wtorek, 12 marca 2013

Byłam pacyfistką...

Cel snajpera, Chris Kyle; Scott McEwen; Jim DeFelice, Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 2012

Znienawidziłam tego gościa od pierwszego użytego słowa - dzikusy. Nienawidziłam przez trzy strony. Później mogłam zostać jego nową żoną, a poprzednią zlikwidować, za brak zrozumienia, jak dzikusa, wyeliminować.
Chciałabym napisać o tej książce zupełnie apolitycznie, co będzie wyzwaniem nie łatwym. Zacznijmy od bohatera, chociażby.
255 trafień w Iraku, 160 potwierdzonych przez Pentagon. Cztery misje. Faludża. Diabeł z Ramadi. Najskuteczniejszy snajper US. To już tak wyświechtane określenie, jak jego ulubiona czapka. I tak - pisze o tym, bo zginął.
Fatalnie zginął. Jednocześnie przemycając do własnej legendy ziarnko przestrogi. Wojna nie tylko nie nadaje się dla małych dziewczynek, ale także dla dużych chłopców o rozumku małpki.
Chris Kyle umarł zastrzelony na własnym terenie, przez żołnierza, któremu usiłował pomóc w wyjściu ze stresu pourazowego. Czemu na strzelnicy? Nie wiem. W zrozumieniu, nie pomogła mi także ponowna lektura. Po prostu. Dla jednych musi być czarne i białe, podczas gdy drudzy, grzeja za przeproszeniem, tyłki w domu. Tyłki w odcieniach szarości.
Bo o tym jest ta historia.
Młody kowboj z Teksasu, czuje nagle, że musi stanąć po stronie jakiejś idei. Postanawia więc, goniony farmerskim patriotyzmem, zaciągnąć się do SEALS-ów. Ładne. U nas też funkcjonuje, Tyle, że w teorii. Każdy odda życie za kraj, ale tylko na głos. Bo służby wojskowej, to już dawno nie mamy, co jest świetną wymówką, dla prawicowych patriotów inteligentów. "Ja bym poszedł, ale ekonomik..." A Kyle? On jak w amerykańskim śnie, poszedł, zrobił, wytrzymał, dotarł do celu. Może kłód mu pod nogi nie rzucał kraj? Jasne, o ile kłodą nie jest bieg po 72 godzinach bez snu, jedzenia i z ciągłą presją nad głową, plus zimny prysznic.
U nas na przykład, można zostać marynarzem nie stawiając nawet nogi na byle kutrze rybackim. No ale po co komu praktyka. Liczy sie w końcu nastawienie psychiczne.
To właśnie ono, w tej książce mnie przeraziło. Na początku. Wrogiem może być uzbrojony po zęby "dzikus", ale, zgodnie z realiami, również ciężarna kobieta a także niemowlę.
Szokujące. Wywołujące ludzki, zupełnie naturalny sprzeciw. Ale jednak prawdziwe.
To nie jest pierwsza wojna światowa, kiedy żołnierze na linii frontu grają w karty z wrogiem, z nudów. Należy uświadomić sobie różnice kulturowe i mentalne. Ułatwia nam to pierwszy rozdział tej książki.
Byłam pacyfistką. Byłam alterglobalistką. Byłam... Ale tylko krowa się nie zmienia.
Chris pisze, mówi, szczerze i przekonuje mnie. Nie do nienawiści, nie do zła. Przekonuje mnie do swojej racji, do swoich przekonań i do idei która mu przyświeca.
Jasne, że widać chłopca naładowanego testosteronem, z upływem stron jednak, zmienia się, nabiera pokory. My możemy ochłonąć razem z nim.
Jest banalnie, bo mit żołnierza jest banalny. Nie znaczy jednak, że zupełnie bezwartościowy i wydumany. Mamy surowe wychowanie, adrenalina, od dziecka wpisana w schemat. Ale czyż nie tacy powinni być żołnierze? Nie każdy może być filozofem-psychologiem. Co by się stało, gdyby nagle saper, zaczął rozważać, czy lepiej ich wysadzić czy może nie. Nie może. On ma nie wysadzać i już. Kto by to nie był , jego zadanie jest proste i czarno białe. Filozofować, możemy my, którzy nigdy nie poczuli jak to jest żyć w pozycji snajpera na zaimprowizowanym z łóżeczka niemowlęcego stanowisku, przez dwa tygodnie. O sucharkach i wodzie.
Kyle nie tylko strzelał. Co mogłoby niektórych zdziwić. Tam się nie tylko morduje innowierców broniących ropy. Był też nawigatorem, zwiadowcą, taktycznie przeszkolonym na wskroś. Krótko mówiąc, nauczył się robić. Szybko i dobrze. Tak przeszkolony mózg pracuje inaczej. Akcja reakcja i jeszcze analiza przed tym. Co nie znaczy, że ten, przez niektórych pewnie nazywany, robotem na usługach, pan, działał kompletnie automatycznie. Pełno w tej książce refleksji, zadumy i dylematów. Ale na szczęście są one uzupełnione objaśnieniem autora, dlaczego postąpił tak a nie inaczej. W skrócie - dlaczego nie można zlitować się nad matka z dzieckiem, obłożoną trotylem.
On ci to wyjaśni. I uwierzysz mu. Bo każdy w głębi duszy potrzebuje czerni i bieli, ale nie każdy umie to przyznać. Plus żona w tle. Niezła presja.
Szkoda, że tak krótka. Bo książkę połknęłam szybciutko. A wniosek?
Gdyby wszyscy przyjęli teorię pokoju, wyginęli byśmy już jakieś 200 lat temu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz