piątek, 1 marca 2013

"O szesnastej minut dwanaście, na rogu ulic, których już nie ma"



W mlecznym barze, zdrapuję paznokciem z ceraty, resztę przypalonego omleta. Dziękuję, to najlepszy omlet jaki jadłam. Stukają czyjeś obcasy tuż za moim uchem, po dźwięku nie odróżniam, bazarowe czy żiwenszi jakieś, za równowartość moich dwustu omletów. Ego na tych obcasach niesione, zniesmaczone. Gdzie kartofel i surówka, do tych papierów z dna morza, co w nie surowe ryby zawijają, wychodzimy, słyszysz Dżordż? Surowe. Myślałby kto, że takie z nich drapieżniki, co ze złoconej tacy tylko upolować mogą. Strzeli czasem, cudze oko w moją stronę, ale mam kolor ceraty. Zapach omleta. Nie widzisz mnie, proszę pani, proszę pana, tutaj mnie nie dojrzysz. Tutaj. A tam?
Ego na obcasach, lubi się przeglądać. W szklanych domach, chromowanych zderzakach, pozłacanym cyferblacie, tylko nie w kałuży. W kałuży, to ta moja cerata, cała upaprana, dlaczego pan tak szybko jeździ? Świat jest dziś lustrem. Jeszcze wczoraj, to ja byłam lustrem świata. 
Nie lubię ulic w technikolorze toksycznego deszczu. Kapią na mnie reklamy, ocieka seks, przerażająca wilgoć psuje mi ciepły kołnierz, nie pytając o zdanie. Gdzie się pchasz, ty zamachu medialny na moją intymność myśli.
Chodzę wtedy mimochodem, takim chodem mimo woli i mimo, że chodzę, to nie idę. I patrzę, z nadzieją, że mam kolor tła. Tło ma mój kolor. Gdybym była jaszczurką, z tych co to kolor piasku bez wysiłku imitują. Gdybym nią była, to jaki kolor miałabym w tłumie? Kolor na p. Kolor postępu, pośpiechu czy próżności. Purpurowy. Kiedy wychodzi słońce, to ja w nie patrzę. Patrzę tak bardzo, że przestaję, dopiero wtedy, kiedy gdzie nie przeniosę wzroku, widzę już tylko plamy światła. A oni nosem, psują moje cumulusy. Chmury ładnej pogody. Psują i nic ich to nie obchodzi, że coś szpecą, ładnego. Ładny to telefon, torebka z butiku na Nowym Świecie. Ładne, proszę Ciebie, to te szpilki na ich ego kupują. Ale chmury, moje, gdzie tam. Są, jak były i być będą. My, my za to nie będziemy, bo nie mamy. Ale jak już mamy, to możemy się resztą zająć. Wyobrażam sobie, kiedy się tak przyglądam, że to ego na obcasach, wraca do domu z workami dolarów, późno w nocy i wtedy, dopiero wtedy, bawi się z dziećmi. Układają stosiki bilonu, jak Scrooge, tarzają się w papierowej pianie, budują wieże z ruloników banknotów i śmieją się. Głośno się śmieją. Słysze czasem, echo ich śmiechu, smarując w milczeniu kanapkę pasztetem. Lubię pasztet. I lubię się śmiać, bez powodu.
Czasem, zaprzęgam do pracy, swój aparat mowy. Nawiązuję dialog, jak w niemych filmach z Chaplinem. Przekaz na tabliczce, zaszyfrowany bardziej niż pismo Sumerów. 

- kim ty jesteś, brzydka dziewczynko? Z posezonowymi warkoczami i butami z których metka się nie ciągnie jak słoma. Co ty możesz? Nie zaparzysz kawy, swojemu boss'owi, nie pójdziesz z menago na lunch, nawet portier Cię nie weźmie, w windzie nowego business center. Książki nie pisz, kochaniutka. Poradnik biznesowy, albo może coś o self control czy self destruction, tudzież how to love your children after work. O to, tam ghost writer się przyda. Ach, myślałaś, że nazwisko... Spójrz na siebie, to niemożliwe. Gdzie z tym nosem na czwartą stronę okładki. Fartuch załóż, bo pasuje Ci ta łączka. I tam za tym fikusem u prezesa, kurzu się nazbierało, przetrzyj no szybciutko.
- żyrafa, ma proszę pani, ogromne serce. Nie wiem, czy jest wielkoduszna, jak ludzie, chociaż kręgów szyjnych, ma tyle samo. Jej serce, jest po prostu ogromne, wie pani, ona ma też język. Język żyrafy. Znam ten język. Dzisiaj jest wymierający. Urzędowy mamy język szakala. Kiedyś w domu, był wielki zegar, ogromny jak serce żyrafy właśnie. Niech pani sobie wyobrazi, że ja tam wchodziłam zatrzymując czas. A wtedy nie było wcale, tego czasu nachalnego, jak dzisiaj. Czas nie sączył się szczelinami, ego na obcasach biegło wolniej i nawet mniej stukało. Bo i obcas był stępiony. Dzisiaj ostrzejsze, wszystko wyostrzone. Od obcasów, paznokci, po słowa w słowniku i definicje w encyklopedii. W encyklopedii każdy chciałby być, co się dziwić, z nazwiska i obu imion, a najlepiej jeszcze z drzewem genealogicznym, żeby wątpliwości nikt nie miał, że ten taki owaki, to właśnie TEN taki i owaki z TYCH takich i owakich. To nie czasy Nabokova, wie pani, kiedy wystarczył pseudonim i treść. Forma.  Forma przerosła kalendarz, a treść mieści się w ekspresowym czasie. Pomiędzy każdym tu i tam i każdym teraz i wtedy, jest jakaś nisza, w którą zwykle wpada mi but. Grzęźnie mój obcas, zniewalając ego.

A poprzeczki wysoko, za wysoko, jak dla szczurów, ustawione. Latać nie umieją, chociaż geny modyfikują. Pełzną dołem więc, korkując przejście i zadeptując się na wzajem, a na końcu wyścigu, nie wiedzą o tym, nie wiedzą, że na końcu, podliczają przeskoczone płotki. Podobno na mecie, siedzi za stołem, taki ogromny Sędzia. Każe zdejmować Ray Bany i ściągać szpilki, wystawia noty, za bieg figurowy i za skill w tym temacie. Nie wszyscy radzą sobie z tą presją. Ja się boję na przykład. Ej zostaw te ciastka! To dla sędziego upiekłam. Ciekawe czy ma ceratę na stole. Z mostu dzisiaj się skacze. Ale ego na obcasach długimi dystansami nie chadza. Na skróty, do wody, honor nie ucierpiał, został zimny trup opłakany rzewnymi łzami spod okularów Diora. Na drugi dzień zapomną, że to człowiek był, w przebraniu bankomatu i się potknął o przeszkodę. Zapomną, bo mają za mało pamięci ram. Weź ty, tak ty blondynko w dżinsach, nie szarp mojej północno-zachodniej chmury. Czemu zaraz wariatka? Jak się wtopić w to bezbarwne tło... Jak dać się umrzeć, żeby trochę szkoda nie było. Żeby palcem nie pokazywali, ci na górze i na dole. Umarła. Ot i wszystko. Archiwizuj plik z danymi, skataloguj zdjęcia. Nigdy w życiu, nie przynoś mi żółtych chryzantem, dobrze? Muchom i tak wszystko jedno.

 - marnie dziś wyglądasz dziewczynko. Nie smarujesz się kremami? Na dzień, na noc, na południe, przed południem, na po seksie i przed seksem, na zmęczenie i na radość, przyciemniającymi, rozjaśniającymi, na żylaki, hemoroidy... Mydło odżywcze, takie w którym tulipany nie więdną, balsam od którego rośnie biust i maleją pośladki. Jesteś taka nie zadbana. Jak te nie ogolone feministki. Och nie, teraz są businesswoman, maleńka. My nie mamy ideałów. Mamy kasę i cel. Mężczyźni nas nie ciemiężą, nie wiedziałaś? Zjadamy ich na śniadanie, zwracamy w klozecie w modnym klubie w centrum.
- ja proszę pani, czasami mylę lustro z oknem, to śmieszne. Za oknem mglista i wilgotna jesień, ciągnie się w kaloszach i z liściem na głowie, a w lustrze, suche i zielone oczy mam. Nie wiem już sama, czy to nie na odwrót właśnie. Trochę palę co minutę i cerę mam szarą, jak chodniki, może stąd te pomyłki.

Piękno już względne nie jest. Są tabele i rozmiary. Oraz tandetna fizjonomia ludzkiego ciała i modny look, o zapachu plastiku. A wszystko to skąpane w przezroczystej na razie marności. Przyspawane do kanonu, nie ma prawa śmierci. Pierwszego z ludzkich praw. Piękno jest nieludzkie, jak nieludzkie traktowanie. Czyli jakie? Ego na obcasach, bez obcasów przygasa. Może się załatać, tu i tam, nadmuchać lekko i zdmuchnąć w nadmiarze. Tu się podciągnie w RGB, tam w fotoszopie. Fotoszop. Szoppracz. Spierze z ciebie człowieka, zanim się nim staniesz. Ja nie noszę lusterka w torebce. Noszę lustrzane odbicia i stertę papierów, w których poprawiam sobie rozmazany makijaż snu. Stylistów też tam mam. Cały sztab. Takie mało znane nazwiska, Freud, Jung, Saramago. Wrzuciłam też plasterki. Chodząc z głowa w chmurach, można nabić sobie siniaka, albo stłuc kolano. Czasami mi się wydaje, że już jestem piękniejsza, kiedy uplotę sobie wianek z mleczy. Jakby nawet nie zauważam, że brudzi mi ręce. I wyobrażam sobie też, że jestem piękniejsza, kiedy kładę się na wilgotnej trawie, tak, że wszystko mi przemaka i przesiąka tym pięknem ekologicznym w sąsiedztwie wysypiska śmieci. A ta wilgoć, kiedy wyparuje, jest nawet jeszcze piękniejsza, błyszcząca, jak zbroja Joanny d'Arc, już nie jak cerata. Chcesz w niej przejrzeć swoje ego? Poprawić fryzurę, stylizowaną dyktaturą? Proszę bardzo.

- weź nie pierdol, że Salma Hayek ma kolkę jelitową i że zeżrą ją czerwie po śmierci.
- naukowcy mądrzy, pewnie z Anglii, bo jak jest tea time o 17, to się nudzą nad ciastkiem, a poczucie humoru, to oni mają, wiesz, oj mają. Więc ci naukowcy odnotowali wzrost nadciągnięć ścięgna achillesa w ostatnich latach. Łączą to z nadużyciem obcasów. Więc, rozumiesz, ego musi mieć stabilnie, na płask. Żeby jednak nic nie nadwyrężać, bo potem można kaleką zostać. Ale nie tak, że cię na wózku popchają, a ty sobie na niebo popatrzysz. Zadepczą cię i nie dobiegniesz do tego stołu, a ja takie ciastka dobre zrobiłam, wiesz.

Mijam kościół, świątynię. Z szyldem, wielkim jak serce żyrafy i niemającym z nią nic wspólnego. Puszcza do mnie oko, rażący neon:
"Moje ja, moje ja, moje bardzo wielkie ja.
Spowiadam się wam, bracia i siostry,
Że nie zgrzeszę myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz