czwartek, 21 marca 2013

Szmaty, ogień i Słodowy.

Czyli nowe ekspozycje w Zachęcie, obejrzane okiem Lilou.
www.zacheta.art.pl




Szmaty, to "Splendor tkaniny" i oczywiście, że nie zabrakło Pani Abakanowicz. Założenie całkiem fajne, bo pokazuje jak wszechstronnym medium są tkaniny. Chociaż zupełnie nie wiem, czemu były to w większości dywany. I jak rozmaity przekaz, może nieść taka przysłowiowa makatka. Od bitwy pod Grunwaldem (tu może rozmiarem nieco od makatki ściennej odbiegało), przez Oświęcim aż po gustowny dywanik jak żywcem wyjęty z cygańskiego vana pod blokiem, tyle, że z rzutnika. I z joystickiem. Bo wzorkami można było nap..., grać znaczy, w Galagę. Mieli pegasusa? To wiedzą.Wracając do tych bardziej "analogowych szmatek". Już sama technika ich wykonywania i misterne tkanie to coś zachwycającego. Na tyle zachwycającego, że zainspirowało niektórych twórców, do posłużenia się schematem tkaniny, splotem ale przy wykorzystaniu surowca, który z materiałem na pierwszy rzut oka nic wspólnego nie ma. Jak na przykład drewno, albo wycinki z gazet. Jestem pełna podziwu, dla wykonania i cierpliwości tych wszystkich ludzi. Osobiście, bez wiadra melisy i kartonu papierosów, nie jestem w stanie nawet pół skarpetki zrobić na drutach...
Rzemieślnicy jak widać, nie wymierają, tylko przenoszą swoją sztukę na salony. Po dywanach już się dzisiaj nie zasuwa bez kapci. Teraz się je ogląda w nowoczesnych galeriach i to bez żadnego macania eksponatów!




"Kilka praktycznych sposobów na przedłużenie sobie życia", czyli rzemieślnictwo po raz kolejny, co oznacza, że poziom szacunku u
Lilou wzrósł o kolejne 100 punktów.
Najpierw magia kina. W czasach kiedy teledyski kręci się telefonem a film można nagrać komputerem, to musi być niezły szok. Maszyny animujące kilka papierków z obrazkami, oraz ekrany przedstawiające grę cieni, to dzisiaj relikt minionych lat. Niewątpliwie wzruszający, dla tych, którzy usiłują jeszcze czasem przy lampce, robić rękami króliczki na ścianie i nadal podziwiają Myszkę Miki z lat trzydziestych. No, czyli dla mnie. Zabawki optyczne, ruchome obrazy, i ty możesz zostać animatorem rzeczywistości. To tylko część pierwsza, dalej jest jeszcze lepiej.Co wyjdzie z połączenia animacji, rzemieślnictwa, majsterkowania i perpetuum mobile? Oczywiście, że Adam Słodowy. Nie jego dotyczyła ta wystawa, ale na pewno był dla niej natchnieniem, ponieważ można było sobie na słuchawkach pooglądać Pomysłowego Dobromira. Serio. To znaczy, w moim wypadku, można tam było na podłodze pod ekranem, zostawić dziecko i iść obejrzeć w spokoju resztę. O ile we wcześniejszej części, energia ludzka, była ważnym czynnikiem, o tyle tutaj, można się bez niej obejść. Rysujący żagielek na trzech kółkach, napędzany dmuchającymi wiatraczkami, ostatecznie potrzebuje tylko jednego ludzkiego palca, do włączenia zasilania wiatraków. Nie to mnie jednak zafascynowało. Siedziałam na ławeczce z rozdziawioną buzią, przez pół godziny oglądając film, w którym co chwilę toczyła się opona, coś się spektakularnie podpalało (wybuchało, płonęło, żarzyło), przewracało, kręciło, spadało, jechało i to wszystko samo tak!
Film stworzony przez duet Petera Fischli i Davida Weiss, w 1987 roku. Przedstawia perpetuum mobile właśnie. Chociaż ja bym to nazwała wielkim torem przeszkód w ujęciu sensacyjnym z fizyką w roli głównej. Po dziesięciu minutach, zaczynasz po prostu kibicować oponie w napięciu czekając aż potoczy się dalej. Dopełnieniem był, puszczany równolegle materiał obrazujący wykonanie owego toru. Nazwałam go "Dwaj faceci i krzesło". A to dlatego, że przez dobre 20 minut ćwiczyli różne kąty upadania, tak żeby oparcie, wprawiło w ruch balonik, nie tylko urocze, ale również świadczące o wspomnianej wcześniej cierpliwości. Szacunek Lilou wzrósł do poziomu kulminacyjnego i zaczął wylewać się słowotokiem.
Rzeczy, tak pozornie jednoznaczne, zostają włączone przez człowieka, do zupełnie innego scenariusza, w którym z kolei mogą żyć własnym życiem. Możemy je nieskończenie ustawiać, ale i tak istnieje ryzyko, że przewrócą się nie w tą stronę. Jak bardzo człowiek zdolny jest animować i konstruować rzeczywistość i jaki ma przy tym margines błędu? Zrób to sam, czyli filozofia majsterkowania.
Jeśli kogoś zachęciła krótka i rzeczowa recenzja filmu "o oponie", to nie szukajcie na filmwebie, bo to kino niszowe... Jest o tutaj, wersja oficjalna, nie ta reżyserska:
THE WAY THINGS GO

Zdecydowanie lepiej jednak wybrać się osobiście, a potem wrócić do domu i zacząć szyć dywan ze ścinków, konstruując jednocześnie tor przeszkód dla piłeczki i kota włącznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz