wtorek, 18 grudnia 2012

Idźcie i nie kochajcie sie za bardzo.


Najfajniejsze refleksje i przemyślenia spotykają nas zwykle w dziwnych okolicznościach i miejscach.
Moje gumowe ucho, z powodu krótkiej wytrzymałości baterii w mp3, podsłuchało wczoraj w autobusie sentymentalna rozmowę. Pani za mną, rozmawiała przez telefon, za pewne z mamą albo przyjaciółką, bo tylko kobiety między sobą wieszają psy na męskim rodzie oraz dyskutuja z wypiekami o nowym kolorze lakieru do paznokci. Pierwsza część jest oczywiście fantastycznym materiałem do rozważań, druga za to nie koniecznie.
Więc pani ta, żaliła się smarcząc w słuchawkę i trochę w mój kaptur, że znowu pan okazał się nie dojrzały i nie odpowiedzialny. Za nią nie odpowiedzialny.
Nie dowiedziałam się jednak, jak skończyła się historia, bo wysiadła na przystanku, i juz prawie wysiadłam za nią, z zamiarem dosłuchania do końca, kiedy autobus wystrzelił do przodu jakieś 5 metrów, ze strasznym hałasem.
Niestety, ani to nie był koniec świata, ani żaden znak od boga ani nawet wybuch wulkanu, tylko kierowca drugiego autobusu nie wyhamował. A mi juz przebiegła przed oczami cała oś czasu na fb i szybka myśl jak uratować te książki co je wiozę ze sobą. Tylko ja miałam takie apokaliptyczne refleksje, bo cała reszta, na czele z kierowcą wpadła w dziki szał, że zimno, że późno, że jechać ma już, natychmiast a nie tak stoi tu!
Myślę sobie, pójdę tam do niego i zapytam, czy pojedzie dalej, czy mam w tym śniegu na piechotę do domu brnąć. I to był błąd. Akurat jak sie zbliżałam, kierowca z impetem wypadł z szoferki, trzaskając mnie w czoło tymi cholernymi drzwiczkami i mruczał pod nosem:
- Zimówki napisałem, to mi całoroczne dali, dopiero jak o łańcuchy poproszę, to na zimowe zmienią...
Kółko emerytów z ożywieniem podjęło temat.
- Ja kiedyś w zakładzie o naprawienie centralnego prosiłem, to kierownik farelkę przyniósł.
- Panie, ja prosiłam, żeby był przystojny i bogaty a wyszłam za garbatego stolarza.
Ugryzłam sie w język, żeby nie powiedzieć, że ja prosiłam o numer telefonu, a potem w szpitalu dostałam śliczny różowy becik z zawartością...

Nie oczekuj, bo i tak dostaniesz to, co ktoś zechce ci dać, a nie to, co chcesz dostać.

Ciekawe, co powiedziała by pani, która rozmawiała przez telefon...
To trochę tak jest, że rośniemy z przekonaniem, zwłaszcza dziewczynki, że znajdziemy sobie kogoś zgodnego z naszym oczekiwaniem. I potem, jak juz się zakochamy, co jest zupełnie nie racjonalne i nie ma filtrów do odsiewania dojrzałych od niedojrzałych, to sobie usiłujemy jak plastelinkę do siebie dolepić drugą osobę. Żeby móc na nią troche odpowiedzialności, za swoje życie i rozchwianie emocjonalne przerzucić.
A po co, ja sie pytam?
Bo to trzeba tak od razu zgodnie żyć, długo i szczęśliwie, za siedmioma lasami?
Za mało literatury w życiu, a za dużo seriali. Mickiewicz taki na przykład, kochał platonicznie, ale za to jak! Shakespeare, żył z żoną jak z przyjaciółką, ale kochał kogo innego. To wszystko dlatego, że nie było internetu ani telewizji, ani telefonów.
Teraz nie ma jak się stęsknić, za to jest jak kontrolować i szpiegować. Czemu, jak ktoś dzwoni, to pyta zwykle "Gdzie jesteś?', zamiast zapytać jak się czuję. Kiedy masz do kogoś dostęp, właściwie 24h na dobę, to nic dziwnego, że małżeństwa się rozpadają jak im przychodzi realnie te 24h ze sobą dzielić. Sama, własnoręcznie zakneblowałabym żonę, która dzwoni do mnie kiedy jestem w pracy. Codziennie. Po trzy razy. Żeby powiedzieć, że spaliła obiad, stłukła doniczkę, ugotowała ziemniaki, rozmawiała z mamą, umyła zęby, wysadziła dziecko, aaaa!
Nic dziwnego, że ten biedny mąż potem okazuje się niedojrzały i nieodpowiedzialny, każdy musiałby to jakoś odreagować.
A ona nie rozumie, dlaczego. Bo przecież jak sie kocha, to się chce dzielić ze sobą wszystkim i ciągle ze sobą być i ciągle o sobie myśleć, aż do porzygania.
Kolejna bzdura. A to dlatego, że od dziecka wpajamy sobie wszyscy na wzajem, jak żyć z ludźmi, zamiast zacząć od nauczenia się, jak żyć z samym sobą.

Teraz wstań, idź na własnych nogach a jak ci ktoś poda ramię, to się przytrzymaj, zamiast oglądać je pod każdym kątem i narzekać na to, że kolor rękawiczki nie pasuje ci do płaszcza.
No i nie urywaj ręki, żeby mieć ją zawsze przy sobie.
To tak nie działa.

Jeśli bredzę, to tylko dlatego, że nadal boli mnie czoło od tych drzwiczek.






poniedziałek, 17 grudnia 2012

Gotuj z Lilou



Dzień bez przekleństw uczciłam siarczystym zwrotem "motyla noga", zalewając się rano kawą. Wszystko wina trzęsących się rąk, wyczerpanych stukaniem w klawiaturę - ktoś powinien wymyślić taką gąbkową w trosce o paliczki.

Zauważyłam, że blogi kulinarne cieszą się dużym powodzeniem. Tak samo jak te wszystkie bzdety odzieżowe i Kasia Tusk. Polityków już nikt nie czyta, odkąd wzorem Obamy zaczęli tweetować. Cokolwiek to znaczy, bo o Twitterze wiem tyle, że to portal dla narkomanów. W każdym zdaniu wspominają o haszu, takim zaszyfrowanym komunikatem - #.
Ale, wracając do kuchni, to chciałabym oświadczyć, że na tym też się znam, wcale nie gorzej niż na rozróżnianiu śladów urazu na kościach.
Umiem np zrobić rosół. To takie klasyczne, staropolskie danie i starcza na cały tydzień, jak się dobrze rozrzedza później. Rosoły są specjalnością babć i zwykle są tak tłuste, że przełykanie oczek które w nich pływają, przypomina denkowanie butelki oliwy. Pływa w nich wszystko, od marchewki, przez mięso z wtorkowego obiadu aż po jajko, bo ktoś przesolił... Podobno rosół jest świetny na kaca i na katar. Niestety jeszcze nikt tego nie poświadczył, ponieważ i katar i kac są niewyleczalne i moga trwać tydzień.
Jak zatem zrobić rosół?
No proste, dwa litry wody, cztery kostki rosołowe i makaron.
Żartowałam, tak to tylko pod koniec miesiąca.

Teraz będzie przepis na rosół domowy. Nie wiem czemu domowy - zupełnie jak by można go było poza domem zrobić - tak się pisze chyba w książkach kucharskich i jak ładnie brzmi.
Ilość składników będzie podana w proporcjach odpowiednich dla pięciolitrowego garnka, bo zakładam, że zrobimy go z okazji sylwestra.

  • woda - wyczytałam gdzieś, że normalna woda nie wystarczy, żeby rosół był dobry. Nie znalazłam jednak nigdzie 'popierdolonej wody" więc leję taka z kranu. 
  • mięso - no mielone się nie nadaje. Kiełbasa też. Musi być kurczak i najlepiej udka bo cały nie zawsze mieści się do garnka, no i zawsze mam dylemat, czy lepiej, żeby z niego wystawał przodem, czy tyłem. Podobno można dorzucić też trochę rostbefu, ale litości, kto by taki dobry stek marnował na rosół...
  • włoszczyzna - to punkt kulminacyjny. Bo one są różne. Zawsze ciekawił mnie sposób pakowania włoszczyzny do siatek - czy on ma jakąś logiczną regułę? Czemu w jednej są trzy marchewki i jeden seler a w drugiej dwa selery i pół marchewki? Na dobrą sprawę, można sobie tam wrzucić wszystko jak leci wedle uznania. I najlepiej nie kroić, po co tyle roboty, jak będzie miękkie to się widelcem rozgniecie.*
  • cebula - cała jest potrzebna. Radzę jednak wrzucić ją w łupince, chyba, że ktoś lubi zupę cebulową... Od tego, podobno, rosół dostaje ładnej złotej barwy. Mi osobiście jest wszystko jedno, i tak wleję później z litr Maggi do talerza**, bo bez tego sobie nie wyobrażam rosołu.
  • trzeba by jeszcze przyprawić - jako palacz, nie doradzę czym, bo wszystkiego używam w wersji stereo - sypiąc z obu rąk. Ale prawdopodobnie, będzie to sól, pieprz i liść laurowy. To ostatnie, dodaje się w celu podniesienia prestiżu dania, jednak nie radzę wrzucać całego wieńca, w większych dawkach jest toksyczny.
  • no i natka oczywiście - im więcej tego zielska tym lepiej. To w końcu charakterystyczna cecha rosołu. Nie dość, że leje się po brodzie to natka pietruszki włazi w dziury w zębach i przykleja się do podniebienia, zmieniając każdy świąteczny obiad w symfonię chlapnięć i mlaśnięć. 

Teraz będziemy gotować. Rosół to flegmatyczna zupa. Trzeba postawić na gaz i zapomnieć o nim, wtedy jest najlepszy. Ale zwięźle i po kolei:
1. Topimy kurczaka w zimnej wodzie.
2. Jak już zacznie wrzeć, to po wodzie pływają tzw. szumowiny. Nie wiem, kto to tak nazwał, ale jak sama nazwa wskazuje, szumowiny są złe i przyczajone, więc trzeba te męty usunąć.
3. Teraz trzeba wrzucić do garnka całą resztę.
4. Deskę i nóż z niego wyjmij.
5. Teraz włącz sobie wszystkie sezony Rodziny Soprano.
6. Do rosołu można zajrzeć, gdzieś tak w okolicy  czwartego sezonu, kiedy Tony zabija Ralpha.
7. Natomiast kiedy Vito okazuje się gejem a Tony zapada w śpiączkę, trzeba by sprawdzić, czy sie kuchnia nie pali.
8 .Teraz będzie najfajniejsze - odcedzanie. To ta chwila, kiedy musisz przelać pięć litrów cieczy, przez najmniejsze sitko w domu, bo durszlak masz zajęty makaronem.
9. Nie wiem, co zrobić z całym kurczakiem.
10. To już koniec.

Ad.10. No nie, jeszcze makaron. Może być taki w kształcie dinozaurów, ale nie licz na to, że dzięki temu twoje dziecko zje więcej. Raczej będzie kręcić łyżką w talerzu przez dwie godziny, aż w rosole nastąpi rozpad kontynentów.

Jeśli jednak mamy dwie lewe ręce i rosół nie wyszedł jak powinien, albo wyszedł, ale nam, nosem, to można go naprawić przerabiając na pomidorówkę.
Dodałabym zdjęcie gotowego rosołu ale to już chyba byłoby totalnie żenujące, no i nie mam reprezentacyjnej zastawy stołowej, np z papieżem.

Zrobię karierę w kategorii kulinarne?


* - nie, nie jem zupy widelcem.

** - nie przygotowujemy magicznego naparu, Maggi to taka przyprawa, z którą nawet trawa smakuje jak w pięciogwiazdkowej restauracji.