poniedziałek, 4 marca 2013

Andersen się nie przewraca.

Dziewczynka, która za bardzo lubiła zapałki, Gaetan Soucy, Noir Sur Blanc, 1998

Mam z tą książką niemały problem.
Kiedy mnie ktoś pyta, o czym właściwie jest i dlaczego ją tak ubóstwiam, to pozostaje mi tylko wzruszyć ramionami. Nie dlatego, że nie mam pojęcia, czy może kompletnie nie rozumiem, po prostu nie wiem, jak wytłumaczyć, że apokaliptyczne studium psychopatologii, ze szczególnym uwzględnieniem wpływu środowiska na chłonny jak gąbka umysł, niewinnych i inteligentnych dzieci fascynuje mnie do głębi. Rozumiecie teraz? No właśnie...

Jak napisać świetny horror, przyprawiony groteską i wzmocniony suspensem, jednocześnie unikając wydeptanych ścieżek gatunkowych? Trzeba być francuskojęzycznym Kanadyjczykiem, po filozofii i fizyce, trenującym kunszt literacki na rozprawach naukowych dotyczących Kanta. Już z samego życiorysu, można by sklecić niezły horror. Pan Soucy, napisał kilka książek, ale nie dowiemy się chyba nigdy, czy są tak samo rewelacyjne, ponieważ mieszkamy w Nibylandii i nasze wydawnictwa nie zauważyły potencjału, który odkryło pół świata. Pomyśleć, że to dla tych kilku egzemplarzy Lilou postanowiła kiedyś przebrnąć przez internetowe lekcje Francuskiego, prowadzone przez Kasię Hołowczyc...
Teraz wejdźmy w książkę. Historię z pierwszej ręki, opowie nam na początku, chłopiec. Jeden z dwóch chłopców właściwie. I nie wiadomo który jest bardziej niedorozwinięty umysłowo i emocjonalnie. Ponieważ streszczenie tej opowieści, to zadanie bardziej niż karkołomne a zdradzanie jej szczegółów z kolei karygodne, to po krótce tylko. Odizolowana posiadłość, zapyziała wieś, schemat, stereotyp, uprzedzenia. Tam właśnie dorastało rodzeństwo, w patologii. Na początku umiera tatuś. Zły tatuś, pijany tatuś, jedyny tatuś jakiego kiedykolwiek znali, a o miłości wiedzieli nie wiele. Trzeba zdobyć trumnę. W umyśle zacofanej sieroty, nie ma miejsca na żal. Jest zadanie - wykonać. Jeden z nich wyrusza do miasta, z garbatą szkapą, która tyle samo o społeczeństwie i obyczajach wie, co ciężko nierozgarnięty chłopiec. Cała reszta, pozostaje filozoficzną rozprawą z niespodziewanymi zwrotami akcji. Niespodziewanymi i koszmarnymi, bo przy całej tej ciężkiej oprawie, jest to jeden z lepszych psychologicznych horrorów, bez porównania z dziewczynką ze studni. Rzeczona rozprawa, mogłaby być natomiast, jak ta o Kancie. Analogie? Może nie, ale wpływy na pewno.
Fenomeny. Czyli percepcja, umiejscowiona w czasie i przestrzeni z jednoczesnym ograniczeniem możliwości zrozumienia tych zjawisk, "rzeczy samych w sobie". To jak by definicja, upośledzenia umysłowego. Druga, to moim zdaniem tzw. rozum praktyczny, czyli aprioryzm moralny i estetyczny. Trochę oko za oko, trochę ząb za ząb, ale przede wszystkim, to co ci wpoją, i jak to zrozumiesz, przekładasz na świat, który powinien, według tego zacofanego chłopca, odwdzięczać się  tym samym, jednak z jakiegoś powodu, jest zgoła inaczej. Może dlatego, że nie wszyscy, tak jak jego ojciec, zapadają w "drętwotkę". Infantylne słowo, a rzutujące na obraz książki niesamowicie.
To jest powieść drogi, jedyna w swoim rodzaju. Obserwujemy oczywisty świat i oczywiste zdarzenia, oczami dziecka, na wskroś przesiąkniętego chorymi więzami rodzinnymi. Towarzyszymy narratorowi w ciężkiej wędrówce, którą każdy z nas, pokonałby bezrefleksyjnie w godzinę. Dla niego, to podróż życia. Nigdy wcześniej nie wypuszczał się poza farmę. Jedyną rozrywką, jaką miał, były książki dorwane gdzieś przypadkiem, surowy autorytaryzm i prymitywne zabawy, często samym sobą.
Dzieci. Rodzą się niewinne, ale wykrzywić można je tak bardzo, że granica się zaciera. Nie wiadomo wtedy, czy to geny, czy złe wychowanie.
"A jednak, myślałam sobie, zgon taty to wielka rzecz. To bardzo ważne wydarzenie, dotyczące myślącej całości wszechświata."
Czemu "myślałam"? I jak to się dzieje, że tak wielkie myśli, przechodzą, przez tak z pozoru ograniczona głowę?
Żeby rozwiać wątpliwości, proponuje sięgnąć, po tą lekturę. Warsztat Gaetana Soucey'ego, buduje napięcie i klimat. Choćby struktura zdań, przypominająca wersety biblijne. Wersety włożone w usta dziecka o dość radykalnie uszczuplonym poglądzie na życie, przez otoczenie. A wewnętrznie, pozostającym kopalnią złotych myśli i to nie banalnych. Podniosłe zwroty, wymieszane z kolokwializmami tworząc kontrast świadczący o nieświadomości dziecka, o skłonności do ulegania wpływom.  Jak bardzo brud zewnętrzny, zanieczyszcza nas od środka? Jak zło dokonane na nas, może zepsuć naszą z gruntu dobrą duszę? Jak bardzo, można kogoś zepsuć i zaburzyć ignorancją?
Delikatna materia, kształtowana grubymi i brzydkimi paluchami, poddaje się temu, jednocześnie zachowując pierwotną niewinność. Tożsamość, to taka delikatna sprawa, którą łatwo jest skrzywić. Czyli coś, co z pozoru, nam dorosłym wydaje się proste, na kruchą dziecięca psychikę wpływa miażdżąco. Szczególnie, kiedy zaniedbanie i egoistyczna autodestrukcja rodzica, ściera się z wolą przetrwania dziecka, za wszelką cenę, choćby dostosowania się.
Brzydka historia, oddziaływania na siebie. Smutna historia lekceważenia dzieci. I fantastyczny horror, z niezwykłym zakończeniem.
Tytuł natomiast, to nie zgrabny przypadek. Dziewczynka z zapałkami Andersena. Każda zapałka, jest marzeniem. Lepiej za nie umrzeć, czy nimi żyć?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz