. Koty natomiast, padają symboliczną ofiarą. Dziś, kot jest symbolem pozytywnym, jest przyjacielem. W zacofanej, średniowiecznej Europie i w tym filmie, jest symbolem zła, szatana, swoją obecnością, prowokuje do zadawania mu cierpień, tak jak gdyby podświadomie miało to uchronić człowieka przed czynieniem większych krzywd. Na przykład ludziom. Ale nie chroni, z powodu wcześniej wspomnianej analogii, pomiędzy średniowieczną Europą a amerykańskimi wieśniakami.
W tym wszystkim, jest jeszcze królik. Chudy, nagi, z powybijanymi zębami i szarpiący się z drucianym ogrodzeniem w czołówce. I tu już zaczyna się głęboka woda.
W filmie pada wile nawiązań do chrześcijaństwa. Pseudosatanizm na przykład, jako prymitywny bunt przeciwko zastanemu porządkowi. Katolicka hipokryzja, w której bez przeszkód można sprzedać swoją upośledzoną córkę, za drzwiami nad którymi wisi krzyż. Wreszcie naiwność, zobrazowana przez nieświadomą niczego i także (najprawdopodobniej w wyniku rozpowszechnionego kazirodztwa) niedorozwiniętą dziewczynkę, śpiewającą, że Jezus ją kocha. Królik, według chrześcijan, jest swoistą alegorią człowieka, narażanego na upadek moralny, ale broniącego się przed tym. Mającego siłę, żeby przeciwstawić się swoim instynktom. Może też być po prostu symbolem odrodzenia. Nadziei na odrodzenie. To najsmutniejsze. Jest taka scena, w której ta nadzieja w postaci Królika, zostaje upodlona, zlekceważona i poniżona. Widocznie są ludzie, dla których wyjście poza hermetyczne, w tym przypadku patologiczne, środowisko jest niemożliwe.
Choćby potraktować ich tysiącem tornad. Zniszczenie Sodomy i Gomory nie uchroniło ludzi przed kiełkującą zgnilizną...

To nie był najgorszy film, ani wtedy, ani teraz. Trudno jednak przyznać, że są jeszcze miejsca na świecie, gdzie takie środowiska funkcjonują z powodzeniem. Nie tylko za oceanem. Wystarczy przejechać się do najbliższej popegeerowskiej wsi...