piątek, 1 marca 2013

Usual freak show

Szczeniaki, Sylwia Siedlecka, W.A.B, 2010

Lubię polską prozę. Polską literaturę w ogóle, i uważam, że mamy potencjał. Biorąc pod uwagę, naszą sytuację polityczną, społeczną, konflikty, dyskusje i rzucanie mięsem, to naprawdę graniczy z cudem, że tutejsi autorzy nie stworzyli kanonu literatury samobójczej.
Sylwia Siedlecka, przeciwnie, epatuje prosto w twarz, bezczelnie, pięknem, jak na debiut to dość niebezpieczne, bo łatwo o banał. Trochę ją w tym wypadku usprawiedliwia fakt, że tłumaczyła poezję oraz prozę słowacką i pracuje w Instytucie Slawistyki PAN. Spróbuj tyle obcować z ich mentalnością i nie nabrać pogody ducha. Awykonalne. A trochę też i to, że pisze o kalekach, śmierci, niesprawiedliwości i krzywdzie. Obcujemy z polską makabreską wysokich lotów.
W kwestii czysto wizualnej, jako dygresja - ta pozycja, to klasyczny przykład estetyki pod tytułem "Kupiłabym tą książkę, gdyby nie okładka". Ja bym kupiła, nawet w szarej gazecie, a o gustach się nie dyskutuje podobno, gdyby jednak ktoś chciał, to chętnie będę polemizować. Wracając do sedna.Ten zbiór opowiadań, mógłby zostać odebrany jako historia choroby, gdzieś w archiwum szpitala psychiatrycznego. Niemniej jednak, jest to komplement. Autorka porusza niezwykle ważne tematy, nadając im barwy czegoś zgoła przeciwnego. Robi to tak lekko, jak gdyby przedstawiała nam swoisty cyrk osobliwości, zarysowując odmienność, tą mentalna i niejednokrotnie też, fizyczną. Gra literackim światłocieniem w stylu Renoira. Są łagodne przejścia między intensywnością życia i jego cierpieniami. Otwierając książkę, wchodzisz w półmrok namiotu cyrkowego, mijając ciemne zniekształcone sylwetki, by wreszcie wyjść na oświetlona arenę. A tam? Zdeformowani ludzie z szerokimi uśmiechami, sieroty świata, zbłaźnione zwierzęta i dumne karły. A wszyscy zamiast ubolewać nad swoim losem, zapraszają cię do zabawy. To widzisz ty. Siedlecka natomiast, śni to wszystko w kolorowych barwach. Tu nawet sekcja zwłok może stać się czystą esencją sztuki. Znów pojawia się turpizm. Nie dosłowny, w tej książce brak dosłowności. To turpizm poetycki i tylko ledwo wyczuwalny, jak by pojawiał się na chwilę. Tragiczny los bliźniaków syjamskich, natychmiast złagodzony jest metaforą motyla. Kobiecy wręcz, tak bym go nazwała, bardzo miękki.
Język symboli, atmosfera grozy, wszystko utopione w grotesce i doprawione psychologią. Tyle o surrealistycznym stylu. A co z treścią?
Mamy jeden, bardzo istotny punkt zaczepienia. Szczeniaki. Kolejny symbol. Nie od dziś wiadomo, że na największe cierpienia wystawione są zwierzęta i dzieci. W każdym psim miocie, trafiają się odrzucane szczenięta. Te kalekie, słabsze. Interpretując szerzej, słowa Franza Kafki, że "człowiek przychodzi na świat z krwawiąca raną" -  u jednych rana szybko zarasta, u innych ciągnie się do śmierci. Dzieci, które powinny rodzić się zdrowe i rosnąć szczęśliwe, ale coś poszło nie tak. Nad nimi pochyla się autorka. Nad nimi i nad ich nieskażoną warunkami, wolą przetrwania. Nie taką za wszelką cenę, jaka cechuje dorosłych. Nad tą pokorną wobec losu i życia, pomimo całej ich niesprawiedliwości.
Owych dorosłych natomiast, umieszcza w roli szczeniaków, skazując ich na doświadczenie takiej samej, brutalnej, sytuacji przejściowej. Kiedy pomiędzy odrzuceniem, a śmiercią istnieje jeszcze jakaś przestrzeń. Jak czyściec, który trzeba przeczekać. Czekają więc w szpitalach, hotelach, pustych mieszkaniach. Doświadczając tego samego bezsensu egzystencji.
Sylwia Siedlecka, odarła ich wszystkich z niewinności i beztroski tak delikatnie, jak trzyma się w dłoniach motyla. Wiedząc, że za chwilę straci życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz